9. Wizyta
Perspektywa Sansa
Siedziałem spokojnie (chociaż bardziej to się stersowałem) i czekałem aż dziewczyny wrócą. Naprawdę się martwiłem o Annabeth. A co jeśli coś się jej stanie? Chociaż znam ją niewiele, ale czuję się przy niej dziwnie... Nie wiem jak to określić...
Myślałem tak z jakieś 10 minut, gdy nagle usłyszałem głośne uderzenie. Od razu wstałem i zacząłem biec w stronę sali.
- Sans pomóż!! - usłyszałem Alphys i wszedłem do pomiesczenia. (dop.a: Raczej "z buta wjeżdżam" xD)
- ANNABETH!!! - zobaczyłem ją leżącą na ziemi. Miała całą zakrwawioną głowę, na którą prawdopodbnie coś spadło...
- S-sans m-musimy jej p-pomóc - wołała do mnie Alphys, ale nie słyszałem jej... Chciałem im pomóc, ale...
Nic nie zrobiłem. Zamurowało mnie... Ona leżała nieprzytomna na ziemi, a ja nie mogłem temu zapobiec. CZEMU JEJ POZWOLIŁEM TU WEJŚĆ?! Dobra... Obwinianie się nic tu nie pomoże... Muszę się otrząsnąć.
- Ehm... T-tak p-pomóc... - ukucnąłem przy niej, zdjąłem bluzę i ją przykryłem, a na jej głowę zawiązałem chustkę, którą podała mi Alphys. Wziąłem Ann na ręcę i poszliśmy szybko do szpitala. Oczywiście, nie teleportowałem się, ponieważ mogłoby to bardziej pogorszyć stan Annabeth.
Time skip
Dotarliśmy już na miejsce. Szybko poprosiłem o pomoc i od razu Ann zabrał szary wózek. Zostałem na korytarzu z moją koleżanką. Nie odzywałem się do niej, tylko patrzyłem się na drzwi, które zabrały Annabeth. Byłem załamany... No i chyba Alphys to zauważyła, bo próbowała mnie pocieszyć, ale nie udawało się jej.
Perspektywa Ann i krótki Time skip =)
Obudziłam sie na łóżku. Byłam w pokoju z białymi ścianami, białym sufitem i podłogą oraz z białym umeblowaniem. Było tu ZA BIAŁO. (dop.a: Za dużo białego xD) Chyba jestem w szpitalu, ale z jakiego powodu? Nagle zaczęła mnie boleć głowa, więc złapałam się jej, lecz zamiast poczuć włosy, poczułam bandaż. Miałam większość głowy owiniętej bandażem! Co mi się stało? Poczekaj muszę sobię przypomnieć... Przemiana w szkieleta... Pójście do laboratorium Alphys razem z Sansem... Potem był wybuch... Tak! (dop.a: Raczej "nie" xD)
Podczas wybuchu spadło mi coś na głowę i potem zemdlałam, a potem spotkałam Gastera!
Mam nadzieję, że nikomu innemu nic się nie stało... A sans mówił, abym tam nie szła... Dobra, ale najważniejsze, że żyję... Jeszcze...
Nagle do pokoju wszedł lekarz, a gdy mnie zobaczył to od razu zaczął się mnie wypytywać, czy mnie coś boli, czy dobrzę się czuję... No i tam jeszcze kilka mniej istotnych spraw.
Potem powiedziałm mi, że pójdzie powiadomić resztę, że się obudziłam. Ja tylko skinęłam głową i patrzyłam jak wychodzi. Zaczęłam się rozglądać jeszcze raz. Teraz zauważyłam, że jest podłączone do mnie ogrom maszyn! To chyba w takim razie musiało być coś poważnego.
Zastanawiając się co poważnego mi się stało, do pokoju normalnie wbiła cała gromada osób. Była tam Frisk, Toriel, Alphys, Papyrus, Sans i... Ryba? Nie wiem kto to...
- Ann!! - zaczął "krzyczeć" Sans i przy okazji mnie przytulił... Zaraz... Przytulił?? Okej... Nie pytam xD
- No hej Sans... Dusisz mnie - od razu się oderwał i zarumienił się (tak samo jak ja).
- Annabeth tak się cieszymy, że nic ci nie jest - zaczęła Tori.
- MARTWILIŚMY SIĘ O CIEBIE CZŁOWIEKU... LEŻYSZ JUŻ TAK 3 DNI... - powiedział Papyrus. Ale czekaj... 3 dni?!
- 3 dni?!
- Tak... - teraz odezwała się nieznajoma. - A tak wogule jestem Undyne. Jak mogłaś już usłyszeć to uczę Papyrusa gotować.
- Miło mi. Ja jestem Annabeth.
Rozmawialiśmy tak jeszcze z godzinę, lecz niestety przerwał nam lekarz, który powiedział, że muszę odpocząc. Wszyscy się pożegnaliśmy, a ja położyłam się i odpłynęłam do krainy Morfeusza.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro