Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

~Alec~
- Nie mam powodów do życia, a ty się mnie pytasz, czy mam powód dlaczego lubię oceloty?

Nie usłyszałem odpowiedzi.
Chwila... Czy ja... Powiedziałem to, co pomyślałem? Na głos?

Fuck.
DLACZEGO?! Kurwa, no ale dlaczego?!
Zagryzłem dolną wargę. Nie obchodziła mnie pękająca skóra i metaliczny smak krwi.

Dajcie mi coś, czym mógłbym podciąć sobie żyły.
Od tak.
I umrzeć.
Zniknąć.
Od tak.
Na miejscu.
Natychmiast!

Kątem oka zerknąłem na Magnusa. Wpatrywał się we mnie z szokiem wymalowanym na twarzy. Odwróciłem wzrok. Zrobiło mi się gorąco.

Pluszaku, pomóż... - ścisnąłem mocno mojego pluszowego ocelota, jakby miał dać mi siłę.

Jednak nie dał.

Poczułem ucisk w żołądku. Zrobiło mi się niedobrze... Miałem ochotę puścić pawia. Nie obchodziło mnie już, że wokół może być setka ludzi. W tej chwili byłem tylko ja, Magnus obrzydzony moim zachowaniem i pluszowy ocelot w moich drżących rękach.

- Alexandrze... - usłyszałem głośny szept.

Nie mów tak do mnie! - krzyczał głosik w mojej głowie. Ten, który podpowiadał mi na każdym kroku jaką jestem chodząca porażką, niepotrzebną dla nikogo.

Poczułem dłoń na moim ramieniu i choć od skóry dzielił mnie materiał koszuli, czułem wręcz jakby zamiast dłoni było tam żelazko, rozgrzane jakby nie człowiek prasował ubrania, a sam Lucyfer. Śmiejąc się do mnie podle z nienawiścią w oczach.

To bolało.

Strąciłem natychmiast dłoń, która należała do Magnusa.

- Alexand...

- Nie mów do mnie pełnym imieniem, do cholery! - przerwałem mu rozhisteryzowanym krzykiem, w którym były moje emocje z tej chwili.

Strach? Przerażenie.
Smutek? Brak chęci do życia.
Odraza? Ogromne obrzydzenie.
Z kogo? Z siebie.

Chcę do domu... Mam dość.

- Alec... Usiądźmy gdzieś. Wyglądasz jakbyś miał zemdleć - ustał przede mną.

Uniosłem na niego pełne bólu spojrzenie.
Teraz czułem... Chwila...
Nic nie czułem.
Jakby to, co gotowało się we mnie, ulotniło się, kiedy spojrzałem w oczy Magnusa.

Te zielono-złote tęczówki, teraz przyjemnie wywiercające dziurę we mnie na wylot.
Był w nich smutek, współczucie i strach.
Do mnie?
Na pewno nie.

Powtarzane kłamstwo staje się w końcu prawdą.

Pokręciłem głową, wracając na ziemię. Zamknąłem oczy. Nie słuchałem Magnusa, który coś do mnie mówił.

Wdech - wydech.
Wdech - wydech.

Spokojnie, Alec... - mówił głosik w mojej głowie. Ten, który próbował utrzymać mnie przy życiu, powstrzymując od prób samobójczych.

Poczułem jak ktoś potrząsa mnie za ramiona, a przez to z rąk wypadł mi pluszak. Otworzyłem oczy.
Oddawać go...

- Przepraszam - usłyszałem skruszony ton azjaty. Chłopak ukucnął i wyprostował się po chwili, podając mi ocelota, którego wziął z ziemi. Był odrobinę w kurzu.

- N-nic... Nic... S-się nie s-stało. To... - wziąłem oddech, próbując opanować mój drżący i łamiący się głos. - To m-moja wina - wziąłem do niego pluszaka i otrzepałem jego futerko z delikatnej warstwy kurzu pomieszanego z drobinkami piasku.

Czułem się dziwnie spokojnie, kiedy ten pluszak znalazł się z powrotem w moich łapkach.

Czyżby on mnie tak uspokoił pół minuty temu, od bliskiego ataku paniki? Dlaczego?
Bo dostałem go akurat od Magnusa...?

- Twoja wina? Nie gadaj bzdur, Alxan... Alec.

- M-możesz do mnie m-mówić... P-pełnym imieniem - ścisnąłem mocniej pluszaka, szukając wsparcia u tej kulki waty. Odziwo, dostałem je.

- Dobrze... Dziękuję.

Niepewnie uniosłem wzrok na Magnusa. Uśmiechał się do mnie smutno.

Potrafię zrobić szarą chmurkę depresji nad każdym... A teraz to spotkało tego niewinnego człowieka, który ciągle próbował być dla mnie miły i uprzejmy.

Poczułem nagle ciepło rozchodzące się po moim ciele na myśl o azjacie, przez co poczułem mrowienie w dłoniach i stopach.

Zrobiło mi się gorąco.
Ale wciąż patrzyłem w jego oczy.
Zrobiło mi się jeszcze bardziej gorąco.

Stał za blisko. Wbrew moim upartym zakazom, które głośno darły się wewnątrz mojej głowy, moje nogi zrobiły krok w tył.
Magnus widząc to, posmutniał wyraźnie, ale nie chcąc dać po siebie tego poznać, uśmiechnął się do mnie.

- Już wszystko w porządku, Alexandrze? - ten melodyjny, wręcz głos anioła... Niepewność i troska w głosie, jak u Boga, który podobno tak nas kocha.

- Myślę, że... Ch-chyba tak - przełknąłem ślinę.

Magnus bezceremonialnie wyciągnął rękę w stronę butelki wody, która wystawała z torebki jakiejś odwróconej do nas plecami kobiety. Chwycił korek i wyciągnął butelkę. Kobieta nawet nie drgnęła, dalej rozmawiała z jak mniemam - mężem. Który stał przy niej.

Magnus uśmiechnął się zwycięsko pod nosem z drobnej kradzieży, a mnie przeszła fala gorąca gdy ujrzałem ten uśmiech.

Zadziorny.
Pewny siebie.
Groźny.
Pociągający.
I...
Seksowny...?

Azjata podał mi butelkę.

- D-dzieki - wziąłem ją szybko i odkręciłem, starając się przy tym nie upuścić mojego pluszaczka i gdy poczułem zimną ciesz na wargach i ustach, poczułem błogą ulgę.

Przerwałem chłeptanine podobną do odwodnionego pustelnika, gdy usłyszałem cichy chichot od strony Magnusa. Spojrzałem na butelkę i po wodzie... Cóż... Zostało może kilka kropelek na wewnętrznej stronie butelki.

- Nieźle cię wysuszyło - pokręcił z rozbawieniem głową Magnus, patrząc to na butelkę, to na mnie.

- Taa... Uratowałeś mi tyłek - wyrzuciłem pustą butelkę do kosza obok, zerkając jednocześnie na Magnusa. Przygryzał wargę, jakby się powstrzymywał od powiedzenia czegoś.

Gdy to robił wyglądał kurewsko seksownie.
Zaraz... CO?!

Poczułem jak parzą mnie policzki. I to porządnie.

- Nieproszone myśli, Alexandrze? - azjata patrzył na mnie z dwuznacznym uśmiechem.

Prychnąłem rozbawiony jego miną.

- No chyba u ciebie.

- Oh... Zależy od głównego bohatera - przygryzł wargę, skanując mnie wzrokiem.

- Czyżby? - uniosłem jedną brew do góry.

- Oczywiście, że tak. Aktor jest bardzo ważny, Alexandrze. Nie robisz kastingu?

- Zwykle sam się robi.

- A czy byłem na nim obecny?

- T-tak - zająkałem się, ale mimo to patrzyłem na niego z rozbawieniem, tak samo jak on na mnie.

Ta dwuznaczna rozmowa odziwo była dla mnie swobodna, jakbym żartował z Jacem przy śniadaniu.

- Cóż... Bo ty też byłeś na moim kastingu - puścił do mnie oczko.

Ścisnąłem mocniej mojego pluszaka.
Miałem odpowiedzieć, ale nagle ktoś uwiesił mi się na szyję od tyłu.

- Mam ochotę puścić na ciebie pawia, Alec! Ale było zajebiście! - usłyszałem krzyk Jace'a tuż przy moim uchu. Brzmiał jakby był pijany lub na haju narkotykowym.

Izzy znalazła się przy Magnusie, szczerząc się jak głupia do sera.

- Cóż - odezwał się Magnus, patrząc na moją siostrę. - Widzę, że ten abstrakcyjny kręciołek na Młocie podobał się?

- Było super! Pokaż zdjęcia!

Magnus spojrzał na mnie z zakłopotaniem i błąkającym się po twarzy uśmiechem.
No tak... Przez naszą rozmowę zapomnieliśmy robić im zdjęć. Ups...

- Upsik... - zaśmiałem się niewinnie. Magnus rozpromienił się, widząc moje rozluźnienie.

- Co? - Izzy spojrzała na nas zdezorientowana. - Nie macie zdjęć?

- To co wy robiliście? - Jace poluzował mocarny uścisk na moich barach i ustał obok nas, mierząc radarowym wzrokiem mnie i Magnusa.

- Pochłonęła nas rozmowa - Magnus puścił do mnie oczko, a ja poczułem jak parzą mnie policzki. Spuściłem głowę zażenowany i miętoliłem ucho pluszowego ocelota.

- Ooo... - Izzy uśmiechnęła się pod nosem.

- Yhy, "ooo" - wywrócił oczami blondyn.

- Przepraszam was - odezwał się azjata. - Moja wina. Zagadałem biednego Alexandra. Porobię wam zdjęcie na następnej zabawce.

- Mają być dobre.

- Czyżbyś we mnie zwątpił, Jace?

- Może trochę.

- A dasz się przekupić biletem na wybraną przez ciebie atrakcję?

- Może - uśmiechnął się szeroko blondyn.

- Pf, ja wybieram - Izzy posłała uśmiech bratu i objęła go ramieniem.

- Nie będzie następnej zabawki, bo jestem głodny - wtrąciłem, a do pomocy odezwał się mój brzuch, burcząc dość głośno.

- A kiedy ty nie jesteś głodny? - spojrzał na mnie Jace z głupim uśmiechem.

Mogę go zabić?

- Zawsze i wszędzie - odpowiedziałem z poważną miną, patrząc na rozweseloną twarz blondyna.

- Współczuję słodyczom w twoim pokoju, Alec - zachichotała Izzy.

Magnus spojrzał na nią zaciekawiony, jakby chciał się dowiedzieć jak najwięcej szczegółów o moim powierzchownym traktowaniu słodyczy.

O nie!

- Co masz na myśli? - spytał w końcu Magnus, zerkając na mnie ukradkiem tym podstępnym spojrzeniem.

A to mały, podbiegły skrzat!

- A daj spokój, Mags. Wszędzie po jego pokoju walają się okruszki i opakowania, jakby nie miał kosza na śmieci.

- Izzy! - wtrąciłem się naburmuszony.

- Ostatnio znalazłam pod jego łóżkiem spleśniałe ciastko.

- IZZY!

- I się zastanawiam, czy ma on daleko do kuchni do kosza na śmieci? No chyba nie.

- Isabelle​! - moje krzyki były chyba na nic.

I po minucie szedłem naburmuszony obok Jace'a, bo Magnus z Izzy szli przodem, trajkocząc wesoło o mnie...

Zabije ją jak wrócimy do domu.
Tak samo mówiłem o Czekoladzie po spacerze w parku, a jakoś przeżył.
Cóż... Od miłości do nienawiści jeden krok.
Do Lewiatana jeden krok...
NIEE, TYLKO NIE TA MELODIA.

Fajnie mi się pisało ten rozdział, jestem z niego dumna 😊😁🌻💘

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro