Rozdział 54
~Alec~
Po wydarzeniach z wczorajszego wieczoru spędziłem całą noc na płaczu, przyciskając poduszkę do twarzy, by nikt z domu nie usłyszał mojego jakże żałosnego szlochu.
Teraz dochodziła godzina 11 w dzień, a ja siedziałem przy biurku i rysowałem kocie oczy Magnusa, które tkwiły w mojej głowie.
Jedną ręką bazgrałem ołówkiem po kartce, a na drugiej podpierałem głowę. Wcześniej oczywiście ogarnąłem mój wygląd i pobitą twarz, więc nie wyglądałem jakbym przebrał się na Halloween.
Czuję, jak się rozkruszam, rozpadam i zapadam w sobie jednocześnie. Nie chcę jeść. Spać. Nie mam na nic ochoty. Po prostu - nic nie czuję. Naprawdę bez Magnusa nie mam po co żyć. Ale w sumie... Przecież jak mówiłem już wcześniej - oddałem mu swoje serce, a z nim wszystkie moje uczucia i emocje. I wraz z nim, one również wyjechały. Zapewne wrócą gdy wróci i on, ale to stanie się za kilka dni. Więc przesiedze w pokoju dwa dni, a na trzeci się ogarnę, by spotkać azjatę.
Westchnąłem i rysowałem dalej, kiedy usłyszałem pukanie do drzwi i kojący głos mamy.
- Synku...? Otwórz, proszę. Przyniosłam śniadanie. Porozmawiamy sobie, co?
- Otwarte - mruknąłem.
Drzwi nie były zakluczone, bo zapomniałem tego zrobić wcześniej, gdy wróciłem z łazienki. Usłyszałem skrzypienie i kroki. I zamykanie drzwi. Na biurku przede mną wylądował talerz z jajecznicą i tostami, a kartka ze złotymi oczami Magnusa znikła mi sprzed twarzy. Obróciłem głowę w bok, patrząc na mamę, która wpatrywała się w rysunek. Wróciłem spojrzeniem na jedzenie i zaburczało mi w brzuchu. Wziąłem widelec, który podała mi kobieta i zacząłem jeść.
- Śliczne - powiedziała po chwili. - Czyje są?
- Magnusa - odpowiedziałem z pełną buzią. Poczułem się odrobinkę lepiej z myślą, że będę mógł porozmawiać o Magnusie z kimś innym niż Izzy lub Jace.
- Naprawdę?
- Tak. On mnie wczoraj nie pobił, mamo. Nie zrobił by tego. Spotkałem kilku znajomych ze szkoły.
- Przepraszam, że tak wczoraj wybuchłam i to przed ojcem - westchnęła. - Chodź, usiądziemy na łóżku - zaproponowała, a ja się zgodziłem.
Usiadłem na moim łóżku, kiedy pochłonąłem już śniadanie, a mama obok mnie. Zlustrowała moją twarz i odezwała się pierwsza.
- Wyglądasz już lepiej.
- Mówiłem, że sobie poradzę.
- Niby tak, ale... Wszystko w porządku? - spytała z troską. - U ciebie w sercu, czy wszystko w porządku.
- Nie - przyznałem.
Nie miałem siły, by kłamać. A poza tym, to była mama. Ona może zrozumie...
- Oh... Chodzi o... Ojca?
- I Magnusa. Tęsknie za nim - odwróciłem wzrok.
- To... Spotkaj się z nim.
- Wyjechał na kilka dni. I poza tym słyszałaś ojca. Z domu mnie nie wypuści...
- Wrócił wcześniej do pracy - położyła rękę na moim ramieniu, a ja na nią spojrzałem. Poczułem małą falę przypływającej energii w środku.
- Naprawdę? To dobrze - mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Alec... - zaczęła i przygryzła dolną wargę. - Powiedz mi, co jest między tobą, a Magnusem? - spytała, a ja się zdziwiłem.
Nie spodziewałem się tego pytania. Ale to w końcu matka... Mogła zauważyć...? Boże, nawet moje zdziwienie wydaje mi się sztuczne. Naprawdę jestem pusty. Naprawdę Magnus zabrał ze sobą moje serce. Naprawdę mu je oddałem. No i - naprawdę nie umiem żyć bez tego człowieka.
- J-ja... My... Ee... - zacząłem się plątać.
- Spokojnie. Nie powiem ojcu, możesz mi zaufać. Zrozumiem - uśmiechnęła się ciepło i przysunęła do mnie.
Okey... Raz... Dwa... Trzy.
- Jesteśmy razem - przełknąłem gulę w gardle, która uniemożliwiała mi wysłowienie się. Spuściłem wzrok na moje palce, którymi się bawiłem.
- Oh... Dobrze.
Uniosłem na nią wzrok.
- N-naprawdę?
- Tak - uśmiechnęła się. - Jesteś... Gejem, tak? Nie trudno zauważyć.
- Czy ty mnie obraziłaś? - uniosłem brew do góry, jednak przyznaję... Trochę mnie rozśmieszyła.
- Jestem twoją matką - posłała mi pokrzepiający uśmiech. - Ja to wiem - dodała głośnym szeptem i oboje parsknęliśmy śmiechem.
Odzyskałem chyba nadzieję, że jeszcze nie wszystko stracone...
***
Siedziałem z nią już pół godziny, podjadając wafelki z toffi i rozmawiając. Tak, odzyskałem apetyt na słodycze. Dzięki mamie. I myślach o azjacie.
- Od kiedy jesteś z nim? - spytała.
- Od... - zacząłem liczyć na palcach i w myślach - Eee...
- Matematyka - zaśmiała się.
- Cicho! Dziewięć dni. Ale minus te kilka, w których jest w Hiszpanii - mruknąłem.
- Pf, pytałam się ile jesteście razem, a nie ile spędzaliście razem czas.
- No to dziewięć.
- Hm... Krótko.
- Wiem - chrupałem wafelka. - Ale co z tego.
- Dlaczego nie powiedziałeś? Albo nie przyznałeś mi się wcześniej do swojej orientacji? Przecież nie wyrzuciła bym cię z domu - zaśmiała się.
- Ja... B-bałem się ojca. P-po prostu.
- Rozumiem... A kto jeszcze wie prócz mnie?
- Babcia Magnusa, Izzy, Jace, Lydia i dwójka bliźniaków, z którymi byliśmy na biwaku.
- Wiesz co... Porozmawiam z ojcem - powiedziała, a ja zacząłem kaszleć od zakrztuszenia się waflem.
- Już już - roześmiała się rodzicielka i poklepała mnie po plecach.
- Nie mów mu tego! - spojrzałem na nią przerażony.
- Ale ty głupi jesteś, skarbie. Nie powiem mu tego. Chodzi mi o to, że porozmawiam z nim o tym, by przestał tak nienawidzić Bane'a, bo nawet nie ma powodów. I pozwolić ci się z nim normalnie widywać.
- Aa... To okey - uśmiechnąłem się lekko, ale naprawdę byłem szczęśliwy.
Czułem, jak odzyskałem kawałek serca odpowiedzialny za szczęście. Chyba wszystko może jeszcze się ułożyć. Jeszcze mogę być z Magnusem bez wścibskich ludzi, którzy starają się nas rozdzielić.
- Kocham cię, mamo - uśmiechnąłem się szerzej i mocno ją przytuliłem. Zdziwiona rodzicielka odwzajemniła uścisk.
- Ja ciebie też, Alec. Pamiętaj, możesz na mnie polegać.
****
Kiedy zostałem sam w pokoju, do wieczora raczej nie robiłem nic ciekawego. Siedziałem na łóżku z Czekoladą, który dotrzymywał mi towarzystwa. Jace też przyszedł raz i pograliśmy chwilę na laptopie w jakąś strzelanke. Porozmawiałem chwilę z Izzy. Ale w głowie i tak miałem tylko Magnusa. Tydzień. Zostały jeszcze trzy dni i w końcu go zobaczę...
******
~Magnus~
- Wróćmy wcześnieeeeej. Prooooszę - jęczałem, nie pozwalając ojcu na spokojnie picie kawy i czytanie gazety.
Wczoraj tak samo nie dawałem mu żyć, więc ponownie zabrał mi telefon. Ehh... Brawo ja.
- Proszę... Zamknij się i daj mi czytać - powiedział spokojnie, ale żyła na jego czole zapulsowała. Co było nawet śmieszne.
- To wróćmy wcze...
- Dobra! - przerwał mi. - Wrócimy jutro jeśli przestaniesz jęczeć, rozumiesz? Ale jeśli choć raz z twoich ust wyrwie się te żałosne błaganie, zostajemy tu na kolejny tydzień.
- Dobrze! - ucieszyłem się. - Już nie będę! Jesteś najlepszym ojcem pod słońcem!
- Dopiero teraz to zauważyłeś? - uśmiechnął się głupio i upił łyk kawy.
- Pf - pokręciłem głową rozbawiony i wróciłem do śniadania.
Cieszyłem się i martwiłem jednocześnie. Cieszyłem, no bo WRACAM JUTRO do mojego Anioła, a martwiłem się, bo... Przez wczoraj. Płakał, jak mówiła Izzy. A ja nie mogłem go pocieszyć... Ani nawet napisać cholernego SMS-a! Boże... Ciekawe ile nocy nie śpi... Przeze mnie.
Niszczę tego człowieka... A on dalej chce ze mną być. Jest niesamowity... I wytrzymały. Cholernie silny, a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy...
****
- To kiedy wracasz? - spytała Clary, kiedy staliśmy we dwójkę na karuzeli w placu zabaw, a Simon i Cat nas kręcili. Raphael siedział sobie na ławce i jadł loda, i słyszałem jego śmiech. Pewnie ze mnie, gdy widział, jak nieudolnie próbuję trzymać się tych cholernych barierek. Naprawdę bałem się, że zaraz stąd wylecę! Podczas, gdy Clary trzymała się jedną ręką!
- Jutro - zacisnąłem powieki, bo czułem jak mnie mdli.
- Zaraz puścisz pawia - zachichotała.
- Mhm...
- A tak serio, będziemy tęsknić.
- Ja też. Teraz wy musicie przyjechać do mnie! - posłałem jej uśmiech. A przynajmniej miałem taką nadzieję, bo dalej miałem zamknięte oczy i nie widziałem, w którą stronę się szczerzyłem.
- I poznać Aleca.
- Owszem. Dobra... STOP!
Simon i Cat gwałtownie zatrzymali karuzele, a ja wyleciałem z niej i poturlałem się kilka metrów po piasku. Ale na szczęście widziałem, że Clary też wypadła i zaczęła jęczeć, że płacą jej odszkodowanie za uraz tyłka. Wszyscy prócz rudowłosej zanieśliśmy się głośnym śmiechem.
Nie mogę się doczekać, aż usłyszę śmiech Alexandra. Już jutro...!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro