Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

[ o n e ] - Tajemnica/Thriller - „Dama ze słonecznikiem".

Liczba słów: 2000 - 7000 (napisane 3464)

Czas publikacji: 2 tygodnie

Data publikacji: 11 sierpnia 2017

Kategoria: Tajemnica/Thriller

Dama ze słonecznikiem

Londyn tegorocznej zimy dawał naprawdę się we znaki odnośnie pogody. To już piąty dzień pod rząd, odkąd niemalże biczujące wszystko krople wody, męczyły miasto. Dla Malcolma taka pogoda była jak najbardziej w porządku. Uważał, że oddawała ona jego obecny nastrój, tym bardziej że szarzejące chmury wskazywały nadejście burzy. Malcolm nie był jednak nastawiony pesymistycznie do kolejnego bezbarwnego dnia, chociaż po jego porannym paśmie nieszczęść, zapoczątkowanych wstaniem z łóżka lewą nogą, można wywnioskować co innego. Nie wierzył w przesądy, był raczej realistą, ale nie uważał się za kompletnego idiotę. No bo, czy przypadkiem mogło być bolesne obicie małego palca o głupią nogę znienawidzonego biurka? Jeszcze zrozumiałby, gdyby było ono nowe. Coś jednak zdecydowanie było nie tak, skoro nawet pod wpływem alkoholu potrafił je ominąć, a w pozornie niczym nie różniący się od innych poranek, po raz pierwszy od pięciu lat naraził stopę na nieprzyjemne spotkanie z bardzo twardym drewnem.

  Kolejnym pechowym incydentem, dopisanym przez Malcolma do mimochodem tworzonej w głowie listy, było przypalenie dania, które robił dzień w dzień, odkąd skończył szesnaście lat. Jajecznica potrzebowała jedynie kilkunastu sekund na dużym, bądź średnim ogniu, i chociaż doskonale o tym wiedział, nadal udało mu się ją zepsuć. Bez spożycia śniadania, wziął więc szybki prysznic i opuścił wynajmowaną od ładnych paru lat kawalerkę.

  Jeden raz to przypadek, dwa - wyjątek i chociaż trzeci pech mógł być przysłowiowym zbiegiem okoliczności, dwudziestoczterolatek wiedział, że to kłamstwo. Zignorował więc fakt, że jedno z przejeżdżających ulicą aut zalało go wodą z kałuży, nie pozostawiając ani jednej suchej nitki. Z resztką dość szybko ulatniającej się cierpliwości, wszedł do swojej ulubionej kawiarni, dwieście dwadzieścia metrów od mieszkania. Zdjął z siebie przemoczony szalik oraz rękawiczki i wepchnął je w rękaw, wytrzepanego z kilkunastu brudnych kropel, płaszcza. Powiesił go na pusty wieszak, zsunął z nosa zaparowane przez dodatnią temperaturę w lokalu, brudne okulary, a potem wyczyścił je chusteczką, którą zawsze trzymał w tylnej kieszeni spodni.

  Codziennie odwiedzał to miejsce i chociaż zwykle odbywało się to nieco później, niż tego dnia, Lina ­– blondwłosa kelnerka pracująca w lokalu od początku lata – już zaparzała jego ulubioną kawę. Wystarczyło, aby zauważyła, jak przeszedł przez oszklone drzwi i już wiedziała, jakie będzie zamówienie ich stałego klienta. Malcolm ledwo zdołał zająć miejsce przy jednym z wielu wolnych stolików i rozejrzeć się po dość pustym wnętrzu. Już po chwili w jego kierunku dumnym krokiem szła wyżej wspomniana Dunka, trzymając pewnie srebrną tacę z niezłożonym przez mężczyznę zamówieniem. Chociaż Malcolm widywał ją niemalże codziennie, jakoś nie potrafił zdobyć się na nawiązanie z nią jakiejkolwiek konwersacji. Raz, kilka tygodni wcześniej, udało mu się podsłuchać jej rozmowę z szefem i chociaż uważał się za osobę poważną, ledwo powstrzymywał śmiech, słysząc akcent kobiety. Nie był przeciwny poznawania osób odmiennej kultury oraz pochodzenia, uważał to za niesamowicie fascynujące, jednak był po prostu pewien, że nie potrafiłby zachować kamiennego wyrazu twarzy, podczas prób poznawania jej.

  Nie oznaczało to jednak, że nie był kulturalny. Podziękował jej, skinąwszy również głową, a potem sięgnął do sąsiedniego stolika po egzemplarz porannej gazety. Ignorując krzykliwy nagłówek oraz wstrząsające zdjęcia, przysunął wskazujący palec lewej dłoni do ust, a potem przewrócił nim pierwszą stronę. Po kilkukrotnym powtórzeniu tego gestu, w końcu dotarł do tej, która najbardziej go interesowała. Zirytował się jednak, ponieważ według dość ładnego obrazka przedstawiającego tabelę pogody na najbliższe dni, nadal miało być deszczowo.

— Cholerny Londyn — zaklął pod nosem. Złożył gazetę, a potem rzucił nią na stolik, prawie rozlewając kawę.

  Chociaż nienawidził zimy, dość miał już tego ciągłego deszczu. Malcolm był nawet w stanie przeżyć kilka tygodni śniegu, żeby tylko wreszcie przestało padać. Rozmyślając nad tym niezwykle drażniącym go tematem, drgnął, słysząc dźwięk nadchodzącego z jego komórki połączenia. Odebrał niemalże od razu, tłumiąc obawę przed tym, co do powiedzenia mógł mieć jego przełożony. Obaj mężczyźni wymienili się grzecznościami, szybko jednak przechodząc do tematu.

— Mam coś dla ciebie, Gordon. — Paul zwrócił się do bruneta drugim imieniem, co na chwilę zbiło go z tropu. Nikt tak nie robił, chociaż Malcolm zdawał sobie sprawę z tego, że starszy detektyw gustował w nietypowych rzeczach. Zacisnął wargi w wąską linię, powstrzymując się od komentarza na ten temat.

— Wbrew temu, co myślałem, udało ci się podlizać zarządowi. Kazali mi cię zapoznać z pierwszym zleceniem. — Niedoświadczony chłopak uniósł w zaskoczeniu brwi, otwierając oczy najszerzej, jak to chyba było możliwe. Zdecydowanie się tego nie spodziewał, po nieprzyjemnym poranku. — Na Downing Street zamordowano kanclerza skarbu. Masz dziesięć minut. — Malcolm poderwał się na równe nogi, przez tę gwałtowność ściągając na siebie wzrok lekko znudzonej Liny. — I, hej — dodał jego rozmówca, zanim ten zdołał się rozłączyć — przegrałem przez ciebie dziesięć funtów.

  Morderstwo na Downing Street naprawdę zaskoczyło świeżo upieczonego detektywa. Była to bowiem jedna z najbardziej strzeżonych ulic. Pod numerem dziesiątym znajdowała się kamieniczka z czasów georgiańskich, w której od osiemnastego wieku od czasów Walpole'a mieściła się oficjalna rezydencja brytyjskich premierów. Przed drzwiami wejściowymi tego budynku zawsze stał policjant. Dlatego więc nie wierzył w to, że komuś udało się zamordować kanclerza skarbu. Prawda dotarła do niego jednak, gdy już przy wejściu na ulicę zauważył mnóstwo policyjnych samochodów. Malcolm zastanawiał się, czy naprawdę był gotowy na zmierzenie się ze swoim pierwszym morderstwem. Chociaż prawdopodobieństwo tego, że zemdleje po ujrzeniu ciała, było znikome, nadal odczuwał sprzeczne emocje. Przełknął ślinę, kręcąc po chwili głową, a potem ruszył wreszcie przed siebie, wchodząc w dość sporą kałużę. Woda dostała się do jego obuwia, mocząc skarpetkę prawej stopy. Zaklął siarczyście. Trzeci przypadek to zbieg okoliczności i chociaż Malcolm nie pamiętał, jak dalej szło przysłowie, to jego pech z pewnością nie był taki niewinny, jak zakładał.

— Biały mężczyzna, lat sześćdziesiąt, zmarł jakąś godzinę temu. — Głos Paula był zimny i wręcz przeszywał młodego detektywa na wskroś.

— Przyczyna zgonu? — spytał, mimowolnie drżąc. Cholera, był nowy w te klocki i chociaż niesamowicie jarało go to wszystko, nadal odczuwał swego rodzaju niechęć i odrazę. W końcu miał przed sobą trupa. Takiego martwego, który jeszcze jakiś czas temu był pełnym werwy, hardym mężczyzną.

— Zatrucie. Jeszcze nie mamy wyników toksykologii, ale obok ciała ofiary znalezione zostały silne leki antydepresyjne oraz duża ilość alkoholu.

— Samobójstwo? — spekulował młody detektyw.

— Prawdopodobnie.

  Czy naprawdę pierwsza sprawa Malcolma miała być aż taka prosta? Co on niby miał robić? Po co w ogóle został wezwany, skoro chodziło o głupie zatrucie?

  Potarł nieogolony podbródek dwoma palcami, rozglądając się po minimalistycznie urządzonym salonie. Ściany pomalowane zostały na szary kolor. Musiało to nastąpić dość niedawno, ponieważ w powietrzu nadal unosił się zapach świeżej farby. W przepychu całej tej szarości, dostrzegł złoty promień, którym okazały się być cztery żółte słoneczniki, stojące w przezroczystym wazonie na kominku. W porównaniu z całym otoczeniem oraz z leżącym nieopodal ciałem martwego mężczyzny, wydawały się aż za bardzo żywe.

  Wtedy do pomieszczenia pewnym krokiem weszła córka nieboszczyka. Malcolm wiele słyszał o niej z telewizji, gdy pojawiała się z ojcem na różnych dobroczynnych wydarzeniach. Zawsze emanowała od niej niesłychana gracja oraz ciepło. Wydawała się naprawdę przyjazna, pomagała biednym, odwiedzała dzieci w domach dziecka deklarując, że kiedyś sama weźmie jedno pod swoje skrzydła. Stojące na kominku kwiaty zapewne były jej zasługą, bo to właśnie z nimi była kojarzona. Kwiaciarka, która potrafiła przywrócić do życia nawet najsuchszą roślinę, córka zawsze wspierająca ostatniego żywego rodzica... który i tak skończył martwy. Śmierć żony Juliana Liverstone'a była wielkim ciosem zarówno dla rodziny, jak i społeczeństwa. Beatrice Liverstone stanowiła fundament. Łączyła różniących się poglądami męża z jego adopcyjnym bratem, godziła podczas sprzeczek. Zawsze znajdowała sposób, aby w rodzinnym domu panowała harmonia oraz spokój, który, tak jak ona, ostatecznie nie przetrwał.

  Jedyna córka małżeństwa — Elisabeth — w jednej chwili utraciła całą pewność siebie. Jakimś cudem przecisnęła się przez strażników pilnujących wejścia, a będąc w salonie, dosłownie padła na kolana, zakrywając usta dłonią. Nie powinna była patrzeć, jednak zwykła ludzka ciekawość okazała się silniejsza. Prawdopodobnie dzięki tej właśnie ciekawości, nie będzie mogła zmrużyć oka przez długi czas. Nawet jeśli by jej się to udało, to Malcolm uważał, że widok białego jak kreda ojca, długo będzie nawiedzał ją w koszmarach.

— Co ona tu robi? — Paul nigdy nie owijał w bawełnę i chociaż według Malcolma powinien zachować odrobinę taktu, i tak powiedział to, co ślina przyniosła mu na język.

  Nie otrzymał odpowiedzi. Nawet na to nie czekał, przywołując policjanta, który spaprał pozornie proste zadanie niewpuszczania nikogo do środka. Nakazał mu wyprowadzenie dopiero co przybyłej blondynki, która ledwo łapała oddech pomiędzy spazmami, jakimi targał jej ciałem szloch.

— Zaczekaj — powiedział Malcolm do mężczyzny, wreszcie zdobywając się na to, aby przyjrzeć ofierze z bliska. — Zaprowadź ją do pomieszczenia obok. Za chwilę z nią porozmawiam.

— Nie porozmawiasz sobie z nikim, jeśli zostawisz na ciele ofiary swoje odciski palców. Cholera, Gordon, załóż rękawiczki, zanim przywalę ci tak mocno, że staniesz się drugim nieboszczykiem.

  Ciało speszonego Malcolma pokryło nagłe ciepło, gdy dotarł do niego sens oraz powaga słów przełożonego. Zaklął w myślach, całkowicie zapominając o takiej błahostce, która jednocześnie stanowiła podstawę. Jak mógł nie założyć rękawiczek? Co za wtopa.

— Jasne, wybacz. — Potarł dłonią kark, na który wstąpił zimny pot.

— Jeśli nie weźmiesz się w garść i nie podejdziesz do sprawy bez emocji, to będzie twoja pierwsza i ostatnia sprawa. Wyjdź na dwór, przewietrz się — polecił chłodno Paul. — Gdy tu wrócisz, masz zachowywać się jak profesjonalista.

  Tak właśnie zrobił i już po dwudziestu minutach, które równały się wypaleniu dwóch miętowych papierosów, powrócił na miejsce zbrodni. Nikotyna porządnie uderzyła w jego nieprzyzwyczajony do palenia organizm, i prawdopodobnie właśnie dzięki niej udało mu się chociażby w najmniejszym stopniu oczyścić umysł. Przełożony nie komentował jego powrotu, chociaż młody, niedoświadczony detektyw odbierał to jako uwagę samą w sobie.

  Wziął głęboki oddech, tworząc w umyśle kolejną tego poranka listę. Tym razem jednak, notował na niej każdy punkt analizy miejsca zbrodni, którą studiował podczas wielu bezsennych nocy oraz szkoleń. Zaopatrzył się w przedmioty winne swojej wcześniejszej zguby — mianowicie rękawiczki — a potem ponownie przyjrzał ofierze.

  Najpierw próbował doszukać się jakichkolwiek śladów, które mogły wskazywać na uduszenie. Niestety jednak nie dostrzegł niczego, nawet kilkukrotnie wbijając wzrok w najczęściej używane do tego części ciała. Chciał poruszyć głową ofiary, aby możliwie zauważyć coś, co mogło naprowadzić go na prawidłową przyczynę zgonu. Nie chciało mu się za bardzo wierzyć, że to, co przed sobą miał, to samobójstwo.

— Nic tam nie ma, sprawdzałem — powiedział w końcu przełożony młodego mężczyzny. Ten natomiast zignorował jego słowa, sprawdzając również okolice uszu, nos oraz oczy –na wypadek, gdyby przyczyną zgonu jednak okazało się utonięcie, bądź wykluczone wcześniej uduszenie. Półklęcząc, jak kaczka, cofnął się odrobinę, aby znaleźć się bliżej dłoni nieboszczyka. Uniósł prawą i uważnie jej się przyjrzał. Na pierwszy rzut oka nie zauważył siniaków ani śladów jakiejkolwiek walki, jednak i tak wolał się upewnić, przy pomocy tępo zakończonej pałeczki. Usiłował zebrać spod paznokci ofiary jakąkolwiek substancję obcą, jednak takowej nie odnalazł. Użył też dopiero co dostarczonej z całym zestawem do analiz lampy ultrafioletowej, chociaż i tak nie przyniosło to żadnego rezultatu, bowiem na, oraz w okolicy ciała, nie było ani jednej kropli krwi. Poszukiwał włosów, skrawków materiału — czegokolwiek, co mogłoby dać mu chociaż drobny trop. Jedyne, co odnalazł, to coś, co omyłkowo zinterpretował jako martwego insekta bez kończyn. Wyjął z pudełka pęsetę oraz plastikową torebkę, a potem ostrożnie — aby nie uszkodzić tego dowodu — zabezpieczył swoje pierwsze znalezisko.

— Nieźle — pochwalił Paul, klepiąc niedoświadczonego detektywa po plecach. Ten natomiast zachwiał się, ostatecznie znowu łapiąc równowagę w pozycji półklęczącej. — Trzeba zanieść to do analizy — dodał głośniej, skinąwszy w stronę pilnującego ich policjanta, który miał się tym zająć. — Porozmawiaj z córką ofiary. Miejmy nadzieje, że otrząsnęła się już z szoku.

  Malcolm uśmiechnął się pod nosem, wstając na równe nogi. Zanim opuścił pomieszczenie, jeszcze raz został zatrzymany przez przełożonego, który ostrzegł:

— Tylko bądź delikatny.

  I był, aż za bardzo, ponieważ według pilnującej kobiety policjantki, zachowywał się jak ciepłe kluchy. Nie potrafił ułożyć sensownego zdania, obawiając się, że słowa, jakich chciał użyć na wstępie, mogły być dla niej zbyt brutalne. Blondynka patrzyła na niego, marszcząc brwi, ponieważ w ogóle nie rozumiała, o co chciał ją zapytać. Mimo wszystko, udało mu się dowiedzieć, gdzie była w godzinie śmierci swojego ojca. Zanotował każde słowo jej alibi, próbując stworzyć spójną całość ze swoimi podejrzeniami. Spytał ją również o miejsce pracy oraz zainteresowania, chociaż sam doskonale powinien je znać — w końcu ona, jak i cała jej rodzina, była w Londynie dosyć znana. Wystarczyło wpisać jej dane w Wikipedii, jeśli nie wiedziało się tego wszystkiego z mediów.

  Malcolm wrócił do swojej kawalerki po dwóch godzinach — ponieważ mniej więcej tyle zajęła mu cała rozmowa z kobietą oraz Paul'em. Nie miał jednak za wiele do roboty. I tak musiał czekać na więcej dowodów w sprawie, które zgromadzić mogli jedynie koronerzy, po autopsji.

  Cały dzień spędził czytając kryminały. Uspokajało go to i relaksowało, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że cały czas powinien myśleć o sprawie. Wieczorem udał się na drinka ze swoim wieloletnim przyjacielem Bruce'em. Obaj dwudziestoczterolatkowie uwielbiali spotykać się ze sobą w barze, po produktywnie spędzonych dniach.

  Rozmawiali o pracy, a towarzyszący im alkohol otwierał im usta na dosłownie każdy temat. Malcolm nie omieszkał również wspomnieć o córce swojej dzisiejszej ofiary, która dziwnym trafem, akurat w tamtej chwili zjawiła się w lokalu.

  Miała na sobie turkusowy płaszcz oraz czarne jeansy i chociaż naprawdę zastanawiało go, co tu robiła, przez głowę przemknęła mu również myśl o tym, jak dobrze wyglądała z rozpuszczonymi, krótko obciętymi blond włosami i w mocnym, zapewne wodoodpornym, makijażu. Zauważyła go niemalże od razu, jak gdyby specjalnie pojawiając się w lokalu po to, aby go odnaleźć. Możliwe było, że przypomniała sobie o jakimś istotnym szczególe, który chciała mu jak najszybciej przekazać, jednak prawda była taka, iż pokusiła ją po prostu perspektywa wspólnego drinka. Skoro miała go na wyciągnięcie rąk, nie mogła się powstrzymać, aby nie spróbować, chociaż po ich dzisiejszej rozmowie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że młody detektyw łatwo popełniał błędy, toteż z chęcią również skorzysta na ich spotkaniu.

— Panno Liverstone — powitał, skinąwszy głową w jej stronę, gdy pojawiła się zaledwie kilkanaście centymetrów od niego.

— W zasadzie to Denvers, ale niedługo powracam do nazwiska panieńskiego — poinformowała. — Miło mi pana widzieć, detektywie. Mogę się dosiąść? — spytała od razu, ignorując przyjaciela Malcolma.

— Oczywiście — potwierdził. — Przypomniała sobie coś Pani? — rzucił, nie potrafiąc powstrzymać ciekawości.

— W zasadzie to przyszłam na drinka, ale może odświeży on moją pamięć.

  W rzeczywistości od samego początku nie liczyła na to, że to drink odświeży jej pamięć. Niemniej jednak to wyjaśnienie usatysfakcjonowało młodego detektywa, który w ciemno pokładał nadzieje, że upojenie alkoholowe kobiety wniesie coś do sprawy.

  Wniosło ono jedynie kłopoty, gdy porządnie wstawiony już Malcolm, musiał wyprowadzić z lokalu młodą Elisabeth, która ledwo stała na nogach. Kilkukrotnie zapewnił swojego przyjaciela, że jest w stanie to zrobić, a potem jak idiota posłuchał jej namów, aby udać się do jego mieszkania. Niefortunne spotkanie dwójki młodych osób zakończyło się upojną nocą w kawalerce Malcolma, która nigdy nie powinna mieć miejsca. Oboje doskonale zdawali sobie z tego sprawę, więc z samego rana Elisabeth zniknęła, jeszcze zanim Malcolm się obudził.

Niesamowicie trudny był dla niego powrót na miejsce zbrodni, do którego zmuszony został następnego dnia. Ulżyło mu jednak, gdy jej tam nie zastał, a przechadzając się samotnie po pomieszczeniach całego budynku, niegdyś zamieszkiwanego przez jej ojca, jedyne o czym myślał to moralniak, jaki go męczył. Zemdliło go, gdy wracając do salonu przypomniał sobie o wczorajszych zwłokach, więc czym prędzej udał się do łazienki. Nie musiał nic mówić policjantom pilnujących całej posesji, ponieważ doskonale widzieli po nim, w jak koszmarnym był stanie. Zwymiotował kilkukrotnie i klnąc jak szewc usiadł na podłodze, opierając się plecami o lodowatą ścianę. Spuścił wodę, gdy upewnił się, że więcej z siebie nie wydusi, a potem rozejrzał po pomieszczeniu. Jak na tak luksusowe miejsce, łazienka zaprojektowana została w klimacie minimalistycznym. Wszędzie dominowała czerń, dzięki czemu oku Malcolma nie umknęła również rysa na jednym z kafelków, która wyglądała jak odbicie pięści, bądź głowy.

Chwiejnym krokiem wstał na równe nogi, a gdy to się stało, dostrzegł również potłuczone kafelki na podłodze, które ukryły się przy umywalce. Całe pomieszczenie wyglądało na dość nowe, a według zeznań świadków, z którymi wczorajszego dnia rozmawiał Paul, tak samo jak salon, zostało remontowane przed kilkoma dniami. Malcolm wątpił więc w to, że tak szybko uległy zniszczeniu, chociaż tu mogli zawinić specjaliści zatrudnieni przez ofiarę. Kac i spowodowany nim ból głowy, ogromnie utrudniał myślenie młodemu detektywowi, ale nadal zapaliła mu się w głowie czerwona lampka. Miał dziwne wrażenie, że uszkodzenie tego niemalże perfekcyjnie stworzonego pomieszczenia, mogło mieć związek ze śmiercią mężczyzny. Wprawdzie wszyscy nadal uważali to za samobójstwo, ale młody detektyw był innego zdania. Czuł, że został wystawiony na próbę i, że wszystko, co znajdzie, miało znaczenie. Szukał dowodów na coś niemożliwego, chociaż nadal nie wiedział, jakie były wyniki badań toksykologicznych. Tylko one mogły jednoznacznie potwierdzić, że kanclerz skarbu naprawdę popełnił samobójstwo. Dopóki nie miał wszystkiego czarno na białym, mógł szukać i kopać dosłownie we wszystkim, co znajdowało się w pobliżu miejsca zbrodni. Chociaż cały dom wypełniony był po brzegi kamerami, niestety nie zostały one jeszcze włączone, o czym młody detektyw powiadomiony został przez jednego z policjantów, mających za zadanie sprawdzenie możliwego nagrania, które zapewne stanowiłoby najważniejszy dowód w sprawie.

Wprawdzie był to dopiero drugi poranek Malcolma przy tej sprawie, jednak i tak zdołał nasiąknąć masą negatywnych emocji oraz samokrytyki. Cały czas po głowie chodziły mu błędy poprzedniego dnia, które z pewnością zapamięta na naprawdę długo. Zaliczał się do nich również całkowicie niezobowiązujący seks z córką ofiary. Kiedy tak wpatrywał się w kafelki, przez głowę przeszło mu niekoniecznie grzeczne skojarzenie tego, że uszkodzenia mogły powstać właśnie podczas ukrywanego stosunku. Gdy zrobiło mu się odrobinę lepiej, wziął z kuchni nożyk i upewnił się w tym, że materiał z jakiego zostały wykonane, był bardzo podatny na zniszczenia. Zwykłe mocniejsze uderzenie mogło więc je zniszczyć.     

Postanowił jednak nie dzielić się tą myślą z Paul'em, który właśnie go poszukiwał. Mężczyźni wymienili się grzecznościami, przechodząc następnie do głównego tematu. 

— W sumie to dziwi mnie, że córka ofiary mimo wszystko była w stanie wezwać policje — powiedział Paul. — Nie wiem jak ty, Gordon, ale dla mnie to po prostu nie trzyma się kupy. Widziałeś, jak zareagowała, gdy pojawiła się tu po twoim przybyciu. Według nagrania rozmowy, która została z nią przeprowadzana podczas zgłaszania zgonu, była zbyt spokojna. Nawet w centrali to zauważyli.

— Może zdawała sobie sprawę z tego, że z ojcem nie było najlepiej — zasugerował. — Dlatego jego samobójstwo nie wywarło na niej takiego wrażenia, jak mogliśmy oczekiwać.

— Sprawdziliśmy dokładnie akta zmarłego. Nie było tam żadnych wspomnień na temat chorób psychicznych, ani uzależnień. No może nikotyna, ale to nic nadzwyczajnego.

— Co z analizą tego dziwnego robaka? — spytał.

— Robaka? — parsknął. — To było nasiono, ty idioto. A dokładnie, to nasiono słonecznika.

Słonecznika? Córka ofiary była kwiaciarką i to właśnie jej ikoną były właśnie słoneczniki. Malcolm powrócił do łazienki, żeby jeszcze raz uważnie się rozejrzeć, w poszukiwaniu większej ilości dowodów. W pobliżu pękniętych kafelków odnalazł kilka włosków, które również zabrał do dalszej analizy.

— Chcesz poznać moje przypuszczenia? — spytał dwie godziny później, opuszczając budynek. Zapiął ostatni guzik swojego płaszcza, ignorując fakt, że mżawka pozostawiała na szkłach jego okularów masę denerwujących kropek. Udali się na lunch do jego ulubionej kawiarni. Nie znajdowała się ona specjalnie daleko od miejsca zbrodni, więc obaj detektywi zdecydowali się na to, żeby swoją chwilę przerwy spędzić właśnie tam.

Ostatecznie jednak Malcolm pozostawił przypuszczenia dla siebie, ponieważ sam nie do końca chciał w to wierzyć. Cały wieczór spędził w biurze, gdzie pod nadzorem odpowiednich osób, przeglądał wszystkie zgromadzone w sprawie dowody. Lada chwila miały pojawić się wyniki DNA z włosów, które zaplątały się w uszkodzone kafelki. Malcolm siedział jak na szpilkach, przeglądając portale plotkarskie, aby dowiedzieć się z nich jak najwięcej na temat ofiary. Miał nadzieje, że w ten sposób może natrafić na dowód tego, że w najbliższym czasie planował odebrać sobie życie. Niestety jednak, owe poszukiwania zakończyły się fiaskiem, chociaż młody Malcolm natrafił na ogrom materiału, dotyczącego córki zmarłego. Była osobą niesamowicie kontrowersyjną, chociaż po spotkaniu jej twarzą w twarz, wydawało mu się inaczej. Szperając przez multum artykułów, zarówno z tego roku, jak i sprzed laty, dotarł do pogłosek na temat domniemanego romansu Elisabeth z adoptowanym bratem jej ojca.

Młody detektyw połączył fakty, chociaż ta historia wykluczała podejrzewane przez wszystkich samobójstwo. Niesamowicie korciło go, aby powiadomić o tym swojego przełożonego, jednak wolał poczekać na wyniki DNA, które ostatecznie mogły potwierdzić, lub wykluczyć możliwy romans. Podekscytowanie wygrało i już po pięciu minutach wchodził do pomieszczenia, które zajmował Paul. Mężczyzna czytał właśnie gazetę, której nagłówek oczywiście wspominał śmierć kanclerza skarbu. Chociaż zwykle Malcolm potrafił zachować resztki kultury, przerwał swojemu towarzyszowi lekturę, wyduszając z siebie całe podejrzenie, które poparł zgromadzonymi dowodami oraz jednego, którego jeszcze oczekiwał.

— To nie trzyma się kupy, Gordonie, przecież sama do nas dzwoniła — powiedział Paul.

— Może zrobiła to po to, aby odsunąć od siebie podejrzenia? Dama ze słonecznikiem, która upozorowała samobójstwo ojca, żeby móc być w związku ze swoim wujkiem.

— To chore.

— Ale nie niemożliwe.

Mimo wszystko jednak, obaj postanowili zaczekać na wyniki badań DNA włosów, które młody detektyw odnalazł w łazience.

Tak jak przypuszczał, potwierdziły one, że to właśnie Dama ze słonecznikiem upozorowała samobójstwo swojego ojca po tym, jak przyłapał ją na stosunku seksualnym w łazience, ze swoim wujem, który ostatecznie nigdy nie był z nią spokrewniony.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro