12. Granie na nerwach
Dobrze... Skoro znacie już moje zamiary to mogę was chyba opuścić... A więc, żegnam was =)
- A przepraszam, prawie o czymś zapomniałam. Annabeth. To ty masz potężną duszę. OdDaJ mI jĄ - przede mną ukazała się tęczowa dusza. Była piękna i czułam tę ogromną moc bijącą od niej.
- Wow. Dzieciaku, czemu nic nie powiedziałeś? - Sans... Zaczynasz mnie powoli wkurzać xD
- E... A ja nawet o tym nie wiedziałam! Ale wracając do poprzedniej rozmowy, to... Nie oddam ci jej!
- Haha. Bardzo śmieszne. To NiE bYłO pYtAnIe! Dobrze... To powiem inaczej =) Dajesz mi duszę, albo... Będziesz patrzeć jak zabijam twoich przyjaciół BAAAARDZO powoli =) A więc, co wybierasz? - znowu ten jej złowieszczy uśmiech. Ale co tu wybrać? Śmierć moich przyjaciół czy śmierć CAAAŁEGO podziemia? To wychodzi na to samo. Hm... Dobra wiem co zrobię...
- Okej... P-proszę... - miałam już dać duszę, ale nagle zaczęła krzyczeć Alphys.
- A-annabeth nie r-rób t-tego!
- WŁAŚNIE CZŁOWIEKU! NIE DAWAJ JEJ DUSZY!
- Dzieciaku, wierzę w ciebię. Wykonaj dobrą decyzję. - dzięki Sans. Już wiem co robić.
- Słuchaj Frisk... A co jeśli wybiorę... TWOJĄ ŚMIERĆ? - wow! Znowu zmieniłam się w szkieleta. Teraz mam wystarczająco mocy, aby rozerwać te łańcuchy! Wyczarowałam miecz w kształcie kości i uwolniłam się. Następnie rozwiązałam łańcuchy moich przyjaciół.
- Nieźle, nieźle... Chciałam zrobić to po dobroci...
- Nie nazwałabył dobrocią niszczenie całego świata, ale każdy ma swój gust :D - zaczynam ja wkurzać. Mój plan działa.
- Uh! Cicho bądź! Wiesz co?
- No co? :D - oł yea xD
- GIŃ! - rzuciła się na mnie. Niestety dla niej, bez skutecznie. Ja za to wykonałam kontratak i trafiłam!
- Brawo dzieciaku! - um.. Oni nadal tu są? A nie kazałam im stąd uciekać? Dobra nieważne...
- Dzięki Sans. A ty Papyrus zabierz resztę i uciekajcie stąd! A tak w ogóle to Sans pomógłbyś mi łaskawie, czy będziesz tak stał i się patrzeć?
- Wolę pooglądać. Ej Frisk nie zabijaj mi tu jeszcze Annabeth, bo idę po popcorn, okej? - oj... Ktoś tu jest na granicy wytrzymałości haha.
- UH! Moglibyście łaskawie nei grać mi na nerwach, gdy chcę was zabić?! - pobiegła w stronę Sansa, który zrobił unik teleportując się, a ja skoczyłam na nią od tyłu i upadłyśmy razem.
- Zejdziesz ze mnie?! - uderzyła mnie, więc odskoczyłam. Strasznie boli mnie ręka. Popatrzyłam się w jej stronę i zobaczyłam... Była cała rozcięta. Uh... To boli.
- Ann! Nic ci nie jest? - szybko podbiegł Sans. Jakie to słodkie, że się o mnie martwi...
- Haha! I dobrze ci tak! Nie warto ze mną zadzierać. - haha... Ta rana bardzo boli, ale czuję się bardzo zdeterminowana. (dop.a: w jej duszy jest też kawałek Determinacji)
- Frisk... To ZE MNĄ NIE WARTO ZADZIERAĆ! - na około mnie pojawiła się niebieska poświata, a nade mną wiele kości.
- A teraz ja posłucham się zdania Floweya. Jest to zasada ZABIJAJ LUB ZOSTAŃ ZABITYM. - kazałam wszystkim kościom lecieć w stronę Frisk. Były już bardzo blisko, gdy nagle Frisk wyczarowała tarczę. Uh... A było tak blisko!
- Nie złapiesz mnie tak łatwo Annabeth =) Niedługo po ciebie wrócę. Zniknęła.
- S-sans... Ź-źle się czuje... - straciłam za dużo mocy... Super. Znowu czarno mam przed oczami. Eh.. Czyli zemdlałam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro