Rozdział 5
~Alec~
Szedłem właśnie z Czeko parkiem. Pies szedł na przodzie a ja za nim ze spuszczoną głową. Nie miałem kaptura, więc musiałem jakoś stać się choć odrobinę niewidzialnym dla mijających mnie ludzi.
Same przechodzenie obok nich wprawiało mnie w mdłości. Nie z obrzydzenia. Ze strachu. Bałem się, że ktoś spojrzy na mnie krzywo, że coś powie, że ja zrobię coś głupiego i sie skompromituje...
Nienawidzę oceniania. Zbyt wiele razy zostałem oceniony z byle jakiego powodu. Dlatego staram się trzymać od ludzi jak najdalej.
Usłyszałem głośne tupanie przed nami, co zwiastowało, że jakiś ludź się zbliża.
Spokojnie. Ominie mnie i pójdzie dalej.
Nawet na niego nie spojrzę, ani on na mnie.
Czeko się nie zatrzyma i będzie grzeczny.
Wdech, wydech - zrobiłem parę oddechów, mając nadzieję, że moje serce będzie kołotało chociaż odrobinę ciszej. Bo mam wrażenie, że zaraz mi wyskoczy z piersi, łamiąc kości i rozrywając skórę. A ja nie poczuje bólu, tylko spokój, że nie będę już nic czuł...
#JakNastolatkaZDepresją.
Uderzyłem nagle kolanem o zadek Czeko i musiałem się zatrzymać.
Boże! Czekolada się zatrzymał! Skompromituję się zaraz. Za chwilę się ośmieszę. Za milisekundę zemdleję.
WEŹ SIĘ W GARŚĆ, TY CIOTO!
Wziąłem głęboki oddech, przybrałem na twarz obojętną minę i uniosłem powoli głowę, by sprawdzić, dla kogo Czeko się zatrzymał. Wciągnąłem powietrze, czując, że brakuje mi tchu.
Przede mną stał chłopak w moim wieku. Ale nie byle jaki chłopak. Azjata, o pięknych złoto-zielonych oczach i oliwkowej cerze. Na powiekach miał ciemne cienie, na policzkach odrobinę rozświetlacza. Do tego ten irokez i... Brokat?
W zasadzie... MNÓSTWO BROKATU.
Cóż... Był przystojny. Przystojny? Wygląda jak grecki Bóg! A ten uśmiech...
WEŹ SIĘ W GARŚĆ, TY CIOTO!
Chłopak miał rozbawiony wyraz twarzy, kiedy chował za siebie przenośną klatkę dla kotów, bo podchodził do ów klatki Czeko, merdając ogonem.
- Czekolada! Zostaw...! - pociągnąłem psa za smycz, jednak ten dalej uparcie pchał się do azjaty. Kurwa... Nie mogę na niego patrzeć... Bo policzki się zrobią jak głupie, czerwone buraki...
- Spokojnie, nic się nie stało - usłyszałem melodyjny, ciepły głos.
Aż przeszły mnie ciarki. Ale nie spojrzałem na niego. Uparcie patrzyłem na końcówki moich butów, jakby były dla mnie całym światem.
- Em... T-tak, przepraszam - wyjąkałem speszony. - Czekolada, do cholery.. - wysyczałem cicho i pociągnąłem za smycz raz jeszcze. Tym razem pies z głupią miną ustał już przy mojej nodze.
- Czekolada? Oryginalne imię - zaśmiał się chłopak. Mimowolnie uniosłem głowę by na niego spojrzeć. Azjata uśmiechał się do mnie przyjaźnie z iskierkami tańczącymi w jego oczach.
Ja pierdolę...
Otrzeźwiałem dopiero wtedy, kiedy mój kochany mózg podpowiedział mi, że i tak nic z tego nie będzie. On się śmieje. Pewnie z tego powodu, że nie umiem przypilnować psa lub że się wstydzę jak idiota.
Tia... Piona, mózgu!
Chrząknąłem i odwróciłem wzrok gdzieś na drzewa w parku.
- Um... Tak... P-przepraszam raz j-jeszcze...
Debil! Nie jąkaj się tak! Pociągnąłem Czekoladę z zamiarem ominięcia przechodnia, ale ta ruska sierota znowu lazła do tej cholernej klatki!
- Co jest w tej klatce, do cholery - syknąłem. Owiele za głośno.
Skarciłem się w myślach i już duchowo zapadłem pod ziemię, gdy usłyszałem parsknięcie śmiechem od azjaty.
- Kociak. Idę z biedakiem do weterynarza. Twój pies najwyraźniej jest bardzo ciekawski - stwierdził rozbawiony. Niby nie brzmiało tak, jakby śmiał się akurat ze mnie, ale...
Pff... Jak można się ze mnie nie śmiać.
- Ty też? - usłyszałem pytanie. Chyba skierowane do mnie. Spojrzałem na niego zdezorientowany.
- Ee... Co ja?
- Czy też jesteś taki ciekawski. Jeśli tak bardzo, jak bardzo i często się zamyślasz, to tworzysz z Czekoladą zgrany duet - stwierdził rozwesolony i posłał mi ciepły uśmiech.
Ciepły uśmiech? To uśmiech odrazy do ciebie, Alecu.
- Ee... Tak - wydusiłem z siebie. Czy ja naprawdę aż tak bardzo nie potrafię rozmawiać z ludźmi? Serio?
Chłopak się roześmiał.
- Mogę? - wskazał na mojego głupiego psa, którego chyba zabije jak wrócimy do domu.
- Em... T-tak, jasne - wyjąkałem z naprawdę wielkim dla mnie trudem. Najwyraźniej jednak nie umiem rozmawiać normalnie z ludźmi.
Azjata pogłaskał Czekoladę po głowie, a pies przybliżył się do niego bardziej z wywieszonym jęzorem szczęścia. Czekoladowy zdrajca...
- Jak ci na imię? - Azjata spojrzał na mnie kiedy oderwał się od głaskania.
Poczułem, jak parzą mnie policzki i zapadam się w sobie od tego przenikającego, złotego spojrzenia.
- Wybacz, ale... - zebrałem w sobie resztki godności. - Muszę iść - powiedziałem twardo, patrząc na niego z obojętnością.
Pociągnąłem Czekoladę mocniej za smycz i poszedłem w końcu dalej, a pies przy mojej nodze. Odwracał się w stronę azjaty i tego jego kota, ale szedł przy mnie.
- Nienawidzę cię - syknąłem do psa i poczułem OGROMNĄ ochotę na kakao, by pozbyć się tego stresu...
~Magnus~
Stałem i patrzyłem, jak czarnowłosy odchodzi wraz z psem.
Czekolada. Naprawdę fajne i słodkie imię, pasuje do tego labradora. Był uroczy. Tak samo jak jego pan. Chociaż zawstydzony, nieśmiały i odwracający wzrok, ale wciąż uroczy. I do tego tajemniczy. I to bardzo.
Chętnie bym zapoznał się z tym młodym człowiekiem, a nawet zaprzyjaźnił, ale muszę załatwić sprawy.
- Idziemy, idziemy - uśmiechnąłem się lekko, gdy usłyszałem ciche miauknięcie z wnętrza klatki.
Ruszyłem przed siebie w stronę weterynarza. Postanowiłem zabrać tam kotka, bo nie chciał jeść gdy poczęstowałem go karmą w domu czy chociaż mlekiem.
Martwię się o niego. Musi wyzdrowieć. Ten biedak nawet nie ma siły ustać na łapkach! Czasem ludzie są naprawdę okrutni... Czy znęcają się nad zwierzętami, czy wtedy, kiedy mają je po prostu w dupie.
Westchnąłem. Świat to piękne miejsce, ale cóż, trzeba umieć na nim żyć. A dla słabszych, trzeba pomagać.
Aż przypomniał mi się ten chłopak. Unikał mojego wzroku, jakby się bał.
Ale czego?
Chciał jak najszybciej odejść, jakby się gdzieś spieszył.
Ale dokąd?
Rumienił się, jakby stał przed nim sam Bóg.
Ale dlaczego?
Na myśl przyszły mi koty ze stodoły.
Myślałem o nich podobnie. W końcu uśmiechałem się do nich, poczęstowałem kocimi delikatesami, byłem cierpliwy. A oni w zamian jak najszybciej odemnie uciekły.
Hmm... Czy to tak samo jak z tym chłopakiem? Mógłbym śmiało powiedzieć, że jest dziki, a mi nagle przyszła ochota go oswoić.
Brzmi trochę dwuznacznie... Nie prawda!
Pokręciłem głową z rozbawieniem na moje durne i sielankowe myśli i spostrzegłem, że w ich pogrążeniu dotarłem pod budynek, u którego nad drzwiami widniał napis "weterynarz".
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro