Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

"𝔏𝔦𝔰𝔱"

Stół pełen ręcznej roboty zabawek, dzieci i zachodzące słońce tworzyły rodzinną atmosferę, której nikt nie mógłby w tym momencie zepsuć. Tak przynajmniej się zdawało dziewczynie, która pustym, aczkolwiek ciepłym wzrokiem wpatrywała się w mizerny płomyk świeczki. Siedziała na kanapie momentami zerkając na resztę pokoju. Matka, która nucąc kołysankę niemowlęciu na jej rękach wzięła głęboki wdech i zaprzestała czynności. Na jej twarzy widać było wycieńczenie, jej źrenice były znacznie powiększone, a powieki jakby z kamienia zamykały się, aby ukoić zmęczone spojrzenie kobiety. Widząc to dziewczynka postanowiła pomóc i wzięła niemowlę w swoje objęcia. Lekko przysypiająca kobieta wzdrygnęła się nie czując dziecka, lecz gdy zobaczyła, że to jej córka zajęła się nim, czule się uśmiechnęła.

- Kochanie, nie musisz już się tak o mnie troszczyć, to moja rola by o was zadbać... - wyciągnęła ręce by znów zabrać maluszka.

- on i tak już śpi, zaniosę go do kołyski ­- zanim kobieta zdążyła cokolwiek odpowiedzieć, dziewczyna zniknęła w odmętach nieoświetlonego pokoju obok.

Podeszła do dziecięcego łóżeczka i z dużą czułością położyła malucha, błagając, aby chociaż ta noc obyła się bez płaczu. Ominęła wszystkie skrzypiące deski i wróciła do matki, która jak się spodziewała odpłynęła w objęcia morfeusza. Przykryła, więc ją niedźwiedzią skórą, kładąc się obok niej.

­- ciekawe, kiedy Colin wróci z polowania...­­ ­- W tym samym momencie drzwi wejściowe otworzyły się z rozmachem gasząc podmuchem wiatru świeczkę, a na starej drewnianej podłodze słychać było ciężkie kroki - o wilku mowa - nie trzeba było długo czekać na odpowiedź.

- przepraszam, że tak późno - położył na stole średnich rozmiarów bażanta - musiałem jeszcze zajść do rzeźnika, przynajmniej mamy, za co kupić jutro nasiona na wysiew ozime.

- przynajmniej tyle...chcesz może zupy?

- chętnie, a jaka dzisiaj? - Zapalił ponownie świeczkę.

- kartoflanka, dość skromna, bo mało ziemniaków urosło, ale jest - dziewczyna położyła przed mężczyzną łyżkę ­- już się grzeje, zaraz podam.

- Mira...a ty jadłaś dzisiaj? - Na jej twarz wkradł się lekki uśmiech, lecz nie odpowiedziała, na co mężczyzna wyraźnie posmutniał.

- ważniejsze jest to, żebyś ty zjadł, pracujesz fizycznie, a ja robię tylko drobne obowiązki domowe - rzuciła dla złagodnienia atmosfery.

- wiem, że żyjemy skromnie, ale to nie jest powód byś się głodziła dla dobra ogółu, jezdnie jest po to by je jeść...

- to nie jest poświęcenie dla dobra ogółu tylko dla twojego dziecka - odwarknęła - Arsen potrzebuje mleka, a nie możemy pozwolić sobie na mamkę, więc Maria musi jeść.

Mężczyzna zamilkł, wiedział, że nie tylko sama głodówka musi być dla niej trudna, ale również nagły ślub Marii z nowo poznaną osobą. Widział jak bardzo stara się tolerować jego towarzystwo, jednak nie dało się ukryć, że robiła to wszystko dla matki. Zanim cokolwiek zdążył ponownie powiedzieć dziewczyna położyła przed nim miskę zupy i szybkim krokiem odeszła. Położyła się obok matki i zasnęła z wycieczenia.

Wschodzące słońce muskało jej powieki, jednak nie miała siły ich otworzyć, nie chciała rozpoczynać nowego dnia.

„Czyli to był tylko sen..."

Zza okna słychać było jedynie śpiew ptaków i nieliczne kroki przechodniów. Przewróciła się na lewy bok i powoli otworzyła oczy, przed nią stała służąca z dzbankiem wody.

- wstała panienka tak wcześnie? Zaledwie świta - powiedziała lekko speszona.

- Zły sen - starała się posłać jej miły uśmiech.

- szklankę wody na rozbudzenie?

- chętnie ­- podniosła się na łokciach i usiadła na skraju łóżka - I proszę nie nazywaj mnie po tytułach, pochodzimy z tej samej grupy etnicznej - dziewczyna uśmiechnęła się - wiem, że to może frustrować cię, że ja dostałam szansę na lepsze życie, a ty nadal musisz ciężko pracować, ale uwierz mi, nadal jesteśmy takie same.

- to raczej nie jest kwestia frustracji i przepraszam, jeśli takie sprawiam wrażenie - westchnęła i popatrzyła jej prosto w oczy ­- jesteś jedyną osobą, która rozumie mój ból. Też mieszkałaś w Shiganshinie ­- zawahała się przez chwilę, najwyraźniej chcąc dodać coś jeszcze ­- patrzę na ciebie nie z frustracją, lecz z podziwem. Udało ci się przeżyć dzięki własnym umiejętnościom, a nawet uratowałaś parę innych osób i dotarłaś aż tutaj ­- jej oczy jakby nabrały blasku, co nie umknęło uwadze Miry.

- Lauro jedyne, co mogę ci powiedzieć to to, że lekarstwem na smutek jest ruch - westchnęła głęboko - receptą na siłę, działanie.

Służąca zamilkła na chwilę, usiadła obok Miry i wyraźnie rozmyślała nad czymś.

­- gdy z tobą rozmawiam mam wrażenie, że jesteś jak starzec w młodym ciele - złapała się za kark ­- nawet hrabina wydaje się mieć podobne zdanie - szybko ucięła zdanie, gdy owa kobieta weszła do sypialni.

Laura szybko wstała, lekko dygnęła okazując szacunek swojej pracodawczyni i za porozumieniem spojrzeń wyszła z pomieszczenia. Gdy Mira została sam na sam ze straszą panią, zapadła ciężka cisza.

„Intensywny dzień od samego rana..."

- Oh...nie śpisz, nawet lepiej, bo mam dla ciebie wieści. Dziś o samym świcie odwiedził nas mężczyzna z ważnym listem - zaczęła niepewnie - adresowany do ciebie.

- przeczytaliście go? ­- Twarz dziewczyny skamieniała na wieść o liście.

- nie, osobiście postanowiłam go przynieść zanim mój mąż by go dostał - podała kopertę dziewczynie, a ta od razu go otworzyła i przeczytała - jakie wieści?

Po chwili Mira podniosła wzrok na panią Walt.

- pozytywnie rozpatrzono moje przyjęcie do tegorocznego naboru kadetów - na jej usta wkradł się mały uśmiech, lecz starsza kobieta nie cieszyła się wraz z nią.

Usiadła obok niej na łóżku i złapała za ręce, najwyraźniej nie umiała z siebie niczego wydusić, lecz jej oczy mówiły więcej niż słowa by mogły. W końcu wzięła głęboki wdech i ścisnęła mocniej ich ręce.

- wiem, że mój mąż to na tobie wymusił, spróbuję znów go przekonać do innego wyjścia . Strata bliskich dotyka boleśnie, jednak gniew będzie tracił na sile, a tobie może zabraknąć powodu, dla którego poświęciłaś życie służbie w wojsku...zastanów się nad tym dziecko - przerwała na chwilę - jesteś dla mnie jak córka, nie chcę cię stracić...

Dziewczyna przez chwilę zamilkła i jedynie czule popatrzyła na straszą panią, w jej oczach można było dojrzeć smutek.

- nie napędza mnie rządza zemsty, ani wola lorda Walt - jej wzrok utkwił na drzewie za oknem - chcę poznać to wszystko, co jest za murem, poczuć tą przestrzeń - spojrzała na hrabinę - strata rodziny jest bolesna, lecz nie pozwolę, żeby ich marzenie o moim szczęściu zostało zapomniane - jej oczy się zaszkliły z narastających mocji ­- Arsen jest zbyt mały by ich pamiętać, teraz żyją wyłącznie w moich wspomnieniach, dlatego nie mogę umrzeć.

Kobieta znała ją zaledwie pięć lat, lecz wiedziała, że ta dziewczyna jest bardziej zdeterminowana i słowna w swoich czynach bardziej niż ktokolwiek, kogo zna. Nie zamierzała już nic więcej mówić, schowała ją w szczelnym uścisku na znak akceptacji jej wyboru.

- będę was jak najczęściej odwiedzać, obiecuję.

- trzymam cię za słowo ­- staruszka posłała jej smętnyuśmiech.



Słów - 1086 (wiem, że niektórzy lubią wiedzieć)

Witam was czytelnicy w pierwszym rozdziale fanowskiego opowiadania Levi x Oc.

Mam nadzieję, że moja adaptacja tej historii was zaintryguje i postanowicie czytać dalej, a za wszelkie błędy przepraszam, nie jestem aktualnie w kontakcie z żadną betą, która mogłaby pomóc mi w korekcie. Z góry dziękuję za wyrozumiałość :)

Z przyjemnością wysłucham waszych opinii w komentarzach, gdyż jestem elastyczna w tematyce i dla chętnych mogę przygotować specjalne rozdziały na zamówienie;

( typu: pocky game, impreza czy rozdziały Levi Pov) itd.

Narracja wahać się będzie pomiędzy 1 os., a 3 os. (Pierwsze trzy rozdziały były pisane w różnych odstępach czasowych).

Dla osób, które mają jeszcze jakieś organizacyjne wątpliwości co do rozwoju książki, odsyłam do głównego opisu.

To na tyle z mojej strony, do zobaczenia w kolejnym rozdziale ;)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro