Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

o d d e c h a n i o ł a

        Anioł wpatrywał się w szkło. Jego gładka struktura odbijała skupioną twarz. Mijała już kolejna godzina rozmyślania, odkąd ta niebiańska istota zasiadła przed szybą. Myśli jednak nadal się kłębiły. Nie potrafiły się uspokoić. Kiedy anioł w końcu się ruszył zapadał zmrok. Szklana powłoka nadal nieskazitelna, delikatna i równa stała się szara. Nagle jej powierzchnię pokryła para, powstała na skutek wypuszczonego przez anioła powietrza. Kościsty palec leniwie, wręcz rechitycznie, zaczął kreślić kształty. Linia za linią powstała litera „A" i litera  „M", a wokół nich nieznane ludziom symbole.

Magnus

       Wieczne życie ma swoje plusy. Masz mnóstwo czasu na wszystko. Nigdy ci go nie brakuje. No, może czasem go brakuje, ale i tak ma się go pod dostatkiem. Zwrot „żyć, nie umierać" bardzo odnosi się do nas — nieśmiertelnych. Mamy tak wiele wieków na spędzenie swojego życia, że czasem nawet o tym nie zapominamy. Najczęściej żyjemy bardzo intensywnie, w przepychu i wśród luksusów, bo dlaczego mamy się ograniczać? Rzadko śmiertelni widzą, że jest to równocześnie wieczne przekleństwo. Żadne z nas nie chce myśleć w ten sposób, ale tak jest. Z czasem zastygamy. Stajemy się nieczuli i skamieniali...

        — Magnusie, który lepszy? Nie wiem, jaki jest odpowiedni — spytał i przyznał niebieskooki, unosząc ku górze dwa krawaty.

        Alec. Tak, tylko on potrafi mnie sprowadzić myślą do rzeczywistości. Nie wiem, dlaczego ostatnio zbiera mi się na takie przemyślenia. To męczące. Dobrze, że on jest moim odkamieniaczem, bo inaczej dawno już byłbym głazem.

        — Żaden — odpowiadam, kładąc na stoliku trzymany przeze mnie kieliszek.

        Wstaję, uśmiechając się i posyłając mojemu narzeczonemu prowokujące spojrzenie.

        — Radzę wybrać ci, coś pod kolor, może o ton ciemniejszy od sukienki Clary...

        —Jestem drużbą Jace'a, a nie Clary.

        Mówiąc to uroczo zmarszczył nos, co mnie prawdę powiedziawszy, rozbroiło.

       — Ale skoro krawat Jace'a jest dopasowany do panny młodej to myślę, że nie masz zbyt wielkiego wyboru.

       — W takim razie pomartwię się tym kiedy indziej — zadecydował chłopak i wyszedł z pokoju zostawiając mnie samego.

        Ruszyłem za nim.

        Czy wspomniałem o tym, że jego tyłek jest naprawdę idealny? Kształtny i w perfekcyjnym rozmiarze? Nie? A więc informuję teraz, o tym wszystkich, bo ten tyłek to dar niebios.

        Alec rzucił krawaty we wnętrze otwartej szafy, a sam położył się na łóżku.

        Kociak.

        Powędrowałem za nim i ułożyłem się obok. Chłopak uśmiechnął się i oboje wtuliliśmy się w siebie. Mógłbym zostać tak wieczność. Nawet gdyby ciało Aleca zaczęło gnić, tuliłbym się do niego... Nie dane mi jednak jest rozmyślać o rozłożonym ciele narzeczonego ( nie, to wcale nie jest podtekst, mi chodzi jedynie o ciało w rozkładzie pośmiertnym i... nie, to był podtekst), gdyż zostaje mi on ukradziony przez kota. Cudownie...

        — Prezes Miau — mówi Alec, odsuwając się ode mnie.

        Kot ma większe szanse niż ja? Chyba tak, patrząc, jak Alec jest nim zafascynowany.

        — Zdradzasz mnie?

       — Oczywiście.

        Ton jego głosu był lekki, kiedy głaskał mojego kota, a ja się pytam, dlaczego?

         — Żartuję. — Puszcza oczko w moją stronę, nadal miziając kocią sierść.

        Miałem aż tak zbitą minę?

        — Mnie też mógłbyś pogłaskać — mówię, wypychając dolną wargę w jego stronę.

        Uśmiecha się, ale nie robi nic, poza oczywiście mizianiem mojego kota.

        Wzdycham. I tak go kocham.

        Anioł wpatrywał się w szkło bardzo długo. Nie narysował na nim niczego od wielu lat. Ezehiel był bardzo starym aniołem, jego zadanie ważne, a na dodatek uważany był za zbyt kochającego swoją pracę, mimo że nie wykazywał żadnych uczuć wobec niej. Teraz jednak musiało się coś dziać. Ruszył się. On się naprawdę ruszył. Naprawdę coś narysował. Anatel nie potrafił sobie przypomnieć, kiedy ostatnio zdarzyło się coś takiego. Obserwował starszego, boskiego posłańca równie często, jak dbał o ludzi. Powoli wydawało mu się niemożliwe, że anioł kiedykolwiek wykona jakiś ruch, ale jednak.

— Ezehielu, co to za okazja? — spytał pewnego czasu młody anioł. — Rzadko to robisz.

— Znalazłem ich, Anatelu. Po wielu wiekach ich znalazłem — wyszeptał boski.

— Kogo?

— Uzależnione dusze. To mało spotykane, aby znaleźć takie idealnie pasujące części. Nie skruszone w żadnym calu. Perfekcyjnie dopasowane, perfekcyjnie.

Szkło pociemniało. Ezehiel uniósł delikatnie brodę.

—Spiritus angelicus animus deditus subsisto.

— Nie rozumiem — odparł młodszy.

— W odpowiednim czasie ludzkim ich miłość będzie piękna i trwała. Ale w moim czasie ich miłość nie istnieje.

Anatel nic nie rzekł. To złe słowa, bardzo złe.

Alec

      — Alec! Magnus!

        Izzy przywitała nas na progu i od razy rzuciła się do uścisku.

        — Dobrze was widzieć. — Tuliła się ze mną chwilę a potem przytuliła Magnusa. — Powinnam się chyba na ciebie obrazić, Magnus. Zabrałeś mi brata.

        Magnus niedbale wzruszył ramionami, na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech, a ręką chwycił mój nadgarstek. Jego dłoń powoli zsunęła się niżej chwytając moją. Również się uśmiechnąłem i lekko musnąłem jego usta swoimi wargami.

        — Lepiej się módl, żeby mama tego nie zobaczyła. — Usłyszałem głos Jace.

       — Nieważne, co zobaczy i tak niczego to nie zmieni — odparłem, po czym obaj z parabatai uścisnęliśmy się po bratersku.

       — Poza tym, że będzie chodziła przez resztę dnia, niczym bomba zegarowa i nie kto inny, jak my będziemy musieli ją znosić, podczas gdy ty i Magnus będziecie się migdalić w jego domu.

        — Masz problem, Jace — zaczął Magnus. — Od kiedy Clary nie ma w instytucie, że już wariujesz?

        Po chwili ciszy Izabell wybuchła śmiechem.

        — Nie wierzę, skąd wiedziałeś?

        Zaśmiałem się krótko pod nosem, a uśmiech nie schodził mi z twarzy widząc, jak cała trójka się przekomarza. Jace uparcie twierdził, że nie chodzi o Clary, Isabelle mu dokuczała, na co w zamian dostała ripostę od blondyna na temat Simona. Magnus wracał się, od czasu do czasu wytykając pewne fakty i zdarzenia, co nieco denerwowało resztę i w zamian otrzymywał za nie krótkie, złośliwe komentarze dotyczące mnie, z czego oczywiście wszyscy się śmiali.

        Nagle przed oczami zauważyłem kilka ciemniejszych plam. Zamrugałem parę razy i na chwilę wszystko stało się wyraźne, aby po chwili znów się rozmazać. Poczułem się oderwany od rzeczywistości. Straciłem równowagę. Starałem się chwycić Jace'a, po lewej i Magnusa, po prawej, wyciągnąłem jednak jedynie ręce w ich stronę. I upadłem tracąc przytomność.

—Dlaczego chcesz zniszczyć ich miłość? Znasz ich? To kara? — Anatel chciał wiedzieć, czym zasłużono na takie okrucieństwo.

—Nie — wyszeptał ledwo słyszalnie. — Nie, to mój obowiązek.

Młodszy poczuł się zmieszany.

—Obowiązek? — wykrztusił. — Sugerujesz, że Bóg dał ci za zadanie niszczyć miłość? To...

— Nie — przerwał Ezehiel. —Moim obowiązkiem jest likwidowanie idealnej miłości, która nie jest zgodna z wolą Boga. Pomyśl Anatelu, czy Bóg chce, aby jego dzieci, które mają w sobie cząstkę bóstwa obdarowywały uczuciem istoty demoniczne? Oczywiście, że nie. Poza tym to homoseksualiści... To grzech, który muszę eliminować.

— Ale... — zaczął niepewnie młodszy anioł. —Ale przecież jest wiele takich par, a ty nigdy niczego nie robisz.

Ezehiel zaśmiał się odnośnie. Jego śmiech był paskudny.

— Bo takie związki nie są trwałe. To przelotne romanse. Nie to mnie interesuje. Ta miłość jest od siebie uzależniona, a co za tym idzie jest zbyt duża i trwała. — Podkreśla pierwsze i ostatnie słowo zdania. — Taka miłość potrzebuje mojej pomocy, aby przestała istnieć.

— To jest... okrutne — mówi po chwili milczenia Anatel.

— Konieczne — poprawia starszy. — Teraz nic już jednak nie wskórasz. Podejdź.

Obaj przybliżają się do szkła. Ciągle widać na nich litery „A" i „M" oraz nieznajome symbole. Anatel widzi, że obok samogłoski pojawiła się rysa, powoli sunąca w stronę litery.

— Zaczyna się.

Ezehiel wypuścił sporą ilość powietrza w kierunku szkła. Zaparowało. W miejscu pary zaczęły powstawać plamy barw, a po chwili przed Niebiańskimi pojawił się ruchomy obraz, który przedstawiał ludzi.

— Ten rozpocznie — oznajmił anioł uważnie obserwując, jak ówcześnie wskazany chłopak upada.

Magnus

        — Magnus, musisz iść do domu. — Izzy ciągle próbowała mnie odciągnąć od Aleca. — Nie możesz siedzieć tu cały czas. Magnus.

        Nie potrafiłem. Czułem się winny. Alec nie otworzył oczu od dwóch dni. Co gorsza, nic nie mogłem zrobić. Mimo tego, że próbowałem go obudzić on pozostał niewzruszony. Kiedy stracił przytomność moje przerażenie było małe w porównaniu z tym, czego doświadczam teraz. Moje próby obudzenia go nic nie dawały, jakby spał, ale tak nie było. Był coraz bardziej zimny. Czy on umiera? Bo jeśli tak, to tym bardziej nie mogę go opuścić. Jeśli odejdzie, kiedy mnie nie będzie to... nigdy sobie tego nie wybaczę. To jedyne, co mogę zrobić. Jestem bezsilny wobec tego, co się z nim dzieje. Czuję się jeszcze gorzej wiedząc, że nie tylko ja. Cisi Bracia również nic nie mogą zrobić. To mnie jeszcze bardziej dobija i jeszcze bardziej utwierdza w przekonaniu, że nie mogę go opuścić. Muszę z nim zostać. Rozumiem zatroskanie Isabelle. Rozumiem to, że chce mnie odciągnąć od niego dla mojego dobra, tylko że ja nie mogę. Poczcie winy wychodzi z mojej bezsilności i miłości do Aleca. Nawet, jeśli to może oznaczać jego koniec (próbuję nie dopuszczać do siebie tej myśli) nie mogę go zostawić. Za bardzo go kocham.

        — Izzy, wyjdź — proszę cicho, kiedy czuję nieproszone łzy w oczach.

        Słyszę, jak dziewczyna wypuszcza ciężko powietrze i wychodzi, tak jak prosiłem. Mocniej zaciskam dłoń na jego bezwładnej ręce. Ciągle leży. To mnie dobija. Ciągle oddycha. To mnie trzyma przy zdrowych zmysłach. Pierwsza łza spływa po policzku, a za nią kolejne.

        — Kocham cię, Alec — mówię, mój głos drży. — Nie wiem, co się z tobą dzieje, ale proszę... Nie opuszczaj mnie...

        Głos mi się załamuje. Opieram głowę o jego pierś i płaczę, powtarzając, jak mantrę, żeby mnie nie opuszczał.

Uzależnioną duszę anielski oddech powstrzyma...

Tak, powiedziałem to kiedy wszystko się zaczęło. O co chodzi w związku z tym?

Anatel waha się chwilę.

— Co to dokładnie znaczy?

— Nadal nie rozumiesz? — Kiedy nie dostaje odpowiedzi, wzdycha i zaczyna tłumaczyć. — Spiritus angelicus animus deditus subsisto. Uzależnioną duszę anielski oddech powstrzyma. Jeśli dusza jest uzależniona od innej duszy przez miłość, która jest zła obowiązkiem anioła obdarzonego mocą niebiańskiego oddechu jest ją zniszczyć. To proste, Anatelu.

— A to szkło, ta szyba?

 To fragment Boskiego Lustra Jerozolimskiego. Wiele odłamków znajduje się wśród ludzi, ale to u Boga jest miejsce na jego największą część. Kiedy na świecie pojawia się zła miłość, poznaję imiona tych osób, których ona dosięgła. Zapisuję ich inicjały na szkle lustrzanym. Potem rysuję  odpowiednie znaki, dzięki którym rozpoczyna się proces niszczenia.

— Na czym polega ten proces?

— Nie mam wpływu na demoniczną istotę, dlatego atak odbywa się ze strony osoby z niebiańską krwią. Zaczyna się od utraty przytomności, wtedy... Zresztą sam zobacz, Anatelu.

Ezehiel podszedł do szyby, młodszy anioł się nie ruszył.

—Jak to atak odbywa się ze strony osoby?

Niebiańska istota znów uśmiechnęła się paskudnie.

— Ja już nic nie robię. To oni niszczą siebie samych. Ja jestem już obserwatorem.

Młodszy anioł spojrzał na obraz w szybie, zanim jednak skupił się uważniej zadał jeszcze jedno pytanie.

—Mogą się jeszcze jakoś uratować?

Ezehiel spojrzał na niego z poważnym wyrazem twarzy.

— Istnieje tylko jeden sposób.

Anatel już nie odważył się zapytać jaki. 

Alec

        Kiedy otworzyłem oczy pierwszym, co we mnie uderzyło był widok śpiącego na mojej piersi Magnusa, którego dłonie oplatały się z moją. Z początku chciałem go przytulić i ucałować. Wytłumaczyć, że nic mi nie jest. Chciałem oznajmić, iż nie ma się czego obawiać, bo wszystko jest ze mną w porządku. Poczułem jednak dziwne kłucie w miejscu serca i... zepchnąłem Magnusa na podłogę.

        — Zjeżdżaj ze mnie, pokrako — krzyknąłem.

         Twarz chłopaka wyrażała zdezorientowanie.

        — Alec? — Niedowierzanie było wielkie, nawet się nie podniósł z szarego dywanu, na który upadł.

        — Nie, królowa angielska — prychnąłem w jego stronę i wstałem.

        Co się ze mną, do cholery, dzieje?

        Ruszyłem w kierunku łazienki. W progu obejrzałem się za siebie.

        — A ty nadal tu? — rzuciłem widząc Magnusa na podłodze, z której nie ruszył się ani na minimetr. - Mógłbyś z łaski swojej nie brudzić mi dywanu. Jest o wiele więcej wart niż twoje demoniczne ja.

        Zatrzasnąłem się w łazience. Byłem w szoku. Co ja powiedziałem? Pospiesznie otworzyłem drzwi. Nie było go. Szybko wyszedłem z pokoju, cały zdyszany i rozhisteryzowany.  Próbowałem go znaleźć. Właśnie, próbowałem.

        — Czyli ten chłopak będzie tak reagował za każdym razem, kiedy zobaczy tego drugiego? —zapytał zanim zdążył ugryźć się w język.

        — Dokładnie.

 — Ja... — Ale, co on? Jak Anatel miał powiedzieć, że to okrutne? Widząc pytające spojrzenie Ezehiela wymyślił na prędko to co mógł chcieć powiedzieć. —Zastanawiam się, jak mogą się uratować. Nie wyglądało, jakby mogli się jeszcze pogodzić.

        — Czemu cię to ciekawi ? — zapytał podejrzliwie anioł.

        — Ciekawość. Zwykła ułomność nabyta u ludzi, ciekawość.

        — To pierwszy stopień do piekła, młody aniele — upomniał straszy. — Ale rozumiem tą ciekawość... Jedynym sposobem jest dotyk.

Anatel nie rozumiał. To takie proste? Tu musi być jakiś haczyk.

— Dotyk — powtórzył dla pewności.

— Nie może być zwyczajny. Musi być przepełniony miłością, nie pożądaniem. Na tym polega sekret. Kiedy demoniczna istota zostanie urażona, pomimo tej miłości, jaką pała do swojej drugiej połówki nie dotknie jej w ten sam sposób, jak wcześniej. Pomyśli, że już nie jest kochana i nie będzie się starała. Żadnego dotyku nie napełni miłością. I to jest zguba.

„Tak, to jest zguba.", pomyślał Anatel. „Zguba dla ciebie, Ezehielu."

Magnus

        Nie rozumiałem jego zachowania. Nie wiedziałem i nadal nie wiem skąd się ono wzięło. Ale to bolało i nadal boli. Słowa, które tak do niego nie pasowały, a były przez niego mówione. Co się z nim działo?

        Kolejna gorzka łza spłynęła po policzku.

        Jestem tak bardzo słaby. Bolą mnie słowa. Nie, bolą mnie słowa Aleca.

        Biorę głęboki wdech. Próbuję się uspokoić. Wstaję z łóżka i chwiejnym krokiem idę do łazienki. Napuszczam wody do wanny, a kiedy jest jej już odpowiednia ilość rozbieram się i wchodzę do ciepłej i przyjemnej cieczy. Zamykam oczy i chcąc się uspokoić i zapomnieć zanurzam się głębiej. Kiedy linia wody sięga prawie do mojego nosa słyszę ludzi.

      —Zastanawiam się, jak mogą się uratować. Nie wyglądało, jakby mogli się jeszcze pogodzić.

        Rozglądam się. Nikogo nie widzę.

        —Czemu cię to ciekawi ?

         Ich głosy są, jakby rozmyte, niewyraźne.

        — Ciekawość. Zwykła ułomność nabyta u ludzi, ciekawość.

        —To pierwszy stopień do piekła, młody aniele. Ale rozumiem tą ciekawość... Jedynym sposobem jest dotyk.

         — Dotyk.

        O, co im chodzi?

        — Nie może być zwyczajny. Musi być przepełniony miłością, nie pożądaniem. Na tym polega sekret. Kiedy demoniczna istota zostanie urażona, pomimo tej miłości jaką pała do swojej drugiej połówki nie dotknie jej w ten sam sposób, jak wcześniej. Pomyśli, że już nie jest kochana i nie będzie się starała. Żadnego dotyku nie napełni miłością. I to jest zguba.

        Chwila, czy to oznacza...?

        — Magnusie Bane, wiesz co musisz zrobić.

         Tak, wiem.

        Wyskoczyłem z wanny, jak opatrzony.

Alec

Nie wiem, co jest ze mną nie tak. Kiedy Magnusa nie ma tęsknię za nim. Kiedy jest przy mnie nienawidzę go , pomimo tego że nie znam powodu. Zwariowałem?

Słyszę krzyk na korytarzu. Isabelle. Szybko wybiegam z pokoju. Rozglądam się. Po prawej stronie widzę idącego w moim kierunku Magnusa, a za nim Izzy, która każe mu zawrócić. On się jednak nią nie przejmuje. Ciągle idzie w moim kierunku. Ja też idę w jego stronę. Chcę go przytulić i przeprosić, nie potrafię. Znów czuję źle wróżące kłucie. Jesteśmy już blisko siebie. Otwieram usta, chcę mu wykrzyczeć to jak bardzo go nienawidzę, a on wbija się w moje wargi.

Nie rozumiem tego, co się wokół mnie dzieje. Magnus popycha mnie na ścianę. Nie przerywa pocałunku. Jego usta sprawiają, że wariuję. Zamykam oczy. Mój mózg jest otępiały, nie rejestruje niczego poza nim. Nasze usta przylegają do siebie, poruszając się w dziwny tańcu. Język chłopaka powoli przejeżdża po mojej dolnej wardze. Otwieram usta i sam odnajduję jego język. Ocierając się o siebie, nasze języki mieszają ślinę. Na chwilę Magnus się odrywa, żeby zaczerpnąć tchu. Robi tak kilka razy. Nasze ciała bardzo blisko siebie proszą o więcej. Ale nie o więcej dotyku i spełnienia. Prosimy o więcej miłości w tym,co czujemy; prosimy o więcej uczucia w tym, co robimy. Zaciskam mocniej powieki. Ja wariuję. Tracę grunt pod nogami i świadomość. Czuję, że zaraz upadnę. Ręce Magnusa, jak na zawołanie chwytają za moje uda i unoszą ku górze. Moje ręce zawieszam na jego szyi. Ciągle się całujemy, kiedy Magnus przenosi nas do mojego pokoju. Nasze usta są nawet nierozłączne, kiedy upadamy na łóżko. Magnus pada na plecy a ja siedzę na nim okrakiem. Dłoń chłopaka chwyta za mój kark i przyciąga do pocałunku, jakby się bał, że ucieknę. Poruszam biodrami, żeby zrozumiał, że chcę coś powiedzieć. Jęk i w końcu możemy się odezwać.

— Alec — szepce.

— Przepraszam, ja nie wiem, co się ze mną działo, ja... — przerywają mi usta chłopaka.

— Też cię kocham.

— Naprawdę cię kocham — szepcę przez łzy, które pojawiły się niewiadomo kiedy.

Bierze mnie w objęcia. Dostrzegam mokre ślady na policzkach.

— Dobrze, że wróciłeś.

Cisza. 
Chora cisza.
Cisza i trup.
Martwy anioł, który leży bezwładnie.
A wokół niego Lustro Boskie, na które już nigdy nie wypuści tchnienia.
I martwe ślepia nieżywo patrzące w jego odłamki.
 A obok sceny tak krwawej
 niebieska istota wydaje teraz ostatni oddech Bogu.
Musi umrzeć.
Umiera.
Dwa trupy i cisza.
Obaj umierają.
Jeden, bo miłość chciał zniszczyć.
Drugi, bo miłość chciał uratować.
I uratował.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro