Rozdział 35
~Magnus~
Leżałem na plecach na końcu kładki w samych bokserkach i szmatką na oczach. Słońce dzisiaj doskwierało, a ja uważałem, że jestem blady jak wampir. I dalej tak uważam. Więc muszę wykorzystać naturalne solarium.
Czekałem na Alexandra, bo chciałem porozmawiać z nim o tym, czy byśmy się ujawnili z naszym związkiem. Przynajmniej przed tutejszymi ludkami. Przecież wczoraj sami popierali Maleca. Nawet Jace. Tylko ta blond wywłoka... Przez nią Alexander może nie popierać mojego pomysłu. Nie dziwię się. Ta małpa może poskarżyć się ojcu czarnowłosego. Jakby swojego życia nie miała...
Zapragnąłem ją nauczyć lepiej pływać... Czyli wrzucić ją do worka, do worka przywiązać cegłę i taką zapakowaną blond lalę rzucić na środek jeziora. Tylko bałbym się, że będzie potem mnie topielec nawiedzał... Bo ta pluskwa jest zapewne nieśmiertelna.
Usłyszałem kroki, zapewne mojego Anioła. Natychmiast zdjąłem szmatkę z oczu, by zobaczyć jego rumieńce. Bo w końcu leżałem przed nim pół nago. Podparłem się na łokciach, a Alexander usiadł po turecku obok mnie. Patrzał się w drugą stronę i nie miałem podglądu na jego buźkę. Pewnie się zarumienił! Aaa! Sweet. Cóż, w końcu leży przy nim Bóg seksu.
- Mogłeś nałożyć choć koszulkę - zagadnął, dalej uparcie patrząc w bok, jakby deski na kładce były bardziej interesujące od mojego kaloryfera.
- Chciałem, byś miał na co popatrzeć - parsknąłem śmiechem.
- Mhm. Dobra, o czym chciałeś pogadać?
Wyczuwam niepewność i nawet... Strach? W jego głosie. Ehh... Niska samoocena i strach odrzucenia. Cóż... Sam się boje, że Alexander mnie w końcu zostawi. Bo ja sam jestem irytujący nawet dla mnie. Nie wiem, jak długo ze mną wytrzyma... Większość moich związków trwało najwyżej miesiąc, a z nim jestem dopiero 4 dni.
- No... - usiadłem na tyłek, opierając się z tyłu rękami. - Nie sądzisz, że... Albo... Może myślisz...
- Co? - spytał rozbawiony moim jąkaniem i spojrzał w końcu na mnie. Miał lekko zaróżowione policzki.
Szkoda, że nie widziałem ich w pierwszym wydaniu po zobaczeniu mojego kaloryfera...!
- No... Czy moglibyśmy się ujawnić. Z... Nami - zagryzłem zestresowany wnętrze policzka.
- Um... - odwrócił wzrok. - Chciałbym, naprawdę... Ale...
- Wszyscy to poparli - przerwałem mu. - No... Prócz tej wywłoki, ale wiesz. Chodzi mi o Izzy, bliźniaków. Nawet Jace'a poparł Maleca. Wczoraj wieczorem z nimi gadałem - przysunąłem się bliżej niego i objąłem ramieniem. Alexander położył głowę na moim ramieniu.
- Lydia poskarżyła by się ojcu.
- Wezmę nóż, przystawie jej do gardła i się zamknie.
Alexander podniósł głowę i spojrzał na mnie z przymrużeniem oczu.
- Żartowałem - odparłem więc.
Westchnął i wrócił do poprzedniej pozycji.
- A tak serio... Przecież... Miałbyś po swojej stronie mnie, Jace'a, Izzy, twoją mamę... I ty. Wielka piątka przeciw jednemu pizdokleszczowi, poradzimy sobie.
- Pizdokleszcz...? - zachichotał cicho, a ja ucieszyłem się, że humor mu dopisuje.
Zawsze się wtedy cieszę. Kocham go rozśmieszać i widzieć uśmiech na jego twarzy, szczęście w oczach i patrzeć się na niego, gdy zachowuje się jak dziecko. Kocham. Zdecydowanie.
- W sumie... - zaczął niepewnie, a mi serce zagalopowało. - Niby masz rację, ale... Wiesz... Jesteśmy ze sobą 4 dni... Co nie zmienia faktu, że chcę z tobą spędzić resztę życia - dodał szybko. - Żebyś nie miał wątpliwości.
- Też chcę spędzić z tobą resztę mojego życia, Aniele - ucałowałem go w głowę. Przeniosłem rękę z jego pasa na jego kark i zacząłem bawić się czarnymi włosami.
- Nom, no i... Ygh, nie wiem - jęknął sfrustrowany. Wiedziałem, że myśli nad tą decyzją intensywnie.
- Luz, dam ci czas. Nic na siłę - uśmiechnąłem się lekko, gdy uniósł na mnie wzrok.
- O, Malec. Co tam? - usiadł obok nas Jackson.
- Skończycie wy z tym Maleciem? - westchnął Alexander, ale nie zmieniał pozycji, w której z nim siedziałem.
Zauważyłem, że się uśmiechnął lekko... Czy on...?
- No co? Fajnie by było - stwierdził Jackson i spojrzał na nas. - Nie jesteście razem? Szkoda...
Chciałem coś odpowiedzieć, ale mój Anioł zrobił to pierwszy.
- Wiesz co, Andrew?
- Jackson - roześmiał się bliźniak.
- Tak tak, Jackson, wybacz.
- Nom, to co wiem?
- Malec is... Real - mówiąc to, Alexander uśmiechnął się promiennie w moją stronę.
Oo...! Kiedy on przestanie mnie zaskakiwać...?!
Kiedy Jackson zaczął piszczeć ze szczęścia, ja nie czekając dłużej, położyłem dłoń na policzku Alexandra i go pocałowałem. Odwzajemnił pieszczotę, zamieniając pocałunek w namiętny. Słyszałem, jak Jackson zaczął jeszcze głośniej piszczeć, a potem chyba pobiegł do obozu... Ale nie zwracałem na to teraz uwagi.
Posadziłem sobie Alexandra na kolanach, obejmując go w pasie, podczas gdy on wziął moją twarz w dłonie. Oddaliśmy się rozkoszy w pożądliwym i rozkosznym pocałunku.
Znaczy... Pocałunek był zmysłowy, pociągający, lubieżny, uwodzący, nęcący, oddany rozkoszom, erotyczny, pożądliwy, podniecający, atrakcyjny, pobudzający, namiętny, kuszący, gorący, zakochany, rozpalony... Taki był.
Zaraz potem, akurat gdy zabrakło nam tchu, na kładce znaleźli się wszyscy. Izzy krzyczała "nareszcie!", Jace był zaskoczony, ale cieszył się naszym szczęściem, bliźniacy zachowywali się jak fangirl. W sumie, tak samo jak Izzy. Tylko Lydia patrzyła na nas z niesmakiem na twarzy.
Pf... Pierdol się.
Rozdział najkrótszy 😱😱😱 ale za to ważny 😂👌
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro