Rozdział 100
Piątek
~Alec~
Po lekcjach poszedłem z tą bandą zjebów do Sweet&Caffe. Zasiedliśmy w kącie kawiarni na długiej i pół okrągłej kanapie, przed którą umiejscowiony był okrągły stolik.
Z Magnusem zamówiliśmy sobie Tęczowe Kubki, co według Nino było mega gejowskie, ale ja przecież jestem gejem. Skośnooki wybrał sobie waniliowe cappuccino, a yaoistki po gorącej czekoladzie.
Ja nie dość, że opróżniłem swój kubek, to dopiłem jeszcze Magnusa, bo jak twierdził - było mu za słodko. No a ja nie mogłem zmarnować tych pyszności.
Rozmowa zeszła na szkołę i sprawdziany, więc zaprzestałem słuchania. Mój pęcherz dał o sobie znać, dlatego bez słowa wstałem z kanapy i podreptałem do łazienki.
Myłem właśnie ręce, kiedy usłyszałem otwieranie drzwi. Nie przejąłem się tymx myśląc, że to po prostu jakiś obcy ludź, ale poczułem czyjeś dłonie na biodrach.
Zamarłem w bezruchu, ale rozpoznałem ten dotyk. Wszędzie go rozpoznam.
- Nie strasz ludzi - burknąłem, z powrotem wracając do mycia rąk.
- To nie straszenie, tylko zaskoczenie - zamruczał mi wprost do ucha.
Moje ciało przeszła fala przyjemnych dreszczy, kiedy poczułem jego ciepły oddech na skórze. Zdawał się być słodki po Tęczowym Kubku.
- Ta, szukaj wymówek dalej - na szczęście utrzymałem sarkastyczny ton obrażonego dziecka.
Zakręciłem wodę i chciałem pójść po papierowe ręczniki wiszące na prostopadłej ścianie, więc się odsunąłem z myślą, że on też to zrobi. Ale nie zrobił. Więc nieumyślnie otarłem się pośladkami o jego przyrodzenie. Jezu.
Speszony chciałem po prostu uciec jak małe zwierzątko, ale azjata zacisnął swoje duże dłonie na moich biodrach... Za mocno. Jedną zaczął jechać do podbrzusza, a ja nie mogłem powstrzymać cichego stęknięcia rozkoszy, które wyrwało się z moich ust...
- Mógłbyś mnie puścić? - spytałem nieco zirytowany, gdy ta rozkosz uleciała jak bańka mydlana.
- Dlaczego? - zaśmiał się, dociskając mnie do siebie jeszcze bardziej.
Uśmiechnąłem się nerwowo, co zauważył w lustrze, ale niestety źle zinterpretował. Ugryzł mnie delikatnie w szyję, a gdy jego usta oderwały się, zauważyłem tam czerwony ślad.
Jeśli on nie przestanie, to skończy się na szybkim numerku w łazience, jak na jakichś komediach dla nastolatek. I jeszcze mnie do tego zmusi. A ja nie będę miał odwagi się przeciwstawić... Co ja robię ze swoim życiem.
Odchyliłem głowę, a on odebrał to jako pozwolenie na dalsze pieszczoty, więc muskał wargami moją skórę. Niestety nie mogłem pozbyć się uczucia uniesienia, kiedy czułem go tak blisko siebie.
Jego przyjemny, drażniący moją szyję oddech, ręka która władczo przytrzymywała mnie za biodro, bym mu nie uciekł, a druga już znajdowała się na rozporku spodni, jednak nie odpinając go. Na całe szczęście.
Westchnąłem, czując się jakby zagoniony w kozi róg, a za chwilę zostałem odwrócony do niego przodem. Sądziłem, że w jego oczach znowu będę widział pożądanie i dominację, której, bądźmy szczerzy, czasem się bałem. I teraz też obawiałem się, że zobaczę właśnie to, ale się miło zaskoczyłem.
Złote tęczówki patrzyły na mnie z opiekuńczością, za którą tęskniłem. Za każdym razem rozczula mnie te spojrzenie i teraz było tak samo.
- Uroczy jesteś - skomentowałem ze śmiechem.
- Niestety nie - westchnął, a ja poczułem się jakbym wpadł do czarnej dziury, bo nie zrozumiałem, o co chodzi.
- Em... O co ci chodzi?
- Nienawidzę widzieć strachu w twoich oczach. A sam się do tego przyczyniam - odwrócił wzrok. Wyglądał na zdenerwowanego, ale z własnej osoby. Jego ręce odkleiły się od moich bioder a sam azjata cofnął się odrobinę. - Czasem przesadzam. Teraz też. Przepraszam.
- Nie masz za co. Okey, czasem rzeczywiście aż się ciebie boje, ale... - urwałem, widząc jego smutny wzrok, który na mnie uniósł. - Ale przecież nic mi nie robisz...
- Musisz mi mówić, kiedy mam przestać, okey? - przekręcił lekko głowę w oczekiwaniu na moją odpowiedź. Ucieszyłem się, kiedy znów był sobą. Dziwnym, abstrakcyjnym sobą.
- Mówię, ale nie słuchasz mnie - parsknąłem śmiechem, jednak rozbawienie natychmiast ze mnie uleciało, gdy znowu zobaczyłem przybicie w jego oczach.
Brawo dla mnie, przez moją osobę wszyscy się obwiniają.
~Magnus~
Czułem się jak ostatni kretyn. Chciałem przelecieć go w tej łazience jak zwykłem robić z wcześniejszymi partnerami, zapominając, że mam przed sobą swojego Alexandra. Swojego aniołka, który dalej przede mną nie uciekł....
- Przepraszam. Wybaczysz mi...? - spytałem cicho. Zauważyłem, jak marszczy brwi i podchodzi bliżej.
- Oczywiście, że tak. Cukier ci do głowy uderzył?
- Ty wypiłeś go trzy razy więcej - uśmiechnąłem się lekko, na wrażenie, że wszystko wraca do normy.
- Bo... Mi pozwoliłeś - wystawił język.
- Dopiero teraz masz haj po słodkim? Za długo - pokręciłem głową.
- To w domu dasz mi słodkie - zaśmiał się.
- Chciałbyś - uśmiechnąłem się wrednie.
- Sam go znajdę? - uniósł brew.
- Nie znajdziesz?
- A założysz się?
- A o co?
- Hm... - zastanowił się. - Pomyślę, jak wygram.
- Idiota - rozbawiony pokręciłem głową.
- Idioci to czekają na nas przy stoliku, kochanie.
- Jasne, honey. Chodźmy - dotknąłem opuszkami palców jego policzka i skierowałem się do wyjścia. Wyszliśmy z łazienki i gdy doszedłem z nim do naszego stolika, przyjaciół już nie było. Tylko liścik na środku stołu.
"Nie chcieliśmy wam przeszkadzać w CZYMŚ więc poszliśmy se do Nino grać na konsoli. Bayoo. A, i my stawiamy, Magnus płaci."
Parsknąłem śmiechem po przeczytaniu wiadomości i podałem ją Alexandrowi. Zostawiłem na stoliku pieniądze za nasze zamówienia. Nałożyłem na siebie swoją kurtkę, która leżała na oparciu kanapy i wziąłem w rękę tą czarnowłosego. Która należała kiedyś do mnie. Ale zorientowałem się, że na nim wygląda lepiej. I dodaje mu uroku.
- Aha - skomentował Alexander, wrzucając karteczkę do kosza.
- Ciekawy komentarz - zaśmiałem się i podałem mu kurtkę, którą zaraz przyodział.
- To do ciebie? - spytał.
- Mam nadzieję, że nocujesz przez weekend? - posłałem mu delikatny uśmiech. Choć po dzisiejszej scenie nie zdziwił bym się, gdyby nie chciał...
- Rozgościłem się - uśmiechnął się szeroko, a mi spadł kamień z serca.
- To po twoje rzeczy jedziemy teraz czy potem?
- Aa... Nie chce mi się. Chcę znaleźć już słodycze.
- I tak ich nie znajdziesz - uśmiechnąłem się pewny siebie i odwróciłem, zaczynając iść do wyjścia z kawiarni. Mój Anioł poszedł w moje ślady.
- Znajdę - oświadczył równie pewnie, co mnie rozśmieszyło.
- Przekonamy się, Alexandrze.
Za chwilę wsiedliśmy do mojego Porshe z zamiarem pojechania do mojego mieszkania. Może uda mi się wyluzować na wieczór, w którym muszę zadać mu bardzo ważne pytanie...
****
- No gdzie je masz?! - wykrzyknął zdesperowany Alexander, przeszukując szafki w komodzie. Ja siedziałem na kanapie, oglądając telewizję i śmiejąc się co chwila z mojego chłopaka, który biegał po domu i zaglądał dosłownie wszędzie.
- A mówiłem, że nie znajdziesz?
- Jak rzucę na ciebie patronusa, to wyszczekasz wszystko - mruknął, odwracając sie w moją stronę.
- Oh nie, boję się - posłałem mu głupi uśmiech, na który zrobił obrażoną minę.
- Foch - machnął ręką i poszedł do sypialni, głośno tupiąc po drodze, by zaznaczyć jak bardzo jest zły. Ja natomiast zacząłem sie śmiać. Jak tu się nie śmiać? I jak tu go nie kochać?
Kiedy już zacząłem normalnie oddychać, wstałem z kanapy i omijając leżące pod nią koty, skierowałem się do łazienki. Jedynego pomieszczenia, do którego Alexander nie zaglądał. Odnalazłem dużą czekoladę Oreo od Milki, która była przyklejona taśmą do sufitu i poszedłem do mojego Aniołka.
Ustałem w progu drzwi sypialni i spojrzałem na łóżko. Znajdował się na nim duży kopiec z kołdry, w którym zapewnie był Alexander... Powstrzymałem śmiech i wskoczyłem na łóżko przy kopcu.
- Aniołku?
- Spadaj - odburknął ze środka, a ja przygryzłem mocno język, by nie zacząć się śmiać, bo obraził by się jeszcze bardziej.
No ale jak się nie śmiać, kiedy jeśli twój ukochany się obrazi, to udaje kreta? Albo pancernika, nie mam pojęcia.
- Nie fochaj się, misiu - powiedziałem rozbawiony, ale starałem się brzmieć smutno. Nie wyszło.
- Miś zaraz się w niedźwiedzia zamieni, więc wypad.
- A więc udajesz niedźwiedzia? Myślałem, że kreta - zaśmiałem się.
- Fuck off! - dalej pozostawał nieugięty i w swojej skorupie pod nazwą "foch forever, ale te forever to trwa aż mi się odechce".
- Zaraz tam wejdę.
- Nie waż się - warknął.
Przystawiłem twarz do kołdry, zaczynając się trząść. Bo jak chciałem się z niego nabijać i śmiać, to lepiej, by tego nie słyszał.
Kiedy się opanowałem, uniosłem głowę i wziąłem głęboki oddech. Odnalazłem krawędź kołdry i uniosłem ją do góry. Alexander leżał na boku z podkulonymi pod brodą nogami, które obejmował ramionami. Ale leżał plecami do mnie.
- Zostaw tą kołdrę, bo wpuszczasz zimno do mojego kokona! - krzyknął oburzony.
Teraz zaczęło mnie śmieszyć to, że on na mnie warczy i krzyczy, a ja mam to gdzieś. Cóż, bo wiem, czego chcę.
Potrząsnąłem czekoladą w ręce, której opakowanie zaczęło szeleścić. Z zadowoleniem na twarzy obserwowałem, jak Alexander kładzie się szybko na plecy i patrzy na mnie. A raczej na coś w mojej ręce. Bez słowa wyciągnął dłoń w moją stronę, cierpliwie czekając, aż wyląduje na niej słodycz, ale to się nie stało. Uniosłem kołdrę wyżej i wcisnąłem się do kokonu mojego... Motylka. Który zaraz przeobrazi się w dziecko z ADHD po zjedzeniu czekolady. Nie obrażając przy tym dzieci z ADHD. Bo Alexander ma tego większe przejawy.
Opuściłem materiał, zamykając nas w jego kopcu i usiadłem po turecku, opierając się łokciem o jego nogi, które dalej miał podciągniete pod brodę.
- Chcesz? - potrząsnąłem kusząco słodyczem.
- Nom - odpowiedział od razu, z błyskiem podekscytowania w oczach. Wyglądał kurewsko uroczo. I słodko. I niewinnie.
- A się już nie fochasz?
- Em... - odwrócił wzrok, myśląc intensywnie. Pewnie o tym, co jest ważniejsze. Honor czy czekolada? Pomijając fakt, że honor ocenia na to, na jak długo będzie miał focha forevera.
- Hm? - zacząłem rozpakowywać Milkę, a chłopak wrócił na mnie spojrzeniem.
- Nie focham.
- Na pewno? - zamruczałem, skutecznie powstrzymując śmiech, za co byłem sobie wdzięczny. - Chcesz? - ułamałem kwadratowy kawałek czekolady.
- Daj miiii! - jęknął zniecierpliwiony.
Zachichotałem cicho, za chwilę się ogarniając.
Chwyciłem zębami róg kwadratowej słodkości i pochyliłem się nad Alexandrem. Przystawiłem kawałek do jego ust, który ochoczo ode mnie odebrał. Słyszałem chrupiące w jego ustach ciastko Oreo, gdy patrzyliśmy sobie w oczy. Ale nie tak samo, jak gdybyśmy chcieli coś z nich wyczytać. Czy któryś z nas jest zły, obrażony, napalony czy nie wiem co jeszcze. Teraz tak... Normalnie. I rozkosznie przyjemnie.
- Dasz jeszcze? - spytał, kiedy przełknął kawałek słodkości.
- Za 5 sekund całusa.
- Handel? - uniósł brew.
- Słodyczami.
- To mnie przekonuje - powiedział i uniósł lekko głowę, by złączyć nasze wargi.
Jego usta były słodkie, więc całowałem je czule i subtelnie, chcąc się nimi nacieszyć. Jednak mój Anioł miał ochotę na zapłatę. Opuścił z powrotem głowę i uśmiechnął się pod nosem.
- 5 sekund minęło. Karm - rozkazał z rozbawieniem, które zawitało też we mnie. Ponowiłem czynność naszego handlu, sam gryząc kawałek czekolady.
- Bo odejmę ci sekundę - ostrzegł, przeżuwając kęs.
- Za chwilę będziesz chciał więcej tych sekund - zamruczałem, ocierając nasze nosy o siebie.
Siedzieliśmy tak w tej kołdrze, handlując czekoladą i całusami, aż towar mi się skończył. Jednak zostałem mile zaskoczony, kiedy przy ostatnim całusie, Alexander nie zaprzestał mnie całować po tych pięciu sekundach.
Uśmiechnąłem się i zacząłem pogłębiać pocałunek, dłoń kładąc na brzuchu chłopaka, po którym przeszły dreszcze ekscytacji.
Całowaliśmy się namiętnie, aż mi się coś przypomniało. Oderwałem się więc od jego słodkich ust, odkrywając z nas kołdrę. Oboje zmrużyliśmy oczy, czując rażące światło lampy przy łóżku.
- Idziesz po towar? - zasmial się Alexander, przecierając oczy.
- Nope. Idziesz ze mną. Chodź - wstałem z łóżka, a czarnowłosy jedynie uniósł się do siadu.
- Nie chce mi się - oświadczył z leniwym uśmiechem.
- Co mnie to obchodzi? - posłałem mu uśmiech. - Chodź, naprawdę. To ważne.
Chłopak po usłyszeniu moich słów, przestał wymyślać i wstał z łóżka.
- Idź się ubierz. Kurtka, buty, bo wychodzimy.
~Alec~
- Co? - spytałem zdezorientowany.
Tak nagle powiedział, że wychodzimy, że nawet nie wiedziałem czy czegoś od niego nie usłyszałem przypadkiem albo nie zapomniałem o jakimś spotkaniu.
- To - cmoknął mnie krótko w usta. - Sio! - odwrócił mnie i popchnął w stronę drzwi, przy okazji klepiąc w tyłek.
Dalej zamyślony, posłusznie wyszedłem i skierowałem się do przedpokoju z zamiarem nałożenia butów i kurtki. Spojrzałem jeszcze na zegar, który pokazywał mi godzinę 18:34. Na dworze pewnie jest zimno. A skórzana kurtka mnie nie ociepli, jeśli Magnus nie będzie miał w zamiarze mnie przytulać.
- Czapkę? Szalik? - spytał, gdy wyrósł nagle przy mnie, a ja podskoczyłem zaskoczony i wyrwany z zamyślenia.
- Szalik - skinąłem głową.
Azjata otworzył górną szafkę małej komody, która stała przy ścianie, robiąc za dom dla butów i innych elementów ubioru. Magnus nałożył na siebie płaszcz z kołnierzem, więc stwierdziłem, że on nie potrzebuje niczego więcej. Przybliżył się do mnie i owijał moją szyję bordowym szalikiem. Był wyraźnie zamyślony. Gdzie on mnie zabiera, że tak się stresuje?
Jego zdenerwowanie udzieliło się również mi, ale chyba skutecznie to maskowałem, bo azjata niczego nie zauważył. Pocałował mnie przelotnie w usta i podszedł do drzwi, by je otworzyć, a ja niepewnie za nim...
*****
Jechaliśmy w samochodzie w ciszy, więc zerkałem na niego cały czas. Kierował jedną ręką, a palcami drugiej wybijał rytm na kolanie. Chciałem zapytać czym i dlaczego jest taki zestresowany, ale auto się zatrzymało. Rozejrzałem się po już ściemniającym się widoku dookoła nas, i stwierdziłem, że stoimy pod parkiem.
- Chodź - powiedział i wyszedł z auta. Zrobiłem to samo.
Dalej szliśmy w ciszy przez chodnik, ale ja nie myślałem dokąd się kierujemy... Stało się coś? Chce o czymś porozmawiać? Jezu, no! Zaraz zwariuję!
Poczułem dłoń Magnusa na moim ramieniu, więc zatrzymałem się.
- Wpadł byś do wody - zaśmiał się, a ja dopiero teraz zorientowałem się, że stoimy przy fontannie.
Tej fontannie, na której pierwszy raz się całowaliśmy. Tej fontannie, na której odmieniło się moje życie. Znacznie na lepsze. Te cztery i pół miesiąca temu.
Po dłuższej chwili odwróciłem głowę w bok, i wstrzymałem powietrze na to, co zobaczyłem...
Klęczał przede mną zestresowany, w ręku trzymajac pierścionek zaręczynowy, który... Który wybrałem wtedy w galerii. Słyszałem tylko głuche bicie mojego serca, które zaraz otulił ciepły ton Magnusa.
- Alexandrze... Wiem, że nie jesteśmy nawet pół roku razem, ale... Ale co z tego, skoro Cię Kocham..? - patrzyliśmy sobie w oczy, całkowicie zahipnotyzowani w tej jednej chwili. Na skórze czułem chłód od zimnego powietrza, ale w środku wręcz rzażyło się ognisko uczucia. - I mam nadzieję, że ty mnie też. Pragnę spędzić z tobą resztę życia, bo nie wyobrażam sobie go bez tego uroczego, irytującego, i którego kocham nad życie Aniołka. Więc... Chcę zadać tylko jedno pytanie... - poprawił swoją pozycję, chrząknął i spytał. - Alexandrze Lightwood, czy uczynisz mnie najszczęśliwszym człowiekiem na tej popapranej planecie, i... Wyjdziesz Za Mnie?
Odpowiedź była prosta.
💗🌻💗
Bum!
Skończyłam książkę na najdłuższym rozdziale!
Jeej!
To NARAZIE koniec losów Maleca widzianego moimi oczami, ale nie na zawsze.
Nie wiem co chciałam przekazać przez tą książkę...głównie chyba to, że miłość po prostu istnieje 😛 i dopadnie każdego, prędzej czy później. I że oczywiście nie można się poddawać, jeśli serce każe nam coś robić. Po co marnować już i tak krótkie życie?
Serdecznie dziękuje za wszystkie wasze gwiazdki, odczyty, komentarze i wiadomości które wywoływały uśmiech na mojej twarzy 😀
I chciałam gorąco podziękować dla XInnaXnizXwszyscyX 😘😘 dzięki kochana za te wszystkie, śmieszne do bólu komentarze 😂 i też te, które były dla mnie ogromną motywacją 😍💗💗💗💗💗💗
Serca dla Ciebie! 💗💗💗💗💗💗💗
I jak wspomniałam, to nie koniec naszego wspólnego Maleca 😀
Będzie druga część. Której prolog pojawi się już może za kilka dni 😘😘😘
Tytuł będzie brzmieć 💙"Nie widzisz mnie. Ale do tego używa się serca"💙 który oczywiście znajdziecie potem na moim koncie 😊😝
Jeszcze raz serdecznie dziękuje 💗💗💗💗
I dozobaczenia!
Kocham Was!
❤
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro