Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

🄽🄸🄶🄷🅃🄼🄰🅁🄴🅂 🄾🄵 🅃🅁🅄🅃🄷 - 🅂🄴🅅🄴🄽

        Nikt kto w życiu nie otwierał portalu i nie był jego uczestnikiem, nie zrozumie, jak cholernie trudne to jest. Ciało zmusza się do tak wielkiego wysiłku, że po prostu trzeba się powstrzymywać resztkami znalezionych sił, aby nie wyzionąć ducha. Seal znała to uczucie doskonale, pomimo tego, że miała tylko szesnaście lat. W dość młodym wieku udało jej się udowodnić, że jest wystarczająco silna, by dołączyć do grupy zadaniowej, więc powinna zdawać sobie sprawę, że nic złego nie może się stać. Tyle razy to robili — powinna się tym nie martwić. Ale w jej przekonaniu ryzyko ciągle wisiało w powietrzu nieważne, ile razy mogliby to robić i tak coś mogło na nich czyhać.

         Gdy krąg zaiskrzył fioletem jej przyjaciele poderwali się, wiedziała, że mimo wszystko wyładowanie trwa i najgłupszą rzeczą jaką mogłaby zrobić to próbować im pomóc. Po kolei teren, gniazdo, sklepienie... Sam, Ameris i Reez  znikali. Seal wstrzymała oddech. Przez chwilę nic się nie działo. Wszystko stało się nieme, a serce dziewczyny biło w zabójczo szybkim tempie. Nagły wybuch kolorów i na linii kręgu zaczęli się pojawiać jej przyjaciele. W samym środku dziewczyna dostrzegła kontur sylwetki — była obca, więc czerwonowłosa domyśliła się, że to ten, którego mieli tu sprowadzić. Oznaczało to tylko tyle, że się udało.

         Odetchnęła z ulgą, ale to było zbyt szybkie stwierdzenie, że wszystko jest już dobrze. Nagle z kręgu niczym niebieska kometa coś wystrzeliło i uderzyło w drzewo. Przejście się zamknęło, kolory opadły, a Seal zobaczyła swoich przyjaciół kompletnie wytrąconych z równowagi. Dziewczyna wstała. Magnus rozejrzał się. Ich spojrzenia na chwilę się skrzyżowały. Magnus jednak natychmiastowo odwrócił wzrok i zaczął gorączkowo się rozglądać. Wyszedł z kręgu i ruszył w stronę drzewa. Był wyraźnie przerażony. Sam pobiegł za czarnowłosym, a Ameris i Reez podeszli  do Seal. Czerwonowłosa chciała pójść do Magnusa, ale silna dłoń na ramieniu i głos przyjaciółki kazały jej zostać. Siłą woli powstrzymała się od złamania zakazu.

        Magnus podbiegł do Aleca, który leżał przy drzewie. Ostrożnie obrócił jego ciało, aby twarz nie była zwrócona do ziemi. Chłopak widział, że jego klatka piersiowa unosi się i opada - oddycha, dzięki Lewiatanowi. Ostrożnie ujął w dłoń jego twarz i obrócił, lewa ręka dotknęła ramienia i zaczął nim delikatnie ruszać.

        — Alec — powiedział.

        Zero odzewu.

        — Obudź się, rozumiesz?

        Nadal nic, ale oddycha. Może to jedynie utrata przytomności, nic więcej.

        — Magnus?

        — Alec, do cholery — wyszeptał. — Wiem, że mnie słyszysz, otwórz oczy.

        Sam ostrożnie podszedł do Magnusa.

        — Żyje? — zapytał patrząc zaniepokojony. Gdy nie otrzymał odpowiedzi ukląkł przy przyjacielu. — Magnus?

        — Oddycha.

        Po głośnym stwierdzeniu tego faktu, jakby na przekór Alexander zaczął się dusić i niepokojąco podrygiwać ciałem. Czarnowłosy przestraszony tym odsunął się od niego. Spojrzał przerażony na Sama, ten również się bał. Jednak w przeciwieństwie do Magnusa brunet podszedł do chłopaka i chwycił go za ręce starając się go unieruchomić. Nic nie mogąc zrobić Magnus cofnął się. Nie wiedział, co robić. Przełknął ślinę, z tyłu słyszał, że zbliża się do nich reszta, a Alec nagle dziwnie robi się spokojny. Ciało się uspokaja, nie podryguje nerwowo — wycisza się, a Magnusowi się wydaje, że to dopiero cisza przed burzą, ale nie. On zwyczajnie nieruchomieje. Sam wyraźnie wytrącony z równowagi odsuwa się od niebieskookiego. Wszyscy gapią się na Aleca nie rozumiejąc, co się tak właściwie stało. Ameris jako pierwsza jest na tyle odważna by podejść do chłopaka.

        Podchodzi, mierzy tętno, nasłuchuje serca i może stwierdzić jedynie zgon.

        — Nie żyje — oznajmia. — Serce nie bije, nie oddycha, tętna brak, w głowie cisza — żadnych emocji...

        Gdy to powiedziała, Magnus poczuł jak coś z okolicy serca spada nisko w dół — zawiódł. Wszyscy spojrzeli po sobie a następnie na Magnusa, ale on nie miał pojęcia co robić. W końcu on się po raz pierwszy przestraszył w takiej sytuacji, co się z nim działo?

        — Zabieramy go do akademii.

        Słowa popłynęły po ciszy i oczekiwaniu dość długim, to był szok dla wszystkich. Czy aż tyle czasu zajęło mu wypowiedzenie tych czterech słów? Co się stało w ludzkim świecie skoro z Magnusem działo się coś tak dziwnego? Czy to jakiś dziwny stan wywołany śmiercią? Przecież nie raz widzieli śmierć. Co się działo z ich liderem?

        — I już? — zapytał Reez. — Tyle zajęło ci opracowanie tego, jakże genialnego planu?

        — Tam będziemy wiedzieć, dlaczego umarł. Minnie jest niesamowita, będzie wiedziała, dlaczego on... tak nagle zmarł, tak?

        — A po co nam to wiedzieć? — zaczął Reez wyraźnie nie rozumiejąc. — Będzie tylko dodatkowym ciężarem, nie pomyślałeś o tym? Mógł dostać najzwyczajniej w świecie wyładowania i nie wytrzymał napięcia, to wszytko. Chcesz, żeby nas opóźniał? I tak koczujemy tu już prawie drugą noc w lesie. Mamy, jakbyś  zapomniał dziewczynę z wyładowaniem. Nikt nie jest wypoczęty, ani nie ma już siły na kolejne obciążenia. Nie jesteśmy demonami. Mamy ludzkie potrzeby i jakbyś zapomniał — powtórzył po raz kolejny chłopak — ty też jesteś wykończony. Zostaw go, Magnus.

        — Sam go zaniosę, jeśli masz jakiś problem. Nie znałeś go i nie wiesz, jaką miał moc. Może uda się go określić i...

        — On nie żyje, po co ci to?

        Magnus musiał wiedzieć, że to nie przez niego —  że nie jest temu winien w żaden sposób. Jeśli go zabił zasługuje na karę, a jeśli nie jest temu winien chce mieć spokojne sumienie.

        — Odpuść, Reez — powiedział Sam.

        —Odpuścić? Sam, on przesadza. Ten chłopak był za słaby, umarł i co mamy przynieść dowód, że jednak nam się nie udało? Geniusz zaiste w Magnusie Bane, ale czy do cholery nie widzisz, że to jakiś żart? To jest tak bezsensowne, że nawet ja to widzę i...

        — Co jest żartem? — zapytał Alec.

        Wszyscy zamarli i z zawrotną szybkością spojrzeli na Alexandra, który sobie siedział oparty o drzewo. Z wytrzeszczonymi gałami patrzyli na czarnowłosego. Ameris starała się zajrzeć w głąb chłopaka, ale szło jej marnie. Martwy. Tyle można było stwierdzić, ale jakim cudem on w takim razie siedział, mówił i normalnie okazywał swoją obecność?

        — Ale ty nie umarłeś?! — odparła zaskoczona Seal. Chyba tylko ona potrafiła się na tyle otrząsnąć z szoku, aby zadać to pytanie.

        — Może zemdlałem? No jak widać żyję. — Alec uśmiechnął się niepewnie, chcąc zatuszować to co działo się w jego głowie.

        — Jak widzisz Sam, Alec sam się zaniesie do akademii, więc możemy ruszać — powiedział Magnus z cholernym stoickim spokojem.

Inni po prostu myśleli, że znaleźli się w wariatkowie.

  ?¿?  

        Ameris była członkinią gniazda. By to najbardziej zaludniony przydział od ostatnich kilku lat. Niestety prawda była taka, że niewielka ilość osób była godna reprezentowania Waternstu. Zgodnie z tradycją najważniejszym elementem, który decydował, gdzie trafiałeś był twój rodowód. To ten, który cię spłodził decydował, jak bardzo będziesz miał zrujnowane życie. Geny przepowiadały wszystkie problemy. Trafiłeś do terenów prawdopodobnie będziesz wojownikiem i praca fizyczna będzie twoją tułaczką życiową. A może sklepienie? Tutaj trafiają ci, o umysłach tęgich i umysłem będziesz, jeśli tam trafisz, robił na siebie i marny swój żywot. Na przestrzeń słów szkoda, a gniazdo było i jest miejscem splatania się wielu synów demonicznych. Jednym słowem ujmując Waternest to śmietnik.

         Jednak w każdym śmietniku znajdzie się coś, co nie powinno było do niego trafić. Ameris mimo tego, jak bardzo inni szydzili z jej przydziału, twierdziła, że jest on jej dumą. Wielu złapało by się za głowę i najpewniej wołało nie przyznawać, ale nie ona. Była jedną z obecnie najstarszych członkiń gniazda i nieustannie powtarzała, że u nich są osoby, o których nikt nie będzie śmiał zapomnieć, ale potrzebna jest ciężka praca i wytrwałość. W Waterneście, w tym śmietniku, znajdywały się piękne diamenty, które należało jedynie oszlifować. Ameris nigdy nie była mocna ani w nauce, ani nie była wysportowana. Miała jednak w sobie samozaparcie, które zmusiło ją do rozwijania w sobie otrzymanego talentu, a gdy wybiła się taką niezwykłą umiejętnością, dyrekcji nie zajęło wiele czasu, aby umieścić ją w elitarnej (i jedynej, jak na razie od kilkunastu lat) grupie zadaniowej.  Dziewczynie sporo zajęło wyćwiczenie ciała i umysłu, jednak z pomocą udało jej się osiągnąć wyniki na tyle dobre, aby zostać godną reprezentantką swojego przydziału.

          Z lubością zaglądała do ludzkich uczuć. Sprawdzała, jak bardzo ktoś jest w kimś zakochany, jak bardzo ktoś czegoś nienawidzi. Z satysfakcją patrzyła na pół demoniczne ciała, w których tętnił namiastek demonizmu. Obserwowała zachodzące w organizmach zmiany. To było coś pięknego, coś co sprawiało jej niewyjaśnioną przyjemność i dawało poczucie bycia potrzebnym i zdolnym. Teraz, gdy patrzyła na idącego z przodu chłopaka, u którego stwierdziła zgon było jasne, że coś było nie w porządku. Ba, nawet bardziej niż nie w porządku. Wolała, jednak nic nie mówić. Będzie siedzieć cichutko i obserwować póki nie pojmie, dlaczego nadal nie słyszy bicia serca tego chłopaka.

data publikacji;05.05.2019

data ponownej publikacji;30.05.2022

słów;1436

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro