Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🄽🄸🄶🄷🅃🄼🄰🅁🄴🅂 🄾🄵 🅃🅁🅄🅃🄷 - 🅃🅆🄴🄽🅃🅈🄵🄸🅅🄴

 Może przez chwilę marzył o śmierci. Może przez chwilę jego myśli były w świecie innym od tego, w którym przyszło mu teraz żyć. Może był samolubny.

Może, gdyż prawda zawsze jest złożona i nigdy nie była i nie będzie jednowymiarowa. Świat zawsze jest przestrzenną układanką, w której wiele elementów, zanim znajdzie swoje odpowiednie miejsce, jest zmienione — krawędzie się zaginają i formują pod innym kątem, a na kolorowym fragmencie puzzla zostanie jakieś intrygujące piętno. Prawda, odgrywając jedną z ważniejszych ról, często zmienia się wielokrotnie przez co jej struktura jest jedną z najbardziej skomplikowanych.

Jego kości nie spotkały ziemi. Gdyby był człowiekiem, pewnie zabiłaby go wysokość, jednak będąc pół demonem przeżył, wpadając w stóg siana. Alec nie był świadomy, że każda szkoła w Piekielnym Mieście miała miejsce dla hamerii. I że gdzieś musiały być składowane świeże dostawy siana.

Hamerie były skrzyżowaniem demonicznych pomiotów (w naszym prostym języku możemy je opisać demonicznym odpowiednikiem zwierząt) oraz zwierząt pociągowych, najczęściej były to konie. Szkoły, w celach edukacyjnych, miały obowiązek zadbać , aby uczniowie mieli możliwość nauki jazdy na tych stworzeniach. Dlatego potrzebne było miejsce do składowania siana. Czystym przypadkiem chłopcu udało się ujść z życiem.

Alexander nie wiedział, czy to dobrze, że przeżył, bo nadal potrzebował wolności. Był oszołomiony. Czuł ból w klatce piersiowej i lewym ramieniu, który promieniował aż do łokcia. Zignorował to. Zsunął się z siana i począł biec, ile sił w nogach, w stronę drzew. Ból stóp — uczucie, że kroczy po szkle i kamieniach tak, jak w swoim śnie było w tym momencie, jak wszechświat, o którym wiemy, że jest, ale nie rozmyślamy bez przerwy o jego istocie. Alexander chciał uciec od wszelkich myśli. Przyśpieszył. Oddech miał urywany. I jakby był na jawie, podświadomość zaczęła mylić to co obecne z tym, co było jeszcze kilka minut temu w jego sypialni.

Ale nie chciał tego — o nie, nie tym razem.

Biegł. Nie czuł przywiązania do świata czy obowiązku, aby gdzieś dobiec. Pragnął uciec. Pędził na oślep, raniąc stopy i dławiąc się powietrzem. Mijał drzewa, zahaczał o gałęzie, łykał komary. Chciał tego, bo pozwalało mu to zachować zdrowy rozsądek.

W brzuchu zaczęło się rodzić znajome uczucie, które potrafił już nazwać — moc, drzemiąca w nim pobudzała się do działania. Wiedział, co robi po raz pierwszy odkąd tu przybył. Znał swoje zadanie, ale nagle, niwecząc wszystkie jego plany, grunt pod nogami znikł — a przynajmniej takie odniósł wrażenie, kiedy rozpędzony nie zauważył obniżenia terenu i potoczył się w dół zaczepiając swoim ciałem o kilka drzew. Stracił przytomność, a na jego obolałe ciało spadło kilka wiązek porannego światła, którym udało się przedrzeć przez gęste korony drzew.

??

Znajdowali się w obskurnym pomieszczeniu o zdartej, drewnianej podłodze i o ścianach, z których farba, mogąca mieć kiedyś kolor intensywnej żółci, i tynk obsypywały się garściami. Z sufitu zwisał bardzo stary żyrandol, na którym pająki uwiły sobie przytulne gniazdko. Niegdyś pozłacany z misternymi zawijasami, dziko wygiętymi we wszystkie strony świata — dzisiaj jedyna ozdoba tego pokoju, dająca złudne wrażenie, że w tym miejscu musiał mieszkać ktoś ważny. Pokój ten nie posiadał żadnego wyposażenia. Poza drzwiami i oknem, i tym żyrandolem było to puste, ohydne pomieszczenie, w którym znajdowały się dwie barwne postacie, intrygujące swoim wyglądem i zamiarami.

Młody mężczyzna stał oparty o ramy okna, wpatrując się w przestrzeń za osmoloną szybą tak, jakby kogoś wyglądał. Ubrany w starą, skórzaną, poprzecieraną w kilku miejscach kurtkę i wyblaknięty, czarny podkoszulek nerwowo uderzał w przednie zęby językiem.

— Mów, Joachimie! Stoisz tak już dobre pół godziny i mnie przerażasz!

Kobieta, która to powiedziała wyglądała na kogoś w wieku Joachima. Zdrowa, promieniująca młodością twarz zwodziła wielu. Posiadała piękne, fiołkowe oczy i gdyby się jej dobrze przyjrzeć bez trudu odnalazłoby się w niej beztroskie dziecko. Ubrana była w długą, niepasującą do zaistniałej sytuacji, sukienkę w kolorze krwistej czerwieni. Z ramion spływały delikatne, jak jedwab, prześwitujące całuny materiału. Jej postać skryta pod ogromem kreacji zdawała się tonąć, niczym w morzu krwi.

— Nie wiem, o czym mówić — wyznaje cicho mężczyzna. — Kompletnie nie wiem, co o tym wszystkim myśleć.

— Co się tam wydarzyło? — Kobieta naciska. — Zabrał cię do Alexandra?

— Elizabeth, to nie takie proste... — próbuje Joachim.

— Więc wytłumacz — żąda.

Mężczyzna wzdycha i spogląda prosto w oczy kobiecie, z którą odważył się na to szaleństwo.

— Na to nie ma słów. — Joachim, mówiąc to wyciągnął w jej kierunku rękę. — Sama na to spójrz.

Kobieta zawahała się. Obawiała się tego, co może zobaczyć. Pewny siebie i wiecznie wygadany Joachim nigdy nie pozwalał jej na manipulację umysłem.

— Nie może być... — szepce Elizabeth, lecz ujmuje dłoń Joachima i odchyla głowę.

Wizja, którą otrzymuje od chłopaka jest rozmazana i w strzępach. Obrazy migają jej przed oczami i chociaż chciałaby zobaczyć więcej to Joachim skrupulatnie wybiera wszystko, co chce jej przekazać. W jednej chwili dostrzega gruzy i szkło rozsypane po całej posadzce. W drugiej twarz demona. Krwawiące stopy Alexandra, w które wbija się szkło, kiedy ucieka. Nagle dostrzega, że demon siedzi na tronie, a za nim rozciąga się ogromny witraż, przedstawiający istotę z dymu, niby dżina — posiadacza niebieskich oczu, który sieje postrach wśród szarych, przerażonych twarzy. Wnet wszystkie obrazy znikają i otacza ją ciemność. Czuje smród spalenizny i krwi. Odczuwa emocje; rozpacz, złość, dezorientację, zadowolenie. Słyszy krzyk i rozmowę, ale nie widzi twarzy rozmówców.

Słyszy głosy Joachima, Alexandra i jego.

— Gdzie mnie zabrałeś? — pyta Alexander.

— Tak bez powitania? Ranisz mnie, synu. — Podkreśla ostatnie słowo. — Poza tym, czy nie poznajesz tego miejsca?

— Czego chcesz? — Głos Aleca jest silny, jakby chciał się sprzeciwić ojcu.

Demon mlaska i mimowolnie Elizabeth wyobraziła sobie, że kręci przy tym głową.

— Porozmawiać, synu. Mam ci tyle do powiedzenia. — Zabrzmiało tak, jakby mówiła to matka do córki po długiej nieobecności, ale kobieta przysłuchując się uważniej wiedziała, że jest to fałszywe. — Chociażby to, że twoja ludzka rodzinka miała wypadek i nie żyją.

Przez chwilę zapanowała absolutna cisza, która dekoncentrowała i trzymała w napięciu na wszystkie możliwe sposoby.

— K-kłamiesz — zachwiał się głos Alexandra.

Znów to charakterystyczne mlaśnięcie.

— Oj, ja wiem, że ciężko mi uwierzyć na słowo, ale nie możesz zaprzeczyć temu, co widzisz, prawda? — Ten ton był sztucznie słodki.

Znów chwila ciszy i głośniejsze oskarżenie Alexandra, że jego ojciec kłamie.

— To jakaś sztuczka, oni... nie mogli... oni... — urywał, co chwilę, jakby nie mógł zebrać myśli, ale jego głos był nieobecny.

— Zginęli, kopnęli w kalendarz, aniołki zabrały ich do siebie, jak kto woli — podsunął demon znudzony. — Skoro już to ustaliliśmy zajmijmy się istotnymi kwestiami.

Zgrzyt i pisk rozgrzmiał po pomieszczeniu.

— Powinieneś się w takim zbiegu okoliczności skupić na swojej prawdziwej rodzinie. Chciałbym ci przedstawić twojego brata...

— Przestań! Kłamiesz! — przerwał mu Alexander.

Joachim nie odezwał się ani słowem, nie zrobił tego nawet, gdy ojciec o nim wspomniał.

Nagle Elizabeth wyrwała się z ciemności i znalazła się w pokoju z Joachimem.

— Uciekł — zaczął opowiadać mężczyzna. — Ojciec się wściekł i też wyszedł, a ja udałem się za Alexandrem.

Elizabeth wyczuła, że coś jest na rzeczy. Podeszła bliżej okna.

— Joachimie, co się stało później?

— Chyba bardziej interesuje cię, co się teraz dzieje z Aleciem, nie uważasz?

Kobieta spięła się — nie podobał jej się ton głosu, jakiego użył.

— A powinnam? — Elizabeth zbliżyła się jeszcze bardziej, był to wyzywający gest.

Chłopak opowiedział o „wyskoku", jakiego dopuścił się Alexander.

— Zostawiłeś go w lesie?! Czy ty zdajesz sobie sprawę...

— A czy ty zdajesz sobie sprawę, że to samobójstwo? — przerwał, wpadającej w panikę kobiecie, Joachim. — Ten dzieciak nie ma zielonego pojęcia o niczym! Ojciec się nim bawi, jak lalką. Jest zmęczony psychicznie, nie potrafi sobie z tym poradzić. To szaleństwo, powierzać w jego ręce cały nasz plan! Jak to sobie wyobrażasz? Nie możemy być tak zależni! Sami popisujemy swój wyrok śmierci!

— Zrobiliśmy to w dniu, kiedy się do mnie przyłączyłeś — odparła spokojnie kobieta. — Jest nas już sporo, ale bez niego to bezsens walczyć z tym demonem. Dzięki tobie znamy jego plany, ale to Alexander jest tajną bronią. Myślisz, że bez powodu trzymał go tak długo w niewiedzy? Poza tym natura Piekielnego Miasta też wie swoje.

— Masz zamiar wierzyć kwiatkom? Ja mam wierzyć kwiatkom? Wszyscy mamy uzależniać nasze życie od kwiatków?! — wybuchł chłopak.

Wpatrywał się w fiołkowe oczy, lecz po chwili zacisnął zęby i odwrócił wzrok. Z jej oczu biła wielka moc.

— Póki Alexander do nas nie dołączy, ja tu rządzę i radzę ci się spiąć, i do niego iść. Zasklepisz mu obrażenia energią i wyjaśnisz, że to ostatnia pomoc, jaką od nas otrzymuje... Joachimie, uwierz w niego. — Ostatniego zdania nie wypowiedziała tonem przełożonego, a kogoś, komu naprawdę zależy na dobru Joachima; na dobru wszystkich.

— Tylko tyle mam mu powiedzieć? — zapytał, udając, że nie usłyszał ostatniego zdania.

Elizabeth westchnęła.

— Podobno jesteś dobry w gadce, no bo chyba te twoje słynne kochanice nie poleciały za tobą na to, co widziały.

Nic nie odpowiedział — wyszedł.

??

data publikacji;15.06.2023

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro