Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒗𝒊𝒊﹒ i control your movements.

❛you have an army of robots, but I control your movements❜

A może to był błąd? Proszenie o szanse, gdy tak naprawdę, chciało się tylko zostać uznanym przez resztę, a nie dołączyć do grupy superbohaterów, aby ratować razem z nimi świat przed wielkim złem.

Aby ratować ten cholernie zepsuty świat, przed jeszcze bardziej zepsutym potworem. Tylko czy, aby na pewno to Ultron był tym potworem?

Mój umysł przepełniony jest negatywnymi myślami, na temat mojej nieprzemyślanej decyzji. Nigdy nie byłam, i nie będę gotowa, aby wystąpić z szeregu jako Avenger. Może to nie jest dla mnie, może to jedynie mnie osłabi. Nie wiem, ale zaryzykowałam, i muszę ryzykować dalej.

Przymykam swoje powieki, opierając się tym samym o ścianę, nie kontroluję tego, zaczynam zsuwać się po niej w dół, podciągam kolana do swojej klatki piersiowej, obejmuje rękami i odchylam głowę.

Potrzebuję chwili ciszy na przemyślenia, czy będę gotowa, aby wyjść z tego pomieszczenia. Czy kiedykolwiek będę gotowa, aby zrezygnować z czegoś, co może mnie zabić od środka?

Nie. Oczywiście, że nie. Nigdy nie pozwolę, aby tak wielka szansa została zmarnowana przeze mnie i mój strach.

Mogę być głupim dzieckiem, które uważa świat za cukierkowe miejsce, na którym nic złego, nie może się stać. Równie dobrze mogę zrozumieć, że wszystkie starania i tak pójdą na marne, gdy w grę wchodzi walka o coś innego niż piękno tego świata. Gdy w grę wchodzi walka o życie innych, o życie mojej matki, czy o życie kogokolwiek.

Wszystkie głosy zza ścian zlewają się w całość. Biorę kilka głębokich oddechów, aby udobruchać swoje płuca, które błagały wręcz o dodatkową dawkę własnego narkotyku, jakim był tlen. Unoszę swoje powieki i rozglądam się po pomieszczeniu.

Znajduję się w zbrojowni, dlatego też postanawiam wstać z podłogi. Utrzymując idealną równowagę, zmierzam w kierunku wieszaka, na którym znajduje się moja czarna skórzana kurtka. Wyciągam po nią dłoń, po czym ściągam i zakładam szybkim ruchem na swoje ramiona. Spoglądam na swoje odbicie w lustrze.

- Zobaczymy, na co cię stać. - szepczę z nadzieją, że moje wewnętrzne duchy odezwą się, ukazując tym samym moc, jakiej nikt nie widział.

Odchodzę od lustra, w tym samym momencie, w pomieszczeniu, w którym jeszcze niedawno omal nie straciłam wiary w siebie, pojawia się rodzeństwo Maximoff. Wanda wygląda na spłoszoną, widać, że nie czuje się w tym miejscu komfortowo. Natomiast jej brat Pietro wygląda tak, jakby już wszystko było dla niego obojętne.

Spojrzałam na nich przelotnie, przynajmniej próbowałam, aby było to chwilowe. Wzrok zatrzymał się na przebierającym koszulkę chłopaku, za co zganiłam samą siebie w myślach. Wręcz popieściłam swój policzek dłonią we własnej głowie, aby przestać gapić się na jego klatkę piersiową.

Bez zbędnych i niepotrzebnych tekstów się nie obyło, no tak. Pietro w ciągu kilku sekund przyłapał mnie, prychnął cicho i odwrócił się przodem, tak abym miała większe pole do obserwowania. Moje policzki zapłonęły czerwienią.

Odwracam wzrok, po czym staram się nabrać powietrza do płuc, coś ewidentnie poszło nie tak. Bez spoglądania w jego stronę, odwracam się i wychodzę.

Słyszę cichy śmiech, który sprawia, że wywracam oczami. Nie zatrzymuję się, tylko idę przed siebie. U mojego boku zjawia się Thor wraz z Kapitanem. Nie otwieram ust, staram się jedynie zatrzeć ślad po jakichkolwiek rumieńcach.

Nie słucham ich rozmowy, wpuszczam słowa, jakie mówią jednym uchem, a drugim wypuszczam. Idę przed siebie, prostą drogą do naszego transportu, którym wyruszymy do Sokovii.

Naszym planem była EWAKUACJA mieszkańców Sokovii. Razem z Wandą ustaliłyśmy, że rozdzielimy się po dwóch stronach mostu, aby dotrzeć do każdego z informacją o ucieczce.

Znalazłam się w samym centrum, wystarczyła chwila koncentracji nad czynami. Powolnymi ruchami dłoni, jak i palców, zaczęłam wytwarzać pyłek w zielonej barwie, który przeistoczył się w rozpraszający strumień.

Zielona barwa dochodziła do każdego mieszkańca Sokovii. Ich oczy mieniły się takowym kolorem, oznaczało to stopniowy sukces. Między nimi, widziałam niebieskie fale, które po kilku sekundach zlewały się z otoczeniem. Pietro również pomagał w ewakuacji.

Każdy z nich pomagał w jakimś stopniu. Iron Man wraz z Visionem walczyli przeciwko Ultronowi, zyskali dla nas więcej czasu na ewakuację. Kapitan wraz z Thorem pomagali przy ewakuacji, dochodzili tam, gdzie magia nie mogła. W międzyczasie Doktor Banner szukał mojej matki w pobliskich lochach, jakie stworzył Ultron.

Rozejrzałam się dookoła, potrzebowałam stuprocentowego potwierdzenia, że w tej części miasta nie ma już nikogo. Musiałam wyostrzyć swoje zmysły, aby dotrzeć do każdego zapyziałego kąta.

Stawiałam bezpiecznie kroki, towarzyszyła mi obawa przed Ultronem, w końcu nie wiedziałam, jak liczna jest jego armia. Wiedziałam jedynie, że ją posiada.

A to nie cieszyło mnie w żadnym stopniu.

Zaczęło robić się tłoczno, zaczęła się panika. Ludzie uciekali przed pojawiającymi się robotami. Wychodzili z każdego kąta. Z rzeki, spod ziemi, zewsząd. Nieśli ze sobą strach i zamęt, który jedynie my mogliśmy pokonać.

Atakowali nas z każdej strony, nie pozostało nam nic innego, jak kontratak. Ludzie ściskali się ze sobą, pragnęli żyć, uciec, przetrwać. Czas ich poganiał.

Żeby być bezpieczni, musieli uciec ze swoich domów, zbiec z mostu. Udało mi się odbić kilka ataków, za pomocą stworzonego pola magnetycznego, jedynie na jakiś czas. Dałam bezbronnym cywilom dodatkowy czas.

Zacisnęłam szczękę, odbijałam każdy możliwy atak. Ziemia zaczęła się rozstępować, zostawiając między sobą wolną przestrzeń. Starałam się zachować równowagę, patrzyłam jak część Sokovii, na której się znajdowałam, zaczęła osuwać się w dół.

- Cholera. Steve? - Pytam zmartwiona, dotykam palcami małego urządzenia znajdującego się w moim uchu, aby upewnić się, że usłyszę odpowiedź.

Zero odpowiedzi. Nie pozostaję mi nic innego, jak zacząć biec w kierunku mostu. Czuję, jak zaczynam tracić grunt pod nogami. Nie widzę nikogo po drugiej stronie mostu, jedynie widzę, jak budowla się kruszy, zawala.

Przyśpieszam, zaciskam szczękę, gdyż powietrze uderzające w moją osobę, jedynie mnie osłabia. Oczy zachodzą mi mgłą, a raczej piachem, który się wytwarza z każdym zniszczeniem na moście.

Brakuje mi tak mało, aby dobiec do bezpiecznej strefy. Kilka kroków i będę u celu, ale zamiast tego... Zamiast tego most osuwa się w dół, pozostawiając za sobą pustą otchłań. Nie miałam innego wyboru, musiałam skoczyć.

Straciłam grunt pod nogami, wyciągam dłoń przed siebie, aby złapać się zerwanego mostu. Zamiast tego moje ciało odbija się od zerwanej konstrukcji, pozostawiając na moim ciele obicia i siniaki. Zamykam oczy, jestem gotowa do upadku, do prawdopodobnej śmierci, jednak zamiast tego czuję silną dłoń na swojej ręce.

Ciężar znajdujący się na mojej klatce piersiowej uniemożliwia mi oddychanie. Otwieram oczy i spoglądam pod siebie, zwisam z wielkiej wysokości. Z trudem unoszę głowę do góry, aby spojrzeć na osobę, która uratowała mnie przed marnym losem.

W tym momencie błękitne tęczówki spotykają się z innymi tęczówkami, tego samego koloru. W jednych widać strach i wdzięczność, a w drugich zmartwienie i krztynę spokoju.

Pietro patrzy na mnie z góry, zaciskając swoją dłoń na mojej ręce, chcąc upewnić się, ewentualnie uchwyt jest mocny. Czuję drobną ulgę, gdy widzę jego błękitne tęczówki, tylko dlaczego?

- Nie spodziewałaś się, co? - zapytał, na jego twarzy zagościł drobny uśmiech. Wywracam oczami, czuję, jak po moim ciele przechodzą dziwne prądy.

Szybko orientuję się, że sytuacja, w jakiej się znajduję, nie jest ani trochę bezpieczna, dlatego chrząkam cicho i unoszę drugą rękę. Bliźniak używa drugiej dłoni, aby wciągnąć mnie na most.

Dotykając własnymi stopami ziemi, oddycham spokojniej, wręcz łapie głębokie hausty powietrza. Pietro spogląda w dół, w miejsce otchłani, która się wytworzyła. W głębi duszy zbieram się na odwagę, aby wypowiedzieć, to jedno znaczące słowo.

Otwieram usta z nadzieją, że wypowiem to raz na zawsze, bym mogła wrócić do wcześniejszego zajęcia, jakim był obrona mieszkańców. Zamiast tego, widzę unoszący się metal nad nami, nad Sokovią.

- Ziemia pęknie, pod ciężarem waszych win - słyszę słowa Ultrona, dopiero w tym momencie orientuję się, że poniekąd miał rację.

Jednak ziemia nie pękła z naszego powodu, tylko przez misterny plan, jakim był „Pokój na ziemi". Unoszę głowę do góry, mrugam kilkakrotnie, po czym patrzę w miejsce, gdzie wcześniej znajdował się Pietro. Ślad po nim zaginął, początkowo.

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, ani podziękować.

Odrzucam każde pociski lecące w moją stronę, bronię się i rozglądam, muszę zachować trzeźwy umysł. Steve został odrzucony na pobliski samochód przez jednego z robotów.

- Kapitanie, padnij - słyszę w słuchawce, wywracam oczami i prycham cicho, Steve unosi się na łokciach.

- Już padłem - odpowiada, podchodzę do niego i wyciągam pomocną dłoń, aby mógł zejść z maski samochodu.

- Nie mamy czasu na odpoczynek, Steve. - Zauważam, uśmiecham się i spoglądam na jego wyraz twarzy, ewidentnie ma dość. - Wziąłbyś się do roboty, Kapitanie!

- To właśnie robię - odpowiada, rzuca tarczą w stronę robotę, aby przeciąć go na pół - Zrobiłabyś to samo. - W odpowiedzi jedynie wytykam język, po czym odwracam się do niego plecami.

Wbiegam na maskę wozu policyjnego, a z niego wskakuję na barki metalowej sylwetki. Odchylam się do tyłu, aby spojrzeć do góry nogami na resztę świata. Przyciągam do siebie nogi, dotykam palcami gruzu, a dopiero potem przechodzę na ręce. Wciąż swoimi udami ściskam kark metalowego ustrojstwa, aby po chwili uderzyć nim o samochód.

Odbijam się na nogi, strzepuje ze swoich dłoni gruz, jaki na nich pozostał, po czym uchylam się, gdy słyszę, jak nadlatuje tarcza kapitana.

- Zranią was, zróbcie to samo. Gdy was zabiją, nie zwracajcie uwagi. - Słowa Steve'a Rogersa odbiły się echem po mojej głowie. Jego słowa były jak brzytwa, tnąca nieposkromioną ciszę.

Kolejne armie robotów pojawiały się zewsząd, było ich za dużo. Traciłam powoli siły mentalne, aby odpierać ataki. Steve wbił swoją tarczę w cielsko robota, po czym przyciągnął do siebie za pomocą magnesu.

- Nigdy, co? - zapytał po dobroci, odrzucił robota w przestrzeń, po czym krzyknął - Nie dokończyłeś!

Kręcę głową z dezaprobatą, po czym biegnę w stronę bezpiecznego miejsca, jakim był budynek z cywilami. Powietrze zaczyna mu ciążyć na klatce piersiowej, staram się oddychać, jednak przychodzi mi to z trudem.

W oddali widziałam rudawe włosy sięgające ledwo do ramion, uśmiech na mojej twarzy się poszerzył, spokój zagościł w płucach. Zaczęłam biec, aby wtulić się w jej ramiona, poczuć to bezpieczeństwo, jakim zawsze mnie otaczała.

Odsuwamy się od siebie, łączymy nasze dłonie i spoglądamy w kierunku Steve'a. Wyraz jego twarzy mówił jedno, nie miał zamiaru odchodzić z pustymi rękami.

Rozmowa między nimi zaczęła się kleić, wsłuchiwałam się w każdy szczegół, aby wiedzieć, w jakim momencie powinnam się odezwać.

- Nie opuszczę ich. - Wypowiadając te słowa, Steve spogląda na moją matkę. Unoszę kącik ust, gdy ich spojrzenia się krzyżują.

- A czy ktoś mówił o ucieczce? - pytam zaciekawiona, Natasha mocniej ściska moją dłoń, w tej swojej.

- Gdzie indziej znajdziemy takie widoki? - Zadaje pytanie, spoglądamy wraz z Kapitanem w jej kierunku.

Zaczerpnęłam świeżego powietrza, patrząc, na widok jaki utworzył się przed moimi oczami. Trzymając dłoń matki, uniosłam drugą rękę, aby ułożyć ją na ramieniu Steve'a.

- Cieszę się, że ci się podobają, Romanoff - słyszę w słuchawce, otwieram buzię ze zdziwienia. - Ale będą jeszcze lepsze.

Nick Fury, niezastąpiony bohater, który każdemu ratuje tyłek. Dzięki niemu przy Sokovii znalazły się szalupy ratunkowe, do których mogliśmy zapakować cywili.

- Fury, ty skurczybyku.

- Uch, tak mówisz przy mamie? - odpowiedział głos, ciemnoskórego mężczyzny w słuchawce, prychnęłam cicho śmiechem.

Nick Fury, legenda.

Ruiny kościoła posiadały w sobie coś cennego. Resztki vibranium w samym sercu zrujnowanego budynku, okazało się naszym najcenniejszym skarbem. Musieliśmy chronić to urządzenie, aż do samego końca, dopóki ewakuacja nie zostanie oficjalnie zakończona. Oraz dopóki nasza walka nie okaże się wygraną, dla nas.

Stanęliśmy wszystko przed obok i za vibranium, aby mieć pewność, że będzie otoczone opieką. Ultron znalazł się przed nami, rozstawił obie dłonie i patrzył na nas. Jego myśli krążyły wokół jego wygranej, nie mogłam tego sprawdzić, ale mogłam się domyślić.

- To wszystko, co umiesz zrobić?! - krzyknął Thor, poprawił uchwyt na swoim młocie, po czym ponownie wstąpił do szeregu Avengersów.

Widząc, jak armia Ultrona zbiera się tuż za nim, czuję, jak nogi zaczynają uginać się pod ciężarem mojego ciała. Kapitan Ameryka westchnął ze zmęczenie, obrócił głowę w stronę swojego towarzysza i przybrał poirytowany wyraz twarzy.

- Musiałeś pytać? - irytacja słyszalna w jego głosie się zmniejsza, gdy tylko robot zaczyna wypowiadać kolejne zdania.

- To jest wszystko, na co mnie stać. O to mi właśnie chodziło. - Jego metalowe ciało zbliża się w kierunku ziemi, nie lądując na niej. - Wszyscy wy, kontra wszyscy ja... Jak możecie mieć nadzieję, że mnie zatrzymacie? - Robię krok do przodu, dopiero potem wychodzę przed resztę Avengersów.

Ultron spogląda na mnie, jego metalowa czaszka uniesiona jest ku górze. Odczuwa pogardę w stosunku do mnie, oraz przewagę.

- Och, dziecino. Wystawiana na przód, przez wielkich Avengers. - Ostatnie słowo wycedził z nienawiścią. Prychnęłam cicho, pomimo dodatkowych słów, jakie wypowiedział. - Twoja siła, nie równa się z moją potęgą.

Spoglądając na niego, rozkładam dłonie po obu stronach swojego ciała. Szepczę ciche słowa, sprawiam tym samym, że zielony strumień otacza kilka robotów z każdej strony.

- Możesz mieć armię pełną robotów, ale to ja kontroluję twoje ruchy, Ultronie. - Mówię poważnie, wykręcam swoje dłonie, kilka robotów szeleści swoim metalem.

- Jak zamierzacie ze mną wygrać?

Chwilowa cisza, sprawia, że dostaję dodatkowego czasu, aby okiełznać zielonym strumieniem większą część robotów. Szepcze dodatkowe słowa, rosyjski akcent zaczyna wzbierać się w moich słowach.

- Jak przywódca powiedział. Razem. - wyjawił. Wtedy dostałam potwierdzenia, że mogę dążyć do swojego celu.

Zaciskam dłonie, wcześniej przekręcając je, aby zniszczyć kilka androidów. Hulk ryczy, dając nam wszystkim do zrozumienia, że zaczęła się wojna. Wojna między Avengersami, a Ultronem i jego armią.

Czerwony strumień wywodzący się z dłoni Wandy, oraz zielony opuszczający opuszki moich palców, dynamicznie błyszczały niczym nabuzowana sygnalizacja świetlna, walczyły o dominację nad botami.

Strzały, pociski, czy inne bronie były używane przeciwko wrogiej armii. Pietro zostawiał za sobą błękitny pyłek, który rozpływał się w powietrzu. Clint tracił kolejne strzały, a dzięki niemu i mojej matce odparliśmy kolejny atak.

Stark, Thor i Vision wyprowadzili Ultrona poza teren ruin, sprowadzili go na ziemię. Hulk jedynie odrzucił go, sprawiając tym samym, że nasi wrogowie zaczęli uciekać. Rogers rozkazał, aby ładować ludzi do szalup, jednak zostałam wraz z Wandą przy pilnowaniu klucza do wyniszczenia Sokovii.

- Ładuj ludzi do szalup, ty też - Powiedziała do swojego brata, zarówno jak i do mnie. Zdziwiłam się.

- Nie zostawię Cię. - Wyjawił, bliźniaczka jedynie skarciła go wzrokiem. Dla własnej pewności zapytała, czy zrozumiał jej polecenie. - Wiesz, jestem o dwanaście minut starszy od ciebie.

- Idź. - Prychnęła cichym śmiechem, wskazała głową kierunek, w którym i ja powinnam zacząć podążać. Odchyliłam głowę i z niechęcią ruszyłam.

Krzyki, nawoływanie, to jedyne co usłyszałam gdy ruszyłam przed siebie. W oddali usłyszałam zbliżające się niebezpieczeństwo, dobiegające z powietrza. Widziałam również, jak wujek Clint wyciąga jedno dziecko z gruzów. Serce stanęło mi w gardle, gdy zobaczyłam zbliżającego się Ultrona. On też to zobaczył tak jak i Pietro.

Żaden z nich nie zawahał się, aby uratować drugą osobę. Nie było na to czasu. Również się nie zawahałam. Bez zbędnego myślenia, widząc jak Pietro wręcz wchodzi na pole minowe, wyciągam dłonie przed siebie, krzycząc przerażone „Nie!", wykonuje ten jeden ruch.

Z moich palców zaczął ulatniać się szmaragdowy płomień, który otoczył nie tyle, ile statek Ultrona, ale zatrzymał też jego ruchy. Poza jednym. Pocisk trafił Pietro w brzuch, zaczął krwawić, ale jednego byłam pewna, przeżył. Oboje przeżyli.

Dyszę, czuję ich spojrzenie na sobie. Odnajduję ich wzrok pomiędzy moimi dłońmi, rozkazuję im, aby się ruszyli. Wykonuje powolne, lecz staranne ruchy dłońmi, aby odrzucić statek wraz z jego członkiem.

Zamiast tego statek wybucha, zostawiając za sobą jedynie kłębek dymu. Clint wraz z dzieckiem ruszył w stronę szalupy ratunkowej, sama spojrzałam na Pietro.

- Krwawisz.

- Domyślam się. To twoja zasługa. - Mówi, krzywiąc się, kładzie dłoń na miejscu krwotoku, po czym stęka cicho. Czuję się fatalnie.

- Przepraszam. - Szepczę, zagryzam dolną wargę, aby poczuć odrobinę bólu i wrócić do rzeczywistości. Maximoff ponownie się krzywi, jednak w tym momencie przez niezrozumienie.

- Dzięki tobie przeżyłem. Jedna kulka w tę, czy w tę, nie zrobi żadnej różnicy. Ale masa pocisków, które powstrzymałaś... To było... Dzięki, Isa.

Unoszę słabo kącik ust, zamierzam coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie dobiega do nas Wanda.

- Mamy jakąś minutę, aby dojść do szalupy. - Wyjaśnia, kiwam głową. Bez żadnego słowa podchodzę do Pietro. Upewniając się, czy aby na pewno nic więcej mu nie dolega.

We trójkę zmierzamy w kierunku szalupy ratunkowej. Matka podbiega do mnie, kładzie dłonie po obu stronach mojej twarzy i odgarnia kosmyki włosów. Jej usta szybko lądują na moim czole, dopiero potem zamyka mnie w szczelnym uścisku. Matczynym, pełnym troski i dumy uścisku.

Jest ze mnie dumna.

Drzwi się otwierają, zza progu wychodzi Kapitan Ameryka, wraz z Czarną Wdową u swego boku. Nie mija chwila gdy pada słowo.

- Avengers!

a/n: nie czuję się...w tym momencie, OFIACJALNIE zostaje zamknięty akt pierwszy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro