Rozdział 56
~Magnus~
Ustałem przed domem Lightwoodów. Wysunąłem rękę, by zapukać do drzwi, jednak te same się otworzyły i ustał w nich...
Mój Anioł...!
Serce natychmiastowo przyspieszyło pracę, pobudzając wszystkie pozytywne emocje do 110%. Albo chuj, do 1 000 000%.
Alexander zaczął... Płakać. Ze szczęścia. Jego uśmiech rozszerzył się na pół twarzy, a łzy leciały mu ciurkiem po policzkach. Aż sam poczułem łzy cisnące się pod powieki i uśmiech niewyobrażalnej radości, pojawiający się pod moim nosem.
Czarnowłosy w mgnieniu oka podskoczył do mnie i wtopił w moje szerokie ramiona. Objąłem go mocno jak jeszcze nigdy i znowu poczułem to wspaniałe uczucie.
"Nic więcej już nie było mi potrzebne w tej chwili. Bo miałem wszystko. Teraz. W swoich ramionach. Trzymałem w nich cały Mój Świat."
- Bałem się, że coś ci się stało... Nie zostawiaj mnie już nigdy więcej! - Alexander zaszlochał w moje ramię, wtulajac się we mnie mocniej, a ja się rozczuliłem nad moją kruszynką.
- Kochanie, nie płacz, nie płacz - rozbawiony głaskałem go po plecach i głowie.
- Yhy! - pociągnął nosem. - Sam beczysz! - zapłakał ponownie, a ja odsunąłem się lekko i ucałowałem go w policzek. Miał rację. Też się popłakałem.
- Tęskniłem - odsunął głowę leciutko i spojrzał na mnie zapłakanymi oczętami.
- Ja też - uśmiechnąłem się naprawdę poruszony, bo nie potrafiłem inaczej. - Ja też. Przepraszam, przepraszam i będę cię przepraszał, Kocham Cię, cholernie mocno, przepraszam, że cię zostawiłem - mówiłem rozemocjonowanym głosem i wziąłem w ręce jego głowę, ścierając opuszkami kciuków łzy z jego policzków.
- Nie przepraszaj - położył swoje dłonie na moich. - Tylko więcej mnie nie zostawiaj, rozumiesz? - głos łamał mu się od płaczu, a ja czułem, jak moje serce zaczyna kochać tę istotę albo od nowa, albo jeszcze bardziej. Albo... To i to!
- Kocham Cię, Alexandrze - powtarzałem w kółko jak mantrę, którą w sumie chcę powtarzać do końca życia.
- Też Cię Kocham, Magnus, Kocham najbardziej na świecie - uśmiechnął się pełen życia i ponownie mnie przytulił. Uniosłem ramiona, przyciskając go do siebie mocniej i naprawde nie miałem najmniejszej, kurwa, ochotki go puszczać.
- Nie puszczę cię, choćby mieli mnie odrywać łomem, zaakceptuj to - wydukał w zagłębieniu mojej szyi, a ja się zaśmiałem.
- Czytasz mi w myślach, Aniele.
~Alec~
Naprawdę go nie puszczę. Nie. Nieee. Nieeee. Wara od nas. Bo zacznę gryźć.
Kiedy go zobaczyłem... Boże.
Wszystkie do tej pory uśpione emocje wstąpiły we mnie ze zdwojoną siłą. Poza tym poczułem się jak w siódmym niebie albo i wyżej, kiedy mnie objął.
Tutaj mam swój dom. W jego ramionach. I nie mam zamiaru się nigdy, przenigdy wyprowadzać gdziekolwiek. Do końca życia.
- Co do... - usłyszałem zdziwiony ton głosu ojca.
Ale miałem to w dupie. Głęboko. Obróciłem głowę w bok, kładąc ją na klatce piersiowej Magnusa i patrząc na ojca, który stał kilka metrów przed nami.
- Hm? - spytał Magnus, przytulając mnie mocniej.
- Alec - warknął ojciec. - Odsuń się od niego.
- Nie mam zamiaru - pociągnąłem nosem. - Kocham go.
Tata spojrzał na mnie wyraźnie zszokowany, jakby nie wiem, co usłyszał, ale memlał jęzorem dalej.
- Jeśli w tej chwili się nie odsuniesz od Bane'a... Nie będę miał syna - powiedział stanowczo. - Wyrzeknę się.
- Okey - uśmiechnąłem się szeroko, czując jakby dawno zalegane śmieci się same wyniosły.
- Kocham Cię - usłyszałem szept Magnusa i poczułem parzenie policzków.
Spojrzałem na ojca, który wpatrywał się w nas z obrzydzeniem, ale na szczęście się nie odzywał. Po prostu nas ominął i wszedł do domu. Na serio wszystko już będzie dobrze.
- Ooo... - usłyszałem rozczulony głos Izzy.
~Magnus~
Byłem cholernie dumny ze swojego chłopaka, że postawił się swojemu ojcu. Zaimponował mi.
- Ooo... - usłyszałem rozczulony głos Izzy i razem z Alexandrem odwróciliśmy głowy w stronę drzwi, w których stała dziewczyna. - Urocze.
- Wiem - posłałem jej radosny uśmiech i pocałowałem mojego Anioła w czoło, kiedy odkleił głowę od mojej klatki piersiowej.
- Chłopaki? - spytała nieśmiało.
- Tak? - spytaliśmy jednocześnie.
- Malec kiss...? Proszę! - podskoczyła w miejscu, wyraźnie podekscytowana. Spojrzeliśmy się na siebie z moim Aniołem, uśmiechając się szeroko. Po chwili jednak przestaliśmy i zaczęliśmy się namiętnie całować.
KURWA. Jak mi tego brakowało...
- Oho! - usłyszałem rozbawiony głos Maryse, jednak nie zamierzałem odrywać się od ust Alexandra i on chyba od moich też. Objąłem go w pasie, przyciągając do siebie całym ciałem, a on splótł dłonie na moim karku.
Zacząłem pogłębiać pieszczotę, przechylając się do przodu, przez co Alexander musiał odchylić się do tyłu. Parsknął śmiechem w moje usta i powrócił zachłannie do pocałunku. Usłyszałem głos Jace'a i Lydii, szczekanie psa, jednak żaden dźwięk nie dochodził do mojej głowy za bardzo.
Słyszałem tylko bicie mojego serca. Które biło tylko dla tej jednej istoty, której nie chciałem za nic puszczać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro