Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝒊𝒊﹒ mistakes

▬▬▬▬▬▬▬▬

“your mistakes will cost us all”
▬▬▬▬▬▬▬▬

POCHŁANIA MNIE NICOŚĆ.

Dosłownie.

Stoję pośrodku niczego, a ciemność stwarzająca się przede mną, za mną i obok mnie, to jedyne co widzę. Zimny wiatr otacza mnie, gładząc ramiona i włosy znajdujące się na nich. Nie mija chwila, gdy u mieszków włosowych powstają skurcze, na wskutek czego, włosy się prostują. A po moim kręgosłupie przebiega nieprzyjemny dreszcz. Pocieram dłońmi o swoje ramiona, by rozluźnić spięte mięśnie, oraz ogrzać się, bo nie ukrywam, zawiało zimnem. Staram się rozejrzeć, by sprawdzić, czy aby, na pewno jestem tutaj sama. Chociaż nie wiem, co jest gorsze, być tutaj sama, czy z kimś.

Gdzie ja jestem?

Przełykam nerwowo ślinę i robię powolnie, o dziwo bezpieczny krok w przód. Nie widzę niczego, nie słyszę nikogo, nie czuje nawet samej siebie. Przeraża mnie ten fakt, a tarcie o własne ramiona nie zmienia mi ani trochę temperatury.

Gdzie ja, do cholery, jestem?

Ponownie rozglądam się w poszukiwaniu światła, jakby to coś dało. Zmierzam w odległym i ciemnym kierunku, staram się zważać na kroki, które wykonuję. Wzdycham ciężko, czując dziwną gulę na moim gardle. Unoszę dłoń, wewnętrzną częścią do góry, a drugą odrobinę nad nią przepycham, by stworzyć kulę dość jasnego światła. Ostatecznie biel rozpryskuje się po całej ciemności, a ja stoję na samym środku holu naszego ośrodka.

— Co do cholery — mruczę, mrugam kilkukrotnie, by przyzwyczaić się do nagłego światła. Ni stąd, ni zowąd widzę, jak grupka młodych dzieci, tego samego wzrostu, tak samo ubranych w szare szkolne uniformy, zaczynają rozmieszczać się wokół mnie.

Ustawiają się w symetrycznym kole, okrążając mnie z każdej strony. Czuję się po prostu bezsilna, widząc ich krytyczne spojrzenie na sobie. Zagryzam wnętrze policzka, a gdy ich kółko się zmniejsza i coraz bliżej zataczają się przy mnie, tracę kontrolę nad płucami. Oddech staję się cięższy, nie umiem tego opanować. Wbijam paznokcie w wewnętrzną część dłoni.

Rozglądam się dokoła nich, jesteśmy w głównym holu naszego ośrodka, naszego drugiego domu.

— To twoja wina! — wykrzykują jednakowo. Ich słowa trafiają we mnie, chociaż początkowo nie rozumiem ich znaczenia. — Twoje błędy, będą kosztować nas wszystkich — dopowiadają oskarżycielskim tonem. Nagle stają w miejscu, puszczą swoje dłonie i zaczynają wskazywać na mnie palcami. Cały czas powtarzali te słowa.

Zniżam swoje spojrzenie, w momencie gdy ich palce się zniżają na wysokość mojej dłoni. Dopiero wtedy zauważam w niej zakrwawioną strzałę, nie była wbita. Była po prostu trzymana. Zamieram, wypuszczam z ręki narzędzie prawdopodobnej zbrodni i przełykam gwałtownie ślinę.

Zaczynam mocniej wbijać paznokcie w swoje dłonie, staram się też przymknąć powieki, by choć na chwilę opuścić tę nicość. Jednak nic nie pomaga. Krzyki dzieci stają się głośniejsze i głośniejsze. Oskarżycielski ton coraz bardziej we mnie trafia.

— Przestańcie cały czas to powtarzać! — krzyczę, próbując wskórać coś początkowo niemożliwego. — Przestańcie! — krzyczę ponownie. Moje oczy zmieniają kolor swoich tęczówek, z pięknego błękitu przeistaczają się w wyrazisty zieleń.

Moje błędy, będą kosztować ich wszystkich.

Twoje błędy.

Moje błędy...

Otwieram natychmiastowo oczy i ku zdziwieniu ponownie znajduje się w autobusie, dlatego natychmiastowo oddycham i dziękuję Bogu, że to, co przed chwilą się wydarzyło, nie miało tak naprawdę miejsca w życiu realnym. To wszystko było tylko złą wizją, złym snem.

To po prostu był koszmar, który prędzej czy później zawita w moim życiu.

Przyglądam się miejscu, w którym powinna siedzieć Freya, lecz ku mojemu zdziwieniu, Athena zajmuje to stanowisko. Marszczę brwi i zwilżam swoim językiem wargi. Po czym poprawiam się na miejscu i przyglądam się jej, udając, że moje wcześniejsze zachłanne hausty powietrza nie miały nawet miejsca.

— Czy ty przypadkiem, nie siedziałaś z tym zadufanym w sobie...— zaczęłam cichy monolog, gdy ujrzałam jak w ciemności moje i Casspiana spojrzenia się krzyżują. Nie był zadowolony z tego co miałam na końcu języka, więc wymyśliłam na poczekaniu inne zakończenie — cudownym człowieku?

— Owszem, siedziałam — odpowiada natychmiastowo, po czym ukazuje mi stos wiadomości, jaka to Athena jest okropna. Takowe informacje dostała od Casspiana, który wcześniej siedział tuż obok niej. — Napisałam mu tylko, że jest gburowatym gburem, a ten mi kazał znaleźć sobie nowego przyjaciela i osobę, z którą będę mogła siedzieć — wyjaśnia, dodatkowo gestykulując, uśmiecham się krzywo, a wręcz usiłuje opanować śmiech, który chce natychmiastowo opuścić moje usta.

Wywracam oczami i zagryzam wnętrze policzka, po czym staram się odwrócić wzrok, bo przysięgam, że fala śmiechu zaraz wybrzmi na cały autobus.

— Bo uraziłam jego dumę - cytuje Athena, ukazując swoimi palcami cudzysłów. — Jakby ją jeszcze posiadał, to miałby mnie o co osadzić, debil — zaczynam się śmiać, najpierw chichocze, potem zaczynam chichrać się histerycznie. Blondwłosa kładzie mi na usta dłoń, by jakoś mnie uciszyć.

Dopiero po tym czynie przypomniałam sobie, że w autobusie nie byłyśmy same, ciemne barwy ponurego nieba przeciskają się przez szyby w autobusie. Dodaje to dosyć ciekawego uroku. Ale nie o tym mowa. Wzrokiem powracam do Atheny i jej niebieskich tęczówek. Wystawiam język i jego czubkiem zwilżam jej dłoń od samego środka. Nastolatka natychmiastowo z udawanym obrzydzeniem odsuwa swoją dłoń od moich ust, a cicha fala śmiechu opuszcza zarówno jej, jak i moje usta.

— Kretynka — mówi ospale blondynka.

— Mhm — odpowiadam beznamiętnie.

— Idiotka — dodaje szybko.

— Okej — wzruszam ramionami

— Ej ty. Skończyłaś się wysilać nad obrażaniem tej nieokiełznanej wariatki? — pyta Casspian z drugiej strony, żadna z nas mu nie odpowiada. Niebieskooka Athena jedynie pokazuje mu swój środkowy palec.

A ja do tej pory nie ogarniam, jak nasze drogi się połączyły w jedność.

Jestem zbyt zapatrzona w telefon, a raczej jego ekran startowy, że nie zauważam kiedy autobus po prostu się zatrzymał. Moje ramię w przeciągu dziesięciu minut stało się workiem treningowym, dla znudzonej blondynki.


— Jeszcze raz mnie uderzysz, a naprawdę naślę na ciebie tego przygłupa — syczę przez zaciśniętą szczękę. W swoich słowach oczywiście wspomniałam o Casspianie, który prawdopodobnie gdyby mnie usłyszał, próbowałby mnie zagryźć. — A ostrzegam, nie był szczepiony na wściekliznę.

Młoda bogini jedynie wywraca oczami na mój komentarz, oraz cicho parska śmiechem. Wstaję ze swojego tymczasowego siedzenia i popycham Athene w stronę wyjścia z pojazdu. Szybko zeskakuje z ostatniego schodka i w końcu, po prawie sześciogodzinnej drodze mogę wyprostować nogi, czy zaczerpnąć świeżego powietrza. Podchodzę do bagażnika i wyciągam swoją torbę. Jest dość pojemna, dlatego nie muszę się martwić, ani targać nigdzie walizki, tak jak pozostali.

— Czyli co? Tutaj nasze drogi się rozstępują na nieokreślony czas? — zapytała Freya, odwróciłam się do swoich przyjaciół i ze słabym uśmiechem wzruszyłam ramionami.

— Najwidoczniej — mówi Athena. Do tej pory nie powiedziała, ani nie zdradziła, dokąd się wybiera, może nie jest gotowa na rozmowę o własnej rodzicielce? — Będziemy pisać, rozmawiać nawet trzy razy dziennie — rozkazuję, grozi przy tym palcem.

— Nie zabieraj roli Freyi, to ona jest tutaj mamuśką — krzywi się Casspian, dostaje ode mnie słabego kuksańca w żebro, jednak na tym się kończy.

— Ale to ona jest drugą mamuśką. Razem pełnimy tę rolę — wyjaśnia szatynka. Casspian krzywi się niezadowolony z odpowiedzi, jaką otrzymał. Prawdopodobnie spodziewał się innego oddźwięku.

— Dobra wystarczy, mamuśki — prycham, poprawiam torbę na ramieniu i zakładam luźne pasmo rudawych włosów za ucho. — Macie dwójkę niezrównoważonych dzieciaków. Naprawdę zamierzacie z jednym z nich prowadzić tą nic nie wnoszącą konwersacje? — pytam dla upewnienia, cała trójka jedynie wywraca oczami.

Nie mija chwila, gdy dosłownie zostaję przyciągnięta do niedźwiedziego uścisku, dosłownie jestem ściśnięta z każdej strony. Nie przeszkadza mi, to gdy orientuje się przez jak długi czas, nie będę widziała tej zgrai popaprańców.

— Musimy jakoś nazwać naszą cudowną czwórkę. Naszą nieziemsko piękną grupkę — zaczynam uradowana. Nie wiem skąd nagle taki przypływ energii, ale podoba mi się to.

— Nie wystarcza wam zgraja czubków? — pyta ze zmęczeniem Athena. Aha, w ten sposób. U mnie jest przypływ energii, a u niej na odwrót.

— To wymyślił Pan Hawkins — odezwał się Casspian, spojrzał na każdą z nas po kolei i z powagą na twarzy odpowiedział młodej bogini. — Nie, nie wystarcza.

Dosłownie stoimy pośrodku jakiegoś parkingu, prowadzimy burzę mózgów. Nikt z nas nie zamówił taksówki, pytanie tylko dlaczego.

— Sprytni i sprytniejsi?

— Może od razu niepełno sprytni, Cass? — Freya prycha z uśmiechem na twarzy, spuszczam głowę i jedynie mamrocze coś pod nosem.

— A może Super Squad?

— Badziewne — jęczy blondynka, Casspian powoli traci swoje najlepsze pomysły.


— Super Squad? — ponawaiam pytanie Casspiana, wrzucając do buzi dwie sztuki gum do żucia.

— Pasuję, jest w sam raz — ponownie odzywa się Athena. Już widzę przed sobą reakcję Casspiana, ręce opadają.

— Ale, przecież...dobra nieważne — stęka niezadowolony, przykładam do ust jedynie dłoń, by nie parsknąć gromkim śmiechem.

Jemu dosłownie ręce opadają.

Wychodzę z taksówki i staję przed wielkim budynkiem, nazywanym inaczej wieżą Avengersów, bądź moim domem. Z tego co się orientuję, Athena i Freya pojechały do domu brunetki, natomiast Casspian czeka na swoją rodzicielkę.

Biorę głęboki wdech, stres powoli schodzi jednak nie na tyle, bym odważyła się wejść do środka bez wcześniejszego wymówienia różańca po jakieś trzysta tysięcy razy. Trzepie kilkukrotnie rękami, zanim jeszcze sięgnę do wielkich drzwi. Zdaje mi się, że zaczynam tańczyć, by pozbyć się stresu, dlatego tez spotykam się z oceniającym wzrokiem jakiejś starszej pani.

— Ta dzisiejsza młodzież — słyszę rozczarowany głos staruszki, chwilę przed jej całkowitym zniknięciem z mojego pola widzenia. Wzdycham, wywracając oczami, po czym patrze w miejsce, gdzie jeszcze chwilę temu była kobieta.

Babcia widmo.

W końcu zbieram się na odwagę i otwieram wielkie drzwi, kieruję się w stronę windy i uderzam palcami w przycisk, by przyśpieszyć jej przyjazd. Szybciej. Dodatkowa chwila czekania, aż drzwi od windy się otworzą, bym mogła wejść do środka i wybrać odpowiednie piętro, na którym powinnam się zatrzymać. Krótka rozmowa sama, ze sobą pomaga mi się uspokoić przed oficjalnym spotkaniem z moimi bohaterami.


— Wyglądasz jak siedem nieszczęść, Isla — mówię sama do siebie, patrzę ponownie w lustro znajdujące się w środku windy. — Dzięki, ty też, Isla — odpowiadam sobie samej. Naprawdę mam chęć wymierzyć sobie głośne i mocne uderzenie w czoło, by nabić odrobinę rozumu do tego pustego łba.

Drzwi się rozsuwają, a ja przekraczam próg wielkiego pomieszczenia. Ściągam z siebie torbę i odkładam na bok, po czym wchodzę w głąb wieży Avengersów. Rozglądam się w każdym kierunku, oraz nasłuchuje głosów, które mogą mnie nakierować. I rzeczywiście się tak dzieje, podążam za głosem odrobinę ochrypłym.

Oszklone pomieszczenie od środka, pozwala mi ujrzeć leżącego na łóżko-podobnym-czymś wujka Clinta, który prawdopodobnie oberwał podczas jakiejś misji. Nad nim nie stoi nikt inny, jak Tony Stark, trzymając tackę z kilkoma napojami. Tuż obok niego rudowłosa wdowa. Uśmiecham się i staję w progu drzwi, stukając zaciśniętą w pięść dłonią w ścianę, by zwrócić na siebie uwagę.

— Och huh, mamy problemy, magiczne dziecko wróciło — słyszę słowa Bartona i prycham cicho śmiechem, po czym rozglądam się po wszystkich twarzach. Na każdej jest jakaś krztyna uśmiechu, jednak nie na tej jednej.

Patrzę na swoją matkę z obawą w oczach, najwidoczniej nie cieszy się z mojego powrotu. Przynajmniej tam myślałam na początku. Dopiero po chwili widzę, jak odkłada plastikowy kubek z jakimś napojem na wcześniejszą tackę i podchodzi do mnie. Nie wiem, co zrobić, więc uśmiecham się na miarę moich możliwości. Czuje lekkie zestresowanie, ponownie tego dnia, mam obawy co do tego spotkania. Jednak niesłuszne. Gdy Natasha otacza mnie swoimi matczynymi ramionami, a ja mogę zatopić się w jej uścisku, zaczynam rozumieć, dlaczego miała taką reakcję, a nie inną. Nie spodziewała się mojego powrotu.

— Isla — zaczyna niedowierzającym tonem, śmieję się krótko z reakcji rudowłosej wdowy. — Co ty tutaj robisz? Tak wcześnie wróciłaś? — pytania po kolei opuszczały jej usta, ja jedynie wzruszyłam ramionami.

Łapie za jej dłonie, po czym ściskam mocno, nie chcę jej puszczać, nie mam takiego zamiaru przez najbliższe dziesięć sekund. Ponieważ to on pierwsza puszcza te moje, marszczę brwi. Przerwała mi cudowny moment, niczym z filmów.

— To nie jest ważne w tym momencie, najważniejsze, że możemy spędzić więcej czasu razem niż dotychczas — uśmiecham się, najszczerzej jak tylko potrafię. Natasha prycha cicho, po czym znowu zamyka mnie w niedźwiedzim uścisku.

W końcu mogę odetchnąć spokojnie. W końcu jestem z nią.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro