Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10 || Zapach drewna

Deszcz zaczął padać nagle, jakby niebo zdecydowało, że już czas, aby zrzucić z siebie zbędne kilogramy wody.

Z początku to były tylko pojedyncze krople, ale wkrótce przeszły w prawdziwą ulewę, która bębniła w karoserię kabrioletu z taką siłą, jakby chciała przebić się do środka.

- O nie - wymamrotał Justin, spoglądając w górę, jakby próbował przywołać słońce z powrotem.

Szybkim ruchem sięgnął do przycisku, aby zamknąć dach.

Mechanizm zaczął działać, ale po kilku sekundach dach zatrzymał się, pozostawiając nas wystawionych na coraz bardziej agresywny deszcz.

- Cholera, trzeba było jednak zrobić ten przegląd - stwierdził Justin, mamrocząc pod nosem.

- Świetnie - dodałem smętnie, próbując przesunąć się w fotelu, by uniknąć strumieni wody spływających do środka.

- Czyli co teraz? Czekamy, aż się przemoczymy do suchej nitki? - zapytała Chanel z nutą sarkazmu w głosie.

Po chwili zaczęła przeszukiwać swoją torebkę, aż z triumfalnym spojrzeniem wyjęła z niej składaną parasolkę.

Rozłożyła ją nad nami, tworząc prowizoryczne schronienie.

Uniosłem jedną brew, spoglądając na nią.
- Parasolka? Serio, Disney Chanel? - odparłem, a ona wzruszyła ramionami.

- Chcesz moknąć, to proszę bardzo - rzuciła, spoglądając na ciemne niebo, pokryte chmurami.

- Może rozłożymy dach ręcznie? - zaproponowałem, a Justin pokiwał głową.

Zatrzymaliśmy się na poboczu, a Justin wysiadł z samochodu i podszedł do klapy z dachem.

Próbował go przesunąć, ale po kilku minutach walki, kiedy zaczął cicho przeklinać pod nosem, wyglądało na to, że sprawa jest beznadziejna.

Justin zawiesił wzrok na mechanizmie na ułamek sekundy, po czym klasnął w dłonie i odwrócił się w naszym kierunku.

- Chanel, dawaj tę parasolkę - rzucił w jej stronę, po czym wskoczył do samochodu.

- Przynajmniej parasolka jest aktualnie większa od dachu - mruknęła brunetka, klasycznie mocząc słowa w sarkazmie, niczym herbatniki w herbacie.

Jechaliśmy dalej, z parasolką jako naszym jedynym schronieniem.

Deszcz stawał się coraz mocniejszy, krople zaczęły intensywnie bębnić o dach samochodu i maskę, wypełniając kabinę przytłumionym, lecz rytmicznym dźwiękiem.

Czułem, jak wilgoć zaczyna przenikać przez materiał ubrania, a chłód wypełniać wnętrze auta.

- Jeszcze trochę i będziemy na miejscu - oznajmił Justin, wciskając pedał gazu.

Mimo problemów z dachem, jego ton był radosny i pełen entuzjazmu.

Myśl o suchym i ciepłym domku przywodziła uśmiech na moje usta, mimo że krople deszczu spływały po moim karku.

Przed oczami miałem już tylko obraz ciepłego, przytulnego domku, gdzie czekały na nas suche ubrania, ciepły prysznic i wieczór przy kominku.

***

Gdy dotarliśmy do chatki nad jeziorem, zapadła już ciemność, ale atmosfera była pełna spokoju.

Wokół nas las szeptał cicho, kołysany wiatrem, a jezioro, które widniało niedaleko, odbijało światło zachodzącego słońca.

To miejsce wyglądało jak żywcem wyciągnięte z Pinteresta.

Domek stał na zboczu, z widokiem na spokojną taflę wody, która lśniła w blasku księżyca.

Gdy zaparkowaliśmy, wysiedliśmy z samochodu, a deszcz powoli ustawał, pozostawiając po sobie odświeżający zapach wilgotnej ziemi.

Pochłonięci widokiem, przeszliśmy przez małą polanę prowadzącą do drzwi domku.

Był to drewniany budynek, z kamiennym kominkiem i dużym tarasem, na którym stały wygodne fotele, jeszcze mokre od deszczu.

Chanel rozejrzała się wokół, oczarowana widokiem.

Jej oczy lśniły z zachwytu, kiedy z cichym westchnieniem powiedziała:

- Tu jest... pięknie.

Patrząc na spokojną taflę wody, rozświetloną jedynie bladym światłem księżyca, trudno było się nie zgodzić.

Jezioro, ciche i tajemnicze, zdawało się nas zapraszać, a po chwili milczenia

Chanel powiedziała z półuśmiechem:
- Cóż, skoro już tutaj jesteśmy... Chyba nie mamy wyboru.

Zdjęła buty i zaczęła podchodzić do brzegu.

Jej kroki były powolne, jakby chciała nacieszyć się każdą chwilą.

Justin i ja wymieniliśmy spojrzenia, a potem, jakby na komendę, ruszyliśmy za nią.

Woda była zimna, ale zarazem orzeźwiająca.

- Powiem wam, że to jest życie - powiedział Justin, wyrzucając ręce w górę, jakby chciał objąć cały świat. - Nic, tylko żyć tak cały czas.

Chanel uśmiechnęła się, zanurzając się głębiej, aż woda zakryła jej ramiona.

W ciemnościach wyglądała jak zjawa, postać z innego świata.

Patrzyła na nas, a jej oczy błyszczały w świetle księżyca.

W tej chwili, mimo zimna i deszczu, czułem się tak, jakbyśmy naprawdę znaleźli się w innym, lepszym świecie - świecie, w którym liczyły się tylko te momenty, kiedy mogliśmy zapomnieć o wszystkim innym.

Choć woda była orzeźwiająca, to chłód nie dawał o sobie zapomnieć.

Spojrzałem na Chanel, która zanurzała się coraz głębiej, a jej włosy opadały na wodę, tworząc wokół niej delikatną aurę.

- Chyba powinniśmy wracać na brzeg - zaproponowałem, czując dreszcz przebiegający wzdłuż kręgosłupa.

Justin, który zdążył zanurkować i teraz wynurzał się obok nas, pokiwał głową, szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.

- Racja, ale przyznam, że dawno nie czułem się tak dobrze - powiedział, z powrotem nurkując i płynąc w stronę brzegu.

Chanel, choć wyglądała na lekko zmarzniętą, odpowiedziała z tym swoim półuśmiechem, który zawsze skrywał w sobie coś tajemniczego.

Woda spływała z naszych ciał, a gdy wyszliśmy z jeziora, chłodny nocny wiatr uderzył nas z pełną siłą.

Chanel rozejrzała się wokół, a potem podniosła wzrok na niebo.

Deszcz już całkowicie ustał, a chmury zaczęły się rozpraszać, odsłaniając migoczące gwiazdy.

Wyglądało na to, że zła pogoda postanowiła odpuścić, choć pozostawiła po sobie rześkie, wilgotne powietrze.

- Wygląda na to, że znowu wraca dobra pogoda - stwierdziła, biorąc głęboki oddech.

Jej głos był spokojny, jakby otaczająca nas natura wprowadzała ją w nastrój refleksji.

Justin spojrzał na mnie porozumiewawczo, a potem odwrócił się w stronę samochodu, aby zabrać z niego nasze bagaże.

Wyciągnął z bagażnika nasze mokre torby i westchnął ciężko, próbując wykręcić nadmiar wody z rękawów swojej kurtki.

- Dom służy mojej rodzinie od pokoleń - powiedział, otwierając drzwi i wpuszczając nas do środka. - Jest trochę staroświecki, ale ma swój urok.

Wnętrze domku było przytulne, z drewnianymi ścianami, miękkimi kanapami i kominkiem, który już kusił swoim ciepłem.

Wchodząc do środka, od razu poczułem, jak otula mnie przyjemne ciepło, kontrastujące z chłodem na zewnątrz.

Na półkach stały książki, stare fotografie w ramach, a na stoliku obok kanapy leżały czasopisma sprzed kilku dekad.

Drewniane belki na suficie oraz miękkie dywany na podłodze dodawały wnętrzu swojskiego, przytulnego charakteru.

Zapach drewna unosił się w powietrzu, gdy Justin rozpalił w kominku.

Chanel, wciąż delikatnie drżąca od zimna, podeszła bliżej ognia i wyciągnęła dłonie, by je ogrzać.

Jej twarz rozjaśniła się w ciepłym blasku płomieni, a ja nie mogłem się powstrzymać od myśli, jak idealnie pasowała do tego miejsca - jakby jej obecność tu była czymś więcej niż tylko przypadkiem.

- Idealnie - powiedziała z uśmiechem, patrząc na kominek. - Ciepło, spokój, i żadnych obowiązków na głowie. Mogłabym tak spędzić cały tydzień.

- Z takim planem nie zamierzam się kłócić - odparł Justin, kładąc nasze torby przy wejściu. - Jest tu wszystko, czego potrzebujemy, nawet jedzenie mamy na kilka dni.
Poza tym, to miejsce ma duszę. Zawsze czułem się tu jak w innym świecie, jakby czas się zatrzymywał, kiedy tylko przekraczało się próg.

Usiadłem na jednej z kanap, które zdawały się niemal tonąć pod ciężarem moich mokrych ubrań.

Ciepło kominka szybko przyniosło ulgę, rozgrzewając zziębnięte ciało.

Przysiągłem sobie, że wykorzystam każdą chwilę tego wyjazdu - każdy moment, który pozwoli mi uciec od codziennego pośpiechu, stresu i zmartwień.

Czułem, że w tym miejscu, z tą dwójką przyjaciół, naprawdę mogę na chwilę zapomnieć o wszystkim i po prostu być.

***

W końcu, gdy zmęczenie zaczęło brać górę, przyszedł czas, aby każdy z nas udał się do swojej sypialni.

Chanel pierwsza wstała, wyciągając się jak kot po długim, leniwym dniu.

Z zaspanym uśmiechem na twarzy spojrzała na mnie i Justina.

Była na tyle śpiąca, że zapomiała o swoim zwyczajowym sarkazmie.

- Myślę, że to pora, żeby się wyspać. Jutro czeka nas nowy dzień pełen przygód - powiedziała, zbierając swoje rzeczy i kierując się w stronę schodów prowadzących na górę.

- Dobranoc, Chanel - odparłem, podnosząc się z kanapy. - Śpij dobrze.

- Ty też, Carlos. Dobranoc, Justin - odpowiedziała z uśmiechem, po czym zniknęła na schodach.

Justin przeciągnął się i podszedł do kominka, rzucając na żar kilka dodatkowych polan.

Ogień trzaskał jeszcze chwilę, nim zmniejszył się do cichych, tlących się płomieni.

- No cóż, nie będę gorszy. Czas iść w kimę - powiedział, odwracając się w moją stronę. - Mam nadzieję, że jutro dach będzie współpracował.

- Warto byłoby spróbować go naprawić, zanim wrócimy do cywilizacji - odpowiedziałem, przewracając oczami. - Dobranoc, Justin.

- Dobranoc, Carlos. Do zobaczenia rano - rzucił, machając mi na pożegnanie, po czym ruszył w stronę jednej z sypialni na parterze.

Pozostałem sam w cichym, przytulnym salonie, otulony półmrokiem i ciepłem gasnącego kominka.

Przez chwilę wpatrywałem się w ogień, pozwalając myślom płynąć swobodnie.

Była w tym coś kojącego, coś, co pozwalało mi zapomnieć o wszystkim i skupić się na tej chwili.

W końcu i ja podniosłem się z kanapy i ruszyłem do swojej sypialni, która znajdowała się na końcu korytarza.

Pokój był niewielki, ale przytulny, z dużym łóżkiem przykrytym miękką, wełnianą narzutą.

Po jednej stronie znajdowało się okno, przez które można było zobaczyć skrawek lasu i jeziora, odbijającego światło księżyca.

Położyłem się na łóżku, a zmęczenie szybko zaczęło mnie ogarniać.

Zasypiając, czułem, że ten wyjazd był dokładnie tym, czego potrzebowałem - chwilą wytchnienia, oddechem od codzienności.

Zamykając oczy, ostatnią rzeczą, którą zobaczyłem, była spokojna tafla jeziora za oknem.

Wkrótce sen objął mnie całkowicie, zanurzając w ciszy nocy i delikatnym zapachem drewna.

------------------------------------------------------------

Ten rozdział jest trochę spokojnieszy, w porównaniu do pozostałych, zwłaszcza początkowych, ale później będzie się działo więcej, obiecuję wam.

Co sądzicie o tym wszystkim?

O wyjeździe? Postaciach?

Adíos, kochani 👋🏻

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro