Rozdział 33
~Magnus~
Nie mogłem przegapić takiej okazji.
Zamachnąłem się i z głośnym plaskiem uderzyłem Jace'a z liścia, aż się obkręcił wokół własnej osi. Jak dama dworu przybrałem poważny wyraz twarzy i pogłaskałem swoją dłoń, która uderzyła w Jace'a. W środku jednak skakałem ze szczęścia.
Blondyn chodził tak po kolei do każdego i każdy dawał mu z liścia. Prócz Alexandra, który był na końcu i zlitował się nad czerwonym policzkiem swojego brata. Kiedy blondyn zamknął oczy i szykował się na uderzenie z mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, Alexander cmoknął go w policzek.
Mój chłopak powinien pracować w Caritasie! Albo robić za papieża czy biskupa! Taki jest święty. I mój. I pomyśleć, że życie w zamian za dobroć z jego serduszka, obdarzyło go jakąś fobią społeczną... Pf.
********
~Alec~
Siedziałem o 21 w namiocie, bawiąc się Magsem, a reszta przy ognisku jadła kiełbaski. Fuj. Kolejny rodzaj mięsa, którego moje kubki smakowe nienawidzą. Usłyszałem dźwięk SMSa.
Pan Brokat: Jesteś w namiocie?
Ja: Tak. Przestań pytać się mnie co 10 minut gdzie jestem.
Pan Brokat: Przepraszam. Po prostu po tej sytuacji w stacji benzynowej... przepraszam, nie będę tego wspominał.
Ja: Mhm.
Pan Brokat: No tak! 💋 Nie jesteś głodny? Chodź do nas.
Ja: Nienawidzę kiełbasy 👌😑
Pan Brokat: Ja też nie. Jem swój budyń.
Ja: MASZ BUDYŃ??? *,* chodtu do mnie!!!!! 💕💕💕💕💕💕💕💕💕
Pan Brokat: Aha 😂 za chwilkę. Dręcze Lydie.
Ja: Oo 😂👍 w jaki sposób??
Pan Brokat: Świece na nią latarką, i owady do niej lecą 👏🙌
Ja: Przynajmniej w końcu jest z rodziną.
Ja: 😂😂😂
Pan Brokat: Moja wredota 😂😙 a, i jeszcze pokazuję Jaceowi zdjęcia kaczek.
Ja: A więc to jego jęki? A myślałem że jakiś stary facet proboje się załatwić w krzakach.
Pan Brokat: Obrzydziłeś mi mój budyń.
Ja: Świetnie, chodź tu teraz do mnie 😘😘😘😘💖💕
Pan Brokat: Idę, niecierpliwa marudo 😂💖😘
~Magnus~
Zaśmiałem się pod nosem na SMS od mojego Anioła i wstałem z ziemi, z zamiarem pójścia do niego, ale Izzy mnie zatrzymała.
- Z Alekiem piszesz? - spytała. Zatrzymałem się i spojrzałem na nią.
- Nom. Idę do niego.
- On tu nie może przyjść? - spytał Jackson.
- Zamknij się! - warknęła na niego Lydia. - Wszystko, byleby Magnus stąd poszedł!
Uśmiechnąłem się zwycięsko. Wyprowadziłem Lydię z równowagi.
- Zachowujecie się naprawdę jak para - zaśmiał się Andrew.
- Pf, to w końcu Malec!
- Izzy... - westchnąłem.
- No co?
- Kacze jajko - burknął Jace. - Ale Andrew ma rację.
- Przeszkadzało by ci to? - spytałem. - Nie wystarczy, że Alexander ma ojca idiotę? I wy w końcu też.
- Oczywiście, że nie przeszkadzało by mi, gdyby Alec był gejem. To mój brat. Zależy mi na jego szczęściu w końcu.
- Jakoś nie zauważyłem - mruknąłem, miętoląc pusty kubek budyniu w ręce.
- Moje komentarze to tylko komentarze.
- Mi też by to nie przeszkadzało - stwierdził Jackson, uśmiechając się. - Wyglądacie razem uroczo. Malec forever!
Zaśmiałem się. Ale zrobiło mi się miło.
- Mi tym bardziej - uśmiechnęła się słodko Izzy. - Malec!
- Malec! - poparł ją Andrew.
- Malec rządzi! - roześmiał się Jace.
Ooo... To było urocze. Prawie tak urocze, jak Alexander. Może jednak moglibyśmy się ujawnić...? Chociaż przed nimi. Chwila... jeszcze jeden pasożyt.
- Pf.
Wszyscy spojrzeliśmy na tego pasożyta, który prychnął pod nosem.
- Lydia - wywróciła oczami Izzy. - Daj spokój. Alec ma cię gdzieś, więc odpuść.
- Ja wcale się do niego nie zalecam.
Wybuchnąłem donośnym śmiechem. Ona tak serio?
- Jasne - śmiałem się. - A ja cię lubię. Ogarnij się, kobieto.
Lydia wywróciła tylko oczami, a ja dostałem SMS-a.
Anioł 💙: Gdzie ty jesteś do cholery?! W brzuchu mi burczy! I...i zimno mi! I...i chcę spać, a zasnę tylko z tobą! I...noi Kocham Cię. Chodź tu do mnie 💔
Poczułem, jak parzą mnie policzki. Ale nie z zawstydzenia. Ja taki nie bywam. Po prostu... No, Jezu. Fajnie jest się czuć dla kogoś potrzebnym. I fajnie jest kogoś kochać. Z wzajemnością...
- Too... - odezwał się Jace, zanim zdążyłem odpisać. - Alec w końcu jest gejem? Czy nie?
Wymieniłem się spojrzeniami z Izzy.
- Sam go o to spytaj - odpowiedziałem. - Ja nie będę za niego mówił - odwróciłem się i ruszyłem w stronę namiotu Alexandra.
Słyszałem jeszcze, jak reszta poruszała temat Maleca, ale w bardziej żartobliwym znaczeniu. Otworzyłem namiot mojego Anioła i prawie serce mi stanęło. Nie było go.
Ja: Gdzie ty jesteś. Alexander.
Anioł 💙: No w namiocie?
Zdziwiłem się i zaglądnąłem jeszcze raz do namiotu. Kołdra była płasko położona, więc nie było go pod nią. A do torby raczej by nie wszedł.
Ja: ...?
Anioł 💙: A no tak 😅 w twoim.
Ja: NIE STRASZ MNIE WIĘCEJ, BO TAK CI NAKOPIE DO TYŁKA, ZE NIE BEDZIESZ MÓGŁ NA NIM USIĄŚĆ.
Anioł 💙: Czy ty krzyczysz na własnego chłopaka?
Ja: TAK.
Anioł 💙: Przestań używać dużych liter 😄 a co do mojego tyłka, raczej byś go wymacał, wiesz?
Ja: WIEM.
Ja: Sorka, już normalne literki 😅😂💙
Ja: Znasz mnie. Oczywiście że bym wymacał twój tyłeczek 😏😏😏✋👐
Anioł 💙: I po co ja zaczynałem temat mojego tyłka 😐
Ja: Bo lubisz jak cię tam macam 💖😂😂
Anioł 💙: Raczej molestujesz 😂
Ja: To też 😂 bo tylko ja mogę to robić 😏😘
Anioł 💙: Mhm.
Ja: Czy ty mi się sprzeciwiasz? O.o
Anioł 💙: Tak. Będę należeć tylko do ciebie, kiedy...W KOŃCU RUSZYSZ TEN TYŁEK I TU PRZYJDZIESZ!!!!! Jezu, gadać do ciebie tysiąc razy i jeszcze kilkanaście razy powtarzać 😑😑😑
Roześmiałem się, i poszedłem do mojego namiotu. Ciekawe, czy by Alexander się obraził, gdybym przyszedł za kilka minut?
Na pewno. Wolę tego uniknąć.
Otworzyłem swój namiot, a na jego środku w kołdrze siedział zwinięty Alexander, który miał w rękach swojego pluszowego ocelota.
- W końcu - burknął, gdy mnie zobaczył. - Gdzie ten budyń?
- A jesteś cierpliwy? - wszedłem i zamknąłem za sobą wejście do namiotu.
Na końcu zatrzasnąłem suwak na klamrę, by nikt nie mógł tu wejść. Ani wyjść... Hehe. Heh. He.
- Oczywiście, że nie.
- To masz problem, bo narazie ja jestem głodny - mówiąc to, odwróciłem się do zdziwionego Alexandra, który nie wiedział, o co mi chodzi.
Zbliżyłem się do niego, odłożyłem jego pluszaczka na bok i tak samo kołdrę, w którą był zawinięty. Chłopak niepewnie przyglądał się moim czynom, ale nie protestował ani się nie odzywał. Uśmiechnąłem się do niego zalotnie. Gdy złapałem jego ramię, pchnąłem go lekko, by się położył. Położył się na plecy, a ja mogłem przysiąc, że słyszałem jego serce, które łomotało głośno i szybko jak jakaś lokomotywa.
Podobało mu się. Przekonał mnie do tego jeszcze fakt, że zrobił się czerwony na całej twarzy. Zawisłem nad nim, opierając ręce po bokach jego głowy, a jedno kolano wcisnąłem między jego uda. Przełknął ślinę, a wzrok miał tak rozbiegany, że myślałem, że zaraz dostanie zeza. Podczas, gdy ja ze stoickim spokojem (raczej podnieceniem) studiowałem jego twarz i oczy.
- Spójrz na mnie - odezwałem się.
- T-tak? - w końcu spojrzał w moje oczy i przełknął ślinę.
- Uspokój się, Aniele - pocałowałem go w policzek. - Jak będziesz grzeczny, dam ci potem budyń.
Alexander parsknął śmiechem, a ja się cieszyłem, że się rozluźnił.
- Ale ja nie będę grzecznym chłopcem - uniósł ręce, wplatając palce w moje włosy z tyłu głowy. I zarumienił się bardziej o ile to możliwe.
- Tak? A ja lubię grzeczne aniołki - przygryzłem wargę, patrząc na jego usta.
- A ja... Lubię bad boys.
- To masz szczęście. Bo jeden właśnie zaraz cię pocałuje.
Nie czekając dłużej, przybliżyłem się do niego i pocałowałem czule i delikatnie. Alexander oddał pocałunek, równie tkliwie i wrażliwie, co ja. Było tak pięknie, kiedy musiał nam przerwać czyjś krzyk spoza namiotu...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro