Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐟𝐨𝐫𝐦𝐚𝐥 𝐰𝐞𝐚𝐫

Bo-Katan westchnęła.

Stanęła przed wieszakiem, na którym powieszony jej suknię. Wybrano strój formalny na dzisiejszą uroczystość, na której mieli pojawić się wyjątkowi goście, ktoś pokroju senatorów i wysoko postawionych urzędników. Bo-Katan wiedziała, że to będzie bardzo oficjalne, ale i sztywne przyjęcie, pełne polityki i układów. Nienawidziła spotkań tego typu, cóż, ogólnie nienawidziła być w tłumie (szczególnie takim, który będzie obserwował każdy jej ruch).

Satine była podekscytowana, bardziej niż zwykle. Od tygodni przygotowywała się do tej uroczystości, jakby co najmniej był to dzień jej koronacji. Wszystko musiało zostać dopięte na ostatni guzik.

Dla Bo-Katan był to dzień jak co dzień. Z wyjątkiem tego, że musiała założyć sukienkę...

Kolejne westchnięcie.

– Ten kolor podkreśli twoje oczy, Bo. I ten krój! Będziesz wyglądać w niej przepięknie – powiedziała Satine, pojawiając się nagle za plecami siostry.

– Wolałabym moją zbroję – mruknęła Bo-Katan pod nosem.

– To bardzo ważny dzień, Bo. Spróbuj to zrozumieć, nie możesz wyglądać jak...

– Jak? – naciskała Bo.

Tym razem to Satine westchnęła.

– No właśnie – odparła Bo. – Jak żołnierz. To chciałaś powiedzieć.

Księżna nie odpowiedziała. Położyła jednak dłoń na ramieniu młodszej siostry i uśmiechnęła się smutno.

– Wiem, że to dla ciebie ważne, Satine. I nie chcę wyjść na wyrodną siostrę. Poza tym wiem ile pracy w to włożyłaś, więc myślę, że ja mogę założyć tą suknię na jakiś czas. Obiecaj mi tylko, że nie będę musiała być przesadnie grzeczna względem tych wszystkich... ehh adoratorów – powiedziała, a na końcu dodatkowo przewróciła oczami, dla podkreślenia własnych słów.

– Fenn będzie w pobliżu – uśmiechnęła się Satine.

– Co? Skąd ty-

– Bo, błagam. Jestem twoją siostrą, myślisz, że nie widziałam jak mu się przyglądasz? Ba, jak on patrzy na ciebie? – powiedziała Satine, a Bo zarumieniła się delikatnie. – Jestem ciekawa jego reakcji, kiedy zobaczy cię w tej sukni.

Cóż, z pewnością mnie nie rozpozna, przeszło przez myśl Bo.

Westchnęła cicho, ale uśmiechnęła się. Chciała się przekonać.


*


Fenn rozpoznał ją natychmiast, co więcej nie odrywał od niej wzroku przez pierwszą godzinę. Wciąż czuła jego wzrok na sobie, a gdy spoglądała w jego stronę, udawał, że obserwuje tłum gości. Uśmiechnęła się po raz kolejny, kiedy miejsce miała kolejna taka sytuacja.

Wolnym krokiem przeszła obok niego.

– Ca'tra – powiedziała cicho, a po chwili zauważył jak opuszcza wielką salę. Sam prześlizgnął się przez tłum, idąc dostojnym krokiem, jakby nagle dostał wezwanie.


*


Odnalazł ją na balkonie, patrzącą w górę. Żałował, że nie mogą dostrzec gwiazd, ani nawet granatowego, nocnego nieba, jedynie szklaną powłokę otaczającą miasto, przez którą wszystko było zniekształcone. Niebo nie było aż tak piękne, a powietrze aż tak rześkie, jak to poza szklaną kopułą.

Cisza także była tutaj jedynie wspomnieniem...

– Podobam ci się taka? – zapytała cicho Bo, kiedy stanął obok niej. Oparł ramiona na balustradzie, chociaż wolałby owinąć je wokół jej ciała.

– Jesteś piękna, bez względu na to czy nosisz zbroję, czy suknię, Bo-Katan – odpowiedział szczerze. Spojrzała na niego przelotnie, a uśmiech przemknął prawie niezauważalnie.

– A jednak nie możesz oderwać ode mnie wzroku...

– Jak zawsze, cyar'ika, przesłaniasz wszystko wokół – szepnął, zbliżając się do niej centymetr po centymetrze.

– Powinieneś popracować nad komplementami... te są nieco... przestarzałe – mruknęła z uśmiechem.

Prychnął, ale roześmiał się cicho.

– Zawsze byłem okropnym romantykiem – odparł.

Nie przytaknęła, ani nie zaprzeczyła, jednak złączyła ich usta w krótkim pocałunku. Zbyt krótkim, zbyt bezpiecznym, zbyt formalnym... ale równie pięknym. Nie chciał przerywać, ale nie miał wyboru. Nie mogli się ujawnić, ani tego co ich łączyło, cokolwiek to było.

– Powinniśmy wrócić – westchnął.

– Tak, myślę, że tak, ale... chcę jeszcze z tobą zatańczyć, Fenn – powiedziała, prowadząc go w głąb pałacu.

Pomieszczenie było ciemne, oświetlone jedynie przez światło księżyca, padające przez balkonowe drzwi. W świetle tym wyglądała jak księżniczka.

– Chciałabym z tobą zatańczyć, wykorzystać temu koszmarny ubiór, tak, jak robią to normalni ludzie – powiedziała poważnie, a on zaśmiał się cicho.

– Normalni ludzie?

– Nie-żołnierze. Chcę, choć raz być... normalna.

Objął ją, czując jak jej delikatna dłoń usiada na jego piersi. Pod palcami czuła mocne uderzenia jego serca, jedyna muzyka, w którą chciała się wsłuchać.


✭•✭

ca'tra – nocne niebo

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro