Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 14

                              ~Alec~
Patrzyłem, jak Magnus odchodzi, prawdopodobnie do swojego domu.
A ja nawet mu nie odpowiedziałem na pożegnanie z jego strony.

Cóż... Będę się musiał chyba przyzwyczaić, że będę go i tym samym siebie ciągle rozczarowywać. W końcu to ja.

Westchnąłem cierpiętniczo i udałem się w końcu do domu. Otworzyłem drzwi i wszedłem cicho do korytarza. Bezszelestnie zdjąłem buty i po krótkim rozglądnięciu się i upewnieniu, że nie natrafię na przeszkodę w postaci jakiegoś członka mojej rodziny, przemknąłem się do kuchni.

Chciałem zostawić tam tylko te cholerne bułki na cholernym stole i uciec do swojego pokoju. Rzuciłem szeleszczącą do bólu torebkę z pieczywem na stół i wyszedłem z pomieszczenia. Z rosnącą we mnie nadzieją na lepsze życie złapałem za poręcz schodów i ruszyłem nimi na górę.

Zaraz będę w swoim pokoju, z którego nie wyjdę do końca dnia i będę się mógł w tym czasie zatracić w myślach o przystojnym, intrygującym, miłym, cierpliwym, ale jakże i głupim, bo nie potrafi przejść obok mnie obojętnie - Magnusie.

- Alec! - usłyszałem ojca.

KURWA, serio?

Ze spuszczoną głową i rosnącym zdenerwowaniem w środku, odwróciłem się i zszedłem kilka schodków na dół.

- Co?

- Nie "co" tylko "słucham" - mężczyzna poprawił mnie i ustał na końcu schodów. Zadarł głowę by na mnie spojrzeć. Wywróciłem oczami.

- Słucham?

- Pomożesz mi umyć auto.

- Odmawiam.

- To nie było pytanie.

- Nie jesteśmy w wojsku na rozkazy, tato - prychnąłem.

Odstawiłem na bok uprzejmość. Miałem narazie wszystkiego bezceremonialnie dość i mógłbym z wielką chęcią wykrzyczeć to całemu światu.

Pominął bym tylko Izzy. I być może ostatecznie i z mojej naprawdę ogromnej tolerancji i końcówki uprzejmości - Magnusa.

- Grzeczniej, Alec - wycedził przez zęby, z rosnącą złością sfrustrowanego ojca w oczach. Dostrzegłem jak zaciska pięść na barierce.

- Mhm. Po prostu chcę spać - westchnąłem.

Gniew ustąpił miejsca zmęczeniu i zrezygnowaniu z dalszych negocjacji o mojej młodzieńczej miłości do lenistwa. Ojciec i tak mnie nie zostawi teraz w spokoju.

Jak wspominałem wcześniej, w dni wolne pastwi się nade mną. A nie ma dla mnie bardziej okrutnej kary we wszechświecie, niż wyciąganie mnie z łóżka w wakacje i zmuszanie do jakiegokolwiek wysiłku fizycznego.

Nawet w postaci zwykłego chodzenia i pocierania mokrą gąbką po masce samochodu. Nawet przy czymś takim potrafię się napocić, jakbym przebiegł maraton. Kondycjo, odbiór!

- Spać? O nie nie, synu - pokręcił głową z rozbawieniem.

Tak tak, śmiej się ze swojego syna, tylko przyczynił byś się do jego samobójstwa, ale to przecież nic. Prawda, tato?

- Dobra no, byle szybko - burknąłem i drgnąłem ciałem w sugestywny sposób, by pokazać jak BARDZO nie mam na to ochoty.

- Idź po gąbki i płyn do auta, a ją za chwilę nim wyjadę z garażu. Zaraz ktoś przyjdzie ci do pomocy. Ucieszysz się - uśmiechnął się do mnie znacząco i zniknął mi z oczu.

Momentalnie pobladłem na twarzy.
Wiedziałem, co ma na myśli.

°°°°°°
                             ~Magnus~
- A może spacerek, wnusiu? - spytała babcia, gdy siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole, jedząc pizzę.

Udało mi się ją namówić na ciasto z serem i mięsem zamiast schabowego z ziemniakami na obiad! Sukces!

- Hmm... - odłożyłem na stół obgryzioną końcówkę ciasta od kawałka pizzy. Potarłem dłonią skronie, odchylając nieco głowę w bok z zamyśloną miną.

- Idź idź. Ciągle siedzisz z tym kociakiem, teraz ja się nim zajmę, a ty odpoczniesz.

- Kociak mnie potrzebuje - dumnie wypiąłem klatkę piersiową do przodu, uśmiechając się w stylu tych wszystkich super bohaterów z bajek i filmów po uratowaniu świata.

Babcia tylko prychnęła i machnęła ręką.
Zażenowany jej reakcją, zgarbiłem się z powrotem i oparłem się łokciem o stół. Drugą dłoń położyłem również na stole i wystukiwałem palcami jakiś rytm.

- Nie chce ci się tyłka ruszać? - zachichotała zachrypniętym głosem, a ja mimowolnie się uśmiechnąłem.

- Czytasz mi w myślach.

- To może idź z tymi znajomymi, z którymi byłeś wczoraj na mieście? - zaproponowała.

Westchnąłem. Choć był to raczej wdech rozmarzenia niż bezsilności.

Chciałbym gdzieś z nimi wyjść. Polubiłem ich. Nawet tego Jace'a, choć najmniej. A z Alexandrem to mógłbym spędzić resztę tego nudnego dnia.

Już nawet wiem gdzie byśmy poszli. Pierw do parku. Wziąłbym się za wywiad, by dowiedzieć się czegoś więcej o tej chodzącej zagadce. Oczywiście sam bym otwarcie trajkotał o sobie, jeśli dzięki temu chłopak by się rozluźnił.

Yup.
Potem może na lody... Albo nie! Zabrałbym go do jakiejś cukierni i spróbował przekonać do siebie słodyczami. I to wcale nie brzmi sadystycznie i pedofilsko!

A potem... Po prostu chciałbym, byśmy zatracili się w rozmowie, nawet w jakichś głupich żartach, byleby Alexander czuł się przy mnie swobodnie. W końcu do tego dążę i mam zamiar dalej dążyć.

Coś jest w tym szatynie, z oczami przypominającymi morską głębie oceanu.
Coś, do przyciąga mnie do niego jak cholerny magnes na cholernej lodówce.

Tylko co to takiego może być?
Może jakaś tajemnica...?
Nie, raczej nie.
Hmm...

Rozmyślania przerwała mi babcia, która... wylała mi na głowę szklankę wody?!

- Babciu! - podskoczyłem i zacisnąłem powieki, by zimna woda nie wpadła mi do oczu. Poczułem już zimne dreszcze przechodzące wzdłuż mojego kręgosłupa, tym samym aktywując gęsią skórkę na rękach.

- No co? Musiałam - niewinnie wróciła na swoje miejsce. - Myślałeś o niebieskich migdałach, ale to porządnie.

- Niebieskich migdałach? Niebieskich tęczówkach - kolejny raz westchnąłem rozmarzony, jednak tym razem nie dałem się wyprowadzić mojej wyobraźni z równowagi.

Oparłem się łokciem o blat stołu, a na otwartej dłoni położyłem brodę. Zmrużyłem oczy, uśmiechając się błogo. Zapomniałem nawet o wodzie, która skapywała na końcówkę mojego nosa z oklapniętych włosów.

Jak myślę o Alexandrze, to aż ciepło się robi na sercu... Do tego krew zaczyna wrzeć w moich żyłach. Czasem czuję też mrowienie w podbrzuszu... STOP.

- Niebieskie tęczówki? - spytała moja już teraz zaciekawiona babcia, a na jej twarzy pojawiły się zmarszczki od uśmiechu.

- Tiak. Piękne, mówię ci... Ahh.

- Spotkaj się więc z nimi - rozkazała wręcz.

- Nie mam jego num... - wypowiedź przerwał mi dźwięk SMSa.

- Oho, któż to? - zaśmiała się staruszka ze znaczącym spojrzeniem, którym mnie świdrowała.

- I don't know - wyjąłem telefon ze spodni i ucieszyłem się, jak zobaczyłem kto to mnie nawiedza. - To Izzy. Siostra Aleca.

- Poproś ją o jego numer!

- Tak też zrobię - posłałam babci szczery uśmiech i wróciłem wzrokiem na ekran telefonu.

Od: Izzunia
Hej Mags! Masz ochotę na randkę z Alekiem?

Aż serce mi szybciej zabiło, przez co oddech również przyspieszył. Co się ze mną dzieje?
Próbowałem uspokoić drżące z podekscytowania dłonie, jednak na marne.

Do: Izzunia.
Izzy, oczywiście że tak ;)

Coraz bardziej zestresowany odłożyłem telefon na stół, wpatrując się w niego tępo, czekając na wiadomość, jakby miała dać mi odpowiedź kiedy umrę. Babcia również wpatrywała się w mój telefon z zaciekawioną miną.

Myśl, że czuje to samo co ja, uspokoiła mnie nieco. Jednak i tak rzuciłem się wręcz na telefon kiedy ten zawibrował.

Od: Izzunia.
Bo ojciec kazał mu myć auto, więc będzie za domem samiusieńki i bez koszulki, cały do twojej dyspozycji 😏😏😏😏

Do: Izzunia.
Izzy! 😡

Od: Izzunia.
Tak? 😏

Nie wytrzymam z tą dziewczyną. Ale wyobrażenie sobie Alexandra bez koszulki...

Do: Izzunia.
Zaraz będę. Nie mów Alexandrowi!

- Babciu, trzymaj za mnie kciuki, idę na randkę! - wziąłem telefon. - Z półnagim przystojniakiem!

- Magnus! - krzyknęła speszona, jednak nic nie potrafiło zepsuć mi teraz humoru i ostudzić mojego zapału by dotrzeć do domu Lightwoodów.

Zerwałem się z krzesła i z niekontrolowanym, szerokim uśmiechem szczęścia pobiegłem jak torpeda do swojego pokoju, przeskakując po drodze nad kociakiem, który szedł właśnie do kuchni.

°°°°°°
- Hm... Chyba tu - wymamrotałem do siebie, kiedy stałem, jak mniemam, pod domem Lightwoodów. Potwierdziłem się w tej myśli, kiedy w jednym z okien zauważyłem blond łeb Jace'a. Nie wiem co robił, mam to gdzieś, jednak jestem mu wdzięczny za znak rozpoznawczy. Przeszedłem przez furtkę i udałem się na tyły domu.

Serce zaczęło coraz mocniej skakać z każdym moim kolejnym krokiem, uderzając boleśnie o klatkę piersiową, jakby rwało się bardziej ode mnie do Alexandra.

Ej, serce, on jest mój! Mój...? No nieźle. Wkopałem się już, i nie zaprzeczam.
Bez bicia przyznaje się... Narazie przed samym sobą... Że Alexander mi się podoba.

Odetchnąłem, by uspokoić swoje drżące nogi i ręce, ale na nic. Co ten chłopak ze mną wyprawia! A przecież jeszcze go nie zobaczyłem.

Doszedłem w końcu za dom, gdzie na powierzchni wyłożonej betonowymi kafelkami stał czarny, drogi samochód marki Audi. Cóż... Do najbiedniejszych to oni nie należą. Rozejrzałem się, szukając wzrokiem Alexandra. Zobaczyłem długie ręce, które wylały wiadro wody z pianą na górę samochodu.
Pewnie Alec.

Zamknąłem oczy.
1... 2... 3...
Gotów na Alexandra?
Zawsze i wszędzie!

Z tą optymistyczną myślą przybrałem na usta mój serdeczny i szczery uśmiech, i ruszyłem z miejsca z zamiarem obejścia auta, przygotowując się na... Na co?

Wrosłem w ziemię na widok tego, co zobaczyłem...

🌻💘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro