Rozdział 53
~Magnus~
- Synu - ustał przede mną Asmodeus.
- Ta? - mruknąłem znudzony, dalej szukając wygodnej pozycji na kanapie u wujków.
- Nie drzesz mordy od kilku godzin, więc... - wyciągnął w moją stronę mój upragniony telefon.
- AAA! - wydarłem się uradowany i wstałem z kanapy, wyrywając mu telefon z ręki. - Dziękuję! - uciekłem na balkon, omijając rodzinę, która pałętała się po salonie.
W końcu!
~Alec~
- No - Patryk chwycił mnie za kaptur, szarpiąc mną do góry. - Na dziś starczy. Mówiłem, że oddam, tak? Dozobaczenia, Lightwood - uderzył moją głową o jezdnię, na której leżałem i odszedł z kolegami, zostawiając mnie pobitego na rogu ulicy.
Help... Jak ja się teraz pokaże w domu...?Na pewno mam całą obitą mordę... Au...
Zacisnąłem szczękę i podniosłem się na czworaka. Poczułem odruch wymiotny i zacząłem kasłać krwią. Fuj... Złapałem jedną ręką za brzuch, który otrzymał wiele ciosów. Usiadłem na kolana. Wierzchem dłoni otarłem policzek i spojrzałem na rękę. Krew. Pociągnąłem nosem i próbowałem wstać. Złapałem się za znak obok i udało mi się to.
Nie chciałem iść do domu, ale... Co innego mi pozostało? Poszedłbym do Magnusa, no ale nie ma go. Jezu... Ja sobie bez niego w życiu nie poradzę. Teraz wiem to cholernie dobrze.
Cóż... Pozostało mi modlić się, bym jakimś cudem doszedł do swojego pokoju niezauważony. Oderwałem się od słupa i chwiejnym, kulejącym krokiem ruszyłem w stronę domu.
Cicho otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Słyszałem telewizor grający z salonu. Super... Chciałem zdjąć buty, więc się schyliłem, ale syknąłem, czując kłujący ból w brzuchu. Zły pomysł. Moje jęki najwyraźniej ktoś usłyszał, bo usłyszałem kroki z salonu. KURWA.
Szybko zdjąłem buty i już miałem biec (czołgać się z bólem) do pokoju, kiedy ustał przede mną ojciec. Przełknąłm ślinę zestresowany, widząc jak jego wyraz twarzy z obojętnego zmienia się w wściekły.
- E... Hej - uśmiechnąłem się krzywo.
- Kto ci to zrobił? Mam nadzieję, że oddałeś chociaż?
No... Nie ma to jak troszczący się tatuś.
- Jezu! - mama pojawiła się w korytarzu. - Alec, dziecko! Magnus ci to zrobił?!
- CO?! - wytrzeszczyłem oczy zaskoczony.
I... A, no tak. Izzy powiedziała w końcu, że byłem u Magnusa. I wracam od kolegi z wyglądem, jakby przebiegło po mnie stado bydła.
- Jak to? - ojciec spojrzał na matkę.
- No bo był u niego! - krzyknęła zdesperowana. Z tego głośnego zamieszania, nawet Jace i Max zeszli ze schodów. Usłyszałem też szuranie pazurami Czeko po panelach.
- On nic mi nie zrobił! - krzyknąłem do rodziców. Poczułem wibracje z kieszeni. Wyjąłem telefon i poczułem, jak moje serce podrywa się do życia, kiedy zauważyłem ten jeden napis.
Połączenie przychodzące: Pan Brokat.
- Magnus... - szepnąłem nieświadomie i zanim odebrałem, ojciec wyrwał mi telefon z ręki. Kliknął zieloną słuchawkę i natychmiast zaczął się drzeć.
- Bane?! Odpierdol się od mojego syna, zrozumiano?! Jeszcze raz cię przy nim zobaczę, to nie ręczę za siebie! Obiecuję ci to! - odsunął telefon od ucha, rozłączając się. A ja poczułem łzy pod powiekami.
Tak cholernie chciałem usłyszeć głos Magnusa. Upewnić się, że nic mu nie jest. Tylko to. I nadarzyła się okazja. I ktoś musiał ją zniszczyć.
- Coś ty zrobił?! - zacząłem krzyczeć i czułem się bliski ataku histerii.
- To, co musiałem - odezwał się ponuro i schował mój telefon do swojej kieszeni.
- Kochanie... - matka spojrzała na ojca, jednak ten przerwał jej machnięciem ręki.
- Oddaj mi telefon!
- Chyba sobie kpisz, Aleksandrze - prychnął ojciec.
- Nie mów tak do mnie - głos mi zadrżał. Czułem łzy płynące po moich policzkach, które mieszały się z krwią, bo owe mokre ślady wpadały do kącików moich ust.
- Alec... - podeszła do mnie mama. - Opatrzę cię - dotknęła lekko mojego policzka, ale ja gwałtownie odsunąłem głowę.
- Sam się opatrze - obszedłem rodziców i poszedłem na schody. Omijając rozkojarzonego Jace'a i Maksa, wszedłem na piętro i skierowałem się do mojego pokoju.
- Jezu... Co się stało? - usłyszałem wstrząśnięty głos Izzy przede mną.
- Ojciec się stał. Zostawcie mnie wszyscy - mruknąłem zimnym i wiejącym chłodem tonem.
Nie potrafiłem inaczej w tej chwili. Ominąłem ją i wszedłem do siebie, przekręcając zamek w drzwiach. Rozglądnąłem się po tym szarym, nudnym pokoju bez życia. Nienawidzę go.
Spojrzałem w lusterko nad łóżkiem i aż serce mi zabolało z mojego stanu, w jakim się obecnie znajdowałem. Rozcięty łuk brwiowy, z którego sączyła się krew, mieszając się z łzami. Siny policzek, podpuchnięte oko. Czerwona szrama na nosie. I te oczy. Zaczerwienione w kącikach, z wyblakłym błękitem tęczówek. Puste, smutne i bez wyrazu. Jak cały ja.
Jednak nie miałem siły, by doprowadzić się do porządku. Usiadłem na łóżku i zaczerpnąłem kilka oddechów, czując lekki ból w płucach. Kiedy tylko wziąłem w ręce skórzaną kurtkę Magnusa i do moich nozdrzy doszedł zapach jego perfum, gwałtownie zaniosłem się głuchym płaczem...
~Magnus~
- Hallo? Alexander? - spytałem, gdy przystawiłem telefon do ucha.
Serce zaczęło bębnić z tej niepewności, którą cholernie mocno odczuwałem.
- Bane?! Odpierdol się od mojego syna, zrozumiano?! Jeszcze raz cię przy nim zobaczę, to nie ręczę za siebie! Obiecuję ci to! - połączenie zostało przerwane. Odsunąłem urządzenie od ucha.
Nie dodzwonie się do Alexandra, jeśli jego stary ma telefon chłopaka. KURWA. Ale... Dlaczego ten zwyrol tak się darł? Stało się coś? Jezu, no! Ale chwila... Wszedłem w kontakty i wyszukałem numer Izzy. Zadzwoniłem do niej i teraz już bardziej przerażony, przystawiłem telefon do ucha. Jednak musiałem czekać trochę dłużej.
- Magnus! Czy ciebie popierdoliło, żeby od tak sobie wyjeżdżać?!
- Izzy, wyjaśnię ci wszystko - przełknąłem ślinę. - Daj Alexandra do telefonu.
- Magnus... Nie mogę.
- Co? Dlaczego? - spytałem sfrustrowany, ale zaniepokojony ton Izzy mnie martwił.
- Siedzi u siebie i płacze... Ma zamknięte drzwi, nie wejdę tam...
- IZZY! - krzyknąłem. - No teraz musisz tam wbić! Za wszelką cenę! Proszę!
- Okey, spró... - połączenie sie urwało.
Zaśmiałem się nerwowo z własnej beznadziejnej sytuacji i zdesperowany usiadłem na podłogę. Cały świat sprzeciwia się naszemu związkowi? Proszę bardzo. Może spróbować. I tak nie wygra.
- Magnus! - krzyknął ojciec z wnętrza domu. - Chodź! Wracamy do mieszkania!
- Wracajmy do Polski! - wyszedłem z balkonu.
Powiało chłodem...ale cóż, dramy takie są 💔🐱🌻🌻
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro