Rozdział 32
~Alec~
Było mi w chuj wygodnie... Leżałem na mojej ulubionej poduszce i termosie w jednym, firmy "Magnus", kiedy ktoś musiał mnie... Nas... Zbudzić. Gdzie moje kapcie z grubą podeszwą?
- Ej! Ej! EEEJ! WSTAWAĆ!
- Morda! - usłyszałem zaspany krzyk mojego chłopaka.
Uniosłem głowę, bo miałem ją na jego kolanach. Zobaczyłem blond łeb Jace'a.
- Jakim prawem... - wycedziłem przez zęby. - Śmiesz nas budzić, ty blond orangutanie?
Jace wywrócił oczami.
- A takim, że już dojechaliśmy i jeszcze takim, że się przytulacie jak para gejów.
- Nie obrażaj ich - odezwała się Izzy, która wychodziła akurat z busa ze swoim bagażem. - Są słodcy, gdy razem śpią - uśmiechnęła się.
Usłyszałem, jak moje kochanie ziewa i się przeciąga, a ja postanowiłem się zemścić na pewnym blondynie. Naprawdę wygodnie mi było! A jeśli ktoś przerywa mi to, co lubię, to... Niech Bóg ma go w opiece.
Wstałem z kanapy i ruszyłem do pokoju na bagaże, a Jace zdezorientowany patrzył na moje poczyniania. Bo napewno czuł, że coś knuję.
~Magnus~
Moje kochanie poszło do pokoiku na bagaże, a ja zostałem sam z tym blond ciotą.
- Czy on coś mi zrobi? - spytał przestraszony Jace, który zwrócił się do mnie.
- Oczywiście, że tak. Sam bym ci coś zrobił, ale jestem zbyt leniwy.
- I tak będziesz musiał wstać z tej kanapy.
Wzruszyłem ramionami i zanim zamknąłem oczy z powrotem, do moich uszu dotarł krzyk Jace'a. Jego cierpienie było by zbyt wielką atrakcją i słodzikiem na moje serce, żebym to przegapił. Otworzyłem więc oczy i zacząłem się śmiać z tego, co zobaczyłem.
Jace przestraszony i blady przywarł plecami do ściany (co najmniej jakby zobaczył... Kaczkę. Z tego co wiem o jego fobii) i podchodził do niego Alexander ze... Swoim laczkiem w kaczkę w ręce.
- ALEC! ODSUŃ SIE Z TYM ODE MNIE!
- Alexander! Alexander! - zacząłem dopingować mojego chłopaka, kuląc się ze śmiechu na kanapie.
Mina Jace'a... Muszę adoptować kaczkę.
********
~Alec~
Kiedy już Jace prawie posikał się ze strachu, a Magnus udusił ze śmiechu, postanowiliśmy dołączyć do reszty. Bo już wyszli ze swoimi bagażami. Jace oczywiście niósł mój, Magnusa i swój bagaż, bo ciągle miałem tego kapcia w ręce. Jednak opłacało się kupić laczki w kaczki.
Byliśmy na dużej plaży. Tafla jeziornej wody lśniła w promieniach słońca. Była też dość spora kładka. Spojrzałem na lewo. Plaża miała jakieś 10 m szerokości, a zaraz za nią rozciągał się las. Przed tym właśnie lasem ze swoimi bagażami stała Izzy, Lydia, bliźniaki i Jace, który zaraz do nich podreptał.
- Pięknie tu jest - szepnął mi nad uchem Magnus, a moje ciało przeszły ciepłe dreszcze.
- Inaczej bym tu nie jechał. I nie zabierał ciebie - uśmiechnąłem się, odwracając głowę w bok w jego stronę.
- Uważaj na mnie w nocy. Będę tygrysem - poruszył znacząco brwiami.
- Zbok - parsknąłem śmiechem i odwróciłem głowę, bo czułem, jak się rumienie... Każda część ciała przeciwko mnie. - Wtedy wrzuciłbym cię do wody.
- Nie zrobiłbyś byś tego.
- Dlaczego? - wróciłem wzrokiem na niego. - Nie masz wodoodpornego makijażu?
- Oczywiście, że mam - prychnął. - Nie umiem... - spuścił wzrok - Płwc...
- Co?
- No...
- Tak? Nie dosłyszałem? - wyszczerzyłem zęby. W końcu on był zawstydzony, a nie wiecznie ja!
Magnus zgromił mnie wściekłym spojrzeniem.
- Pływać, no! - wykrzyknął z frustracją. - Nie umiem pływać!
- Nauczę cię - wzruszyłem ramionami.
- Wolę uczepić się na karku Lydii. Przynajmniej tyle dobrego, że by się utopiła.
Zacząłem się śmiać rozbawiony, kiedy usłyszałem krzyk Izzy.
- MALEC! Chodźcie tu w końcu!
Już miałem rzucić jakąś przesiąkniętą jadem ripostą, ale Magnus zrobił to za mnie. Chyba, bo to nie brzmiało jak riposta.
- Idziemy! - uśmiechnął się szeroko, wziął mnie za rękę i pociągnął w ich stronę.
Aha. Czy on dawał im kolejne powody do gadania o Malecu? Chociaż... Trzymałem jego rękę. Tyle dobrego.
****
Kiedy zaczęło się już ściemniać, mieliśmy już rozłożone namioty, a w nich swoje bagaże. Każdy miał osobny. Ojciec nas zaopatrzył, ale Magnus... Cóż... Uparł się, by wziąć swój. Większy niż normalny, noi... W motywie Minionków. Hm... Urocze. Magnus i jego bajki. I jego dziecinada. Jest urocza. On jest uroczy. Nie dostanę cukrzycy?
Namioty były obok siebie tuż pod gałęziami drzew. Kilka metrów przed nimi bliźniacy układali kamyki w kółeczko, by potem ustawić tam stos drewna, bo chcieli zrobić ognisko. By zjeść kolację. Izzy im pomagała (chodziła i dyktowała, co źle) Magnus malował się w swoim namiocie wodoodpornymi kosmetyki, bo jak mi powiedział - nie ufa nam, kiedy jesteśmy nad jeziorem. Lydia to... Wyszła akurat ze swojego namiotu, ubrana w przewiewną sukienkę ala bieliznę.
Serio? Ostatnie czego pragnę to patrzeć na jej pępek spod tej przezroczystej tkaniny.
Wspominałem, że striptizerka? Tak, wspominałem. Na szczęście ominęła mnie i poszła do bliźniaków i Izzy. Ma na mnie focha? Za to, że zabrałem z nami Magnusa?
ALE CZAD.
Moje wspomniane kochanie wyszło właśnie z namiotu i podeszło do mnie z szarą bluzą w ręce. On miał na sobie granatową.
- Masz - podał mi szary materiał. - Robi się chłodno, a ty, idioto, masz na sobie krótki rękaw.
- A widziałeś Lydie?
- Ona może. Mam nadzieję, że dostanie zapalenia płuc - widząc, że nie biorę od niego bluzy, ustał za mną, rozstawił moje ręce na boki i mnie w nią ubierał. Jakbym był 5-latkiem.
Zauważyłem, że rozglądnął się na boki i kiedy nikt nie patrzył akurat w naszą stronę, złapał mnie za tyłek, jednocześnie całując szyję. No nie powiem, było to HOT, ale... Nie jesteśmy sami!
~Magnus~
Kiedy naciągnąłem na tego dzieciaka bluzę, wykorzystując okazję, że nikt nie patrzy, złapałem za jego pośladek i przyssałem się do jego szyi. Wiedziałem, że mu się to podoba, bo jego puls przyspieszył, co mogłem wyczuć przez moje usta na jego skórze. Jednak moja cnotka postanowiła przerwać tą piękną chwilę.
- Magnus! - odskoczył odemnie i odwrócił się przodem.
- No co? To nie ja - podszedłem do niego i zapiąłem mu bluzę pod szyję.
- Yhy. A kto?
- Twój chłopak - poprawiałem jego kaptur i widziałem, jak się rumieni na to, co powiedziałem. Sweet. Kiedy się odsunąłem, przede mną wyrósł nagle Jace.
- Kiss, or slapp! - wykrzyknął, uśmiechając się szeroko.
Pocałunek lub plaskacz? Wiadomo, co wybiorę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro