𝒙𝒊﹒ we all know.
❛we all know.❜
⸺
Nie kontrolowałam niczego, nawet momentu, w którym moje oczy wypełniły się łzami. Przymknęłam leniwe powieki, aby pozbyć się nagromadzonych łez. Jednak, gdy tylko otworzyłam oczy, wróciłam do ponurej rzeczywistości. Opadłam ponownie na plecy.
Nie zasnęłam przez resztę nocy, wyczekiwałam, aż słoneczne promienie zawitają w ponurym pokoju. Godziny mijały, wciąż nie zmieniłam swojej pozycji, tylko wpatrywałam się w biały sufit.
Odpaliłam telewizor znajdujący się w moim pokoju, trzymając pilota w dłoni, przeskakiwałam z kanału na kanał, aby znaleźć interesujący mnie program. Zamiast tego ujrzałam obraz, kilku dziennikarzy oraz wiadomości o protokole z Sokovii. Dlatego też podniosłam się, skrzyżowałam nogi i podgłośniłam urządzenie.
Domyśliłam się, że na podpisanie takowego protokołu wyruszyła moja matka, co zbytnio mnie nie zadziwia. Bacznie obserwuje wszystko, co się dzieje, ignoruję tym samym powiadomienia, jakie przychodzą na mój telefon.
Jednak poza czekaniem na wynik całej sprawy nie pozostaje mi nic innego, jak zwykłe odczytanie powiadomień. Sięgam po telefon, odblokowuje go i klikam w dymek czatu, aby wyświetlić wiadomości na naszej grupie.
- Wiemy, iż swoje przybycie potwierdziła agentka Natasha Romanoff, znana również jako Czarna Wdowa - słyszę, przez co chwilowo podnoszę wzrok znad telefonu. - Natomiast, Kapitan odmówił podpisania protokołu.
Liczba nieodczytanych wiadomości: 5
Athena: och, kto by się spodziewał...
Freya: znając życie? każdy
Casspian: nieprawda, aż tak zdolny nie jestem, aby wiedzieć, co planuje kapitan
Freya: po prostu nie jesteś jego wiernym fanem.
Casspian: ranisz :(
Wywracam oczami, podnoszę wzrok ponownie, aby przyjrzeć się reklamie. Jednak zanim ona się pojawia, na ekranie ukazuje się wielki wybuch, który sprawia, że moje serce zatrzymuję się na chwilę.
A zaraz po tym telefon wypada mi z dłoni.
...
Wybuch. Informacja o śmierci króla T'Chaki zawładnęła internetem. Mnie natomiast najbardziej przeraziła informacja o tym, kto odpowiedzialny jest za ten wybuch. James Buchanan Barnes.
Człowiek, który zniszczył mi dzieciństwo.
Początkowo nie jestem w stanie wydusić z siebie ani jednego słowa, nic nie przechodzi mi przez gardło. Jedynie czuję, jak silna metalowa dłoń zaciska się na mojej szyi, mimo że nic takiego się nie dzieje. Wgapiam się w ekran telewizora, aby znaleźć jakąś informację, która wskaże na to, że to tylko żart, lub wytwór jakiejś mojej wyobraźni.
Jednak nic takiego się nie dzieje.
Zamiast tego słyszę kroki w kierunku mojego pokoju, a zaraz po tym w drzwiach znajduje się Wanda, zaciskała dłoń na klamce, aby zaraz po tym spojrzeć na mnie ze zmartwieniem.
- Słyszałaś? - mocniej zacisnęła dłoń na klamce, zaczęła zagryzać wnętrze policzka, oczekując mojej odpowiedzi.
Spojrzałam w jej kierunku, udało mi się kiwnąć głową, dzięki czemu uwolniłam się z tej dziwnej hipnozy pełnej przerażenia. Długo zbytnio nie myślałam nad tym, aby sięgnąć po telefon i zacząć w letargu szukać tego jednego numeru. Ominęłam Wandę w drzwiach, zaczęłam kierować się w stronę wyjścia z całej siedziby.
Potrzebowałam odrobiny świeżego powietrza, aby uporządkować chaos, jaki zaczął kiełkować w mojej głowie. James Buchanan Barnes. Wybuch. Kliknęłam słuchawkę oznajmiającą rozpoczęcie rozmowy i czekałam.
Czekałam, aż usłyszę sygnał. Aż odbierze i usłyszę jej głos. Aż utwierdzi mnie w przekonaniu, że nic jej nie jest. Brak sygnału. Spróbowałam kolejny raz, czułam, jak strach przejmuje nade mną kontrolę. Ponowny brak sygnału. Słona ciecz zaczęła zbierać się w kącikach moich oczu.
- Odbierz ten cholerny telefon... - wyszeptałam, oparłam się o ścianę, a wolną dłoń umieściłam na trawie. Zaczęłam zaciskać dłonie, a to wszystko przez cholerny strach. - Błagam...
Błagam.
Brak sygnału. Znowu. Wykonuje kilka głębokich wdechów, aby uzbroić się w cierpliwość, co na ten moment jest jednym z najcięższych zadań. Odchylam głowę do tyłu, spod przymkniętych powiek ucieka pojedyncza łza. Zaciskając dłoń na trawie, zaczynam wyrywać poszczególne jej kawałki wraz z korzeniami. Ukradkiem patrzę na ciemny ekran.
Postanowiłam spróbować trzeci raz, w końcu do trzech razy sztuka. Odblokowałam telefon, wybrałam odpowiedni numer i bez namysłu po prostu zadzwoniłam. Odczekałam chwilę, a gdy po braku jakiejkolwiek odpowiedzi zamierzałam się rozłączyć, usłyszałam syreny samochodów, a potem:
- Przepraszam słońce, rozmawiałam ze Steve'em, dopiero zauważyłam, że dzwoniłaś. - Powiedziała łagodnie, pozwoliłam sobie na pełen ulgi wydech, który momentalnie rozluźnił wszystkie moje spięte mięśnie.
- Ja... - zaczęłam niepewnie, rękawem wytarłam mokre ślady na policzkach, aby pozbyć się jakiegokolwiek znaku po płaczu. - Słyszałam o wybuchu, zaczęłam się martwić i... Jesteś cała? Wszystko w porządku?
Wdowa jedynie zaśmiała się ciepło pod nosem, a zaraz potem odpowiedziała na moje pytania najszczerszą odpowiedzią.
- Tak, miałam dużo szczęścia.
Kiwnęłam głową na znak zrozumienia, nie zwracałam zbytnio uwagi na to, że nie widziała tego gestu. Chwilowa cisza zapanowała między naszą dwójką, a jedyne co zdołało ją przerwać, to jej zmartwiony głos.
- Co zamierzasz zrobić?
- Hm? O czym mówisz? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie, ponowne westchnięcie przepełnione nieopisanymi dla mnie emocjami, opuściło jej usta.
- W końcu widziałaś w wiadomościach, co się wydarzyło - wyjaśniła, naprowadzając mnie jednocześnie. - Na pewno słyszałaś...
- Kto jest za to odpowiedzialny? - dokończyłam jej myśl. - Tak wiem, człowiek, który nie zasługuje na wybaczenie.
Ponowna cisza nastała, tak jakbym powiedziała coś zakazanego. Jednak wiedziałam, że w większym stopniu miałam rację.
- Isla?
- Pomyśl o tym - zaczynam, podniosłam się na równe nogi, po czym zaczęłam stąpać małe kroki. - Dostałam szansę, aby go odnaleźć, aby wyrównać rachunki.
- Aby jeszcze bardziej pogorszyć sytuację? Nie, Isla, nie. Narazisz się na duże niebezpieczeństwo. - usłyszałam srogi matczyny głos po drugiej stronie telefonu, przymknęłam momentalnie powieki.
Zbierające się we mnie emocje, powoli zaczęły znajdować miejsce ucieczki. Zaciskająca się w pięść dłoń, powoli tworzyła nowe rany na wewnętrznej stronie dłoni.
- Muszę wiedzieć tylko dlaczego, a potem odpuszczę. - Zaczęłam, jednak szybko zakończyłam swoją myśl.
Wdowa po raz kolejny westchnęła z braku jakichkolwiek sił mentalnych, jej próby, aby odciągnąć ode mnie taki plan, ponownie zakończyły się klęską.
- Isla, posłuchaj mnie bardzo uważnie - cmoknęłam cicho ustami, zamieniając się w słuch. - Zemsta nigdy nie jest rozwiązaniem. Nie upadaj tak nisko, przez chęć osiągnięcia czegoś, co nie jest osiągalne.
- Chcę tylko znać powód! - Oburzyłam się. - To powinien być moment, w którym mówisz mi, że jesteś po mojej stronie.
- Isla, jestem po twojej stronie. Ale to, co zamierzasz zrobić, nie jest dobrym rozwiązaniem.
Przycichłam. Spojrzałam przed siebie, nie przestając ani na chwilę zaciskać swojej pięści.
- To jest ta chwila, w której myślisz, że możesz zmienić moje zdanie - oznajmiłam, czując, jak zbyt dużo emocji we mnie uderza. - Nawet jeśli dobrze wiesz, że zamierzam podjąć słuszną decyzję. - Odwracam wzrok, słysząc jej zaprzeczenie.
Słona ciecz wypływa z moich oczu, chcąc ją powstrzymać, po prostu wycieram mokre ślady.
- Zostań w domu, jedynie pogorszysz sytuacje, nam wszystkim.
Zaprzeczyłam sama sobie.
- Przepraszam - ucinam krótko, rozglądając się po okolicy, w poszukiwaniu jakichkolwiek odpowiedzi. - Ufam Ci bardziej, niż komukolwiek innemu. Dlatego proszę cię, i ty mi zaufaj.
Kilkakrotnie spojrzałam na wyświetlacz telefonu, aby upewnić się, że rozmowa nie została przerwana z różnych powodów. A gdy usłyszałam ważne dla mnie słowa, nie pozostało mi nic innego, jak przybrać na twarz kolejną maskę.
- Ufam Ci.
...
Minęła dłuższa chwila, którą pozostawiłam na myślenie. Usłyszałam słowa, których tak bardzo potrzebował w ostatnim czasie, aby wiedzieć, co robić dalej.
Przejściowy wiatr sprawił gęsią skórkę na mojej skórze, mimo tego, iż pogoda była o dziwo słoneczna. Odbijam się od drzewa, po czym zaczynam zmierzać w kierunku naszej wielkiej siedziby, która znajduje się dosłownie przede mną.
Będąc na wjeździe, usłyszałam ciche chrząknięcie, a zaraz po tym usłyszałam głośne kroki tuż za sobą. Niepewny kobiecy głos zmusił mnie do odwrócenia się, spojrzenia na twarz nieznajomej.
- Przepraszam, mam pytanie. - Zaznaczyła na wstępie, po czym zaczęła oczekiwać na moją odpowiedź.
- W czymś mogę pomóc? - pytam z zaciekawieniem, rozglądam się dla własnego komfortu, ponieważ nie spodziewałam się tutaj jakiejś kobiety. Szczególnie gdy jest to teren prywatny.
Kobieta chwilowo przycichła, jej przepełniony wyższością wzrok zaczął skanować moją twarz. Po chwili uniosła podbródek, z nonszalancją zrobiła dodatkowy krok w moim kierunku.
- Właściwie, to tak. - Zaznaczyła na wstępie.
Zamieniłam się w słuch, wyczekując jej dalszej wypowiedzi.
- Mamy wiele tematów do omówienia, Isla. - Wyjaśnia ze skromnym uśmiechem. Marszczę brwi ze zdziwieniem, ale i odrobiną przerażenia.
- Skąd znasz moje imię?
- Zadajesz za dużo pytań, jak na kogoś tak popularnego - krzywię się. W końcu nie latam w metalowej puszce nad Nowym Jorkiem. - Wszyscy je znamy.
Łącze dłonie tuż za swoim ciałem. Zagryzam wnętrze policzka, jednocześnie skanując nieznaną mi kobietę. Krótkie blondwłosy, opadają po obu stronach twarzy, dodając jej tym tajemniczego uroku.
- Nie rozumiem sensu tej rozmowy, więc jeśli mi Pani wybaczy...
- Morana. Mów mi Morana - blondwłosa wyznaję, chcąc dodać sobie czas.
Kiwam głową ze zrozumieniem, mimo to wciąż w głowie posiadam masę myśli i podejrzeń.
Morana.
- Tak jak mówiłam, mamy wiele tematów do omówienia.
- Nie rozumiem. - Odpowiadam krótko. Morana, bo tak przedstawiła się nieznajoma mi kobieta, poprawia dotychczas swoje idealnie ułożone włosy, patrząc na mnie z wyższością.
- Nie chcesz rozumieć - uznaję z nonszalancją. Wywracam oczami, przez co ona jedynie prycha. - Przychodzę z propozycją.
- Jaką? - odpowiadam natychmiast, przerywając jej myśl.
- Spotkajmy się w kawiarni, tam Ci wszystko wytłumaczę - krzyżuje ręce na piersiach, wykonując dodatkowy krok. - Albo, walcz samodzielnie z Barnesem i rozwścieczonym tłumem. Ostrzegam, to misja samobójcza.
- Co masz na myśli, mówiąc rozwścieczony tłum?
Westchnięcie pełne bezsilności opuszcza jej usta. Zaciskam szczękę, szukając jakiejkolwiek odpowiedzi w jej spojrzeniu.
- Wszyscy uważają, że jesteś potworem. W końcu zamordowałaś niewinne dziecko - zauważa, wbija we mnie tym samym milion igiełek na wspomnienie o incydencie. - A z drobną pomocą, możesz im pokazać, kto tu jest prawdziwym potworem.
Zemsta nie jest rozwiązaniem.
- I w jaki sposób chcesz to zrobić?
- Dowiesz się w kawiarni. - Jej stalowe nerwy powoli zaczynają puszczać. Odwracam wzrok od jej zaciśniętych pięści. - A więc? Jaka jest twoja decyzja? - intryga słyszalna w jej głosie sprawiła dreszcze na moim ciele, co zmusiło mnie wręcz do natrętnego myślenia o przedstawionej propozycji.
Zanim jednak zdążyłam odpowiedzieć blondwłosej kobiecie, usłyszałam nawołujący mnie krzyk.
- Isla? - ze zmieszaniem wymalowanym na twarzy odwracam się, aby przyjrzeć się tej konkretnej osobie. Steve. - Wszystko w porządku?
Kiwnęłam głową i zignorowałam jego zmartwiony wyraz twarzy, po czym ponownie odwróciłam się do nieznanej mi kobiety.
Ale jej już nie było.
. . .
a/n: spóźnione podziękowania za 2k pod ATLANTIS! dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuje <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro