Rozdział XXXI
Odsunął się na chwilę i sięgnął po prezerwatywę wraz z lubrykantem. Patrzyłem zaciekawiony, jak otwiera opakowanie i buteleczkę.
- A... A może bez? - spytałem, patrząc na gumki.
- Jesteś pewny? - Popatrzył na mnie uważnie.
- Nie jestem chory... - powiedziałem.
- Ani ja. W ciążę też nie zajdziesz, więc... niech będzie. - Uśmiechnął się.
Uśmiechałem się do niego, przymykając oczy.
Poczułem jego pace przy moim wejściu, gdy rozprowadzał więcej żelu.
Jęknąłem cicho, patrząc na niego. Uwielbiam tę naszą bliskość.
Rozsmarował trochę lubrykantu na swoim penisie i zbliżył się do mnie. Ustawił tuż za mną, rozszerzając nogi. Ostrożnie wszedł samą główką, dając mi czas na przyzwyczajenie się. W międzyczasie nachylił się i pocałował mnie, badając dłonią wnętrze mojego uda.
- Dz-dziwne uczucie - szepnąłem mu do ucha, czując, jak wchodzi głębiej.
- Wiem, maluszku. Na początku będzie nieprzyjemnie, ale po chwili się to zmieni. Obiecuję, że ci się spodoba i będziesz błagał o więcej - zapewnił z szerokim uśmiechem, znów wsuwając się głębiej.
- N-no dobrze - jęknąłem cicho, patrząc na niego.
Przez kilka minut próbowałem się przyzwyczaić. Lou był cierpliwy i czekał, aż się rozluźnię.
- J-już możesz się poruszyć - westchnąłem, cmokając go w usta.
Skinął głową i wysunął się ostrożnie, aby po chwili wsunąć się z powrotem. Sapnąłem na to uczucie. Wciąż było to nieprzyjemne, ale wierzyłem, że zaraz to minie i będzie lepiej, jak obiecał Lou.
- Kocham cię - jęknąłem, czując, jak z moich oczu zaczęły lecieć łzy. To jest najgorsza rzecz na świecie! Jakim cudem oni to kochają?!
- Jeszcze troszkę, maluszku - szepnął.
- Nigdy, kurwa, więcej - warknąłem, próbując się nie rozkleić.
- Spokojnie, Hazz - szepnął, składając delikatny pocałunek na moich ustach. - Przyjmujesz mnie tak pięknie. Kocham cię, Curly.
Kciukiem starł pojedyncze łzy z moich policzków. Wciąż wykonywał powolne pchnięcia, a ja mialem ochotę stąd uciec, z dala od tego bólu.
Jednak, co mnie zaskoczyło, po kilku minutach ból zanikał i pojawiała się przyjemność. Okey... To dziwne, ale.. cholera przyjmne - Pomyślałem, jęcząc co chwilę do ucha szatyna.
- T-to jest takie dobre - sapnąłem, gdy pachnął mocniej, trafiając w tej jeden cudowny punkt.
- Właśnie tak, skarbie. Krzycz dowoli- wymruczal mi do ucha
Próbowałem zasłonić usta ręką, ale mi ją zabrał. Byłem pewien, że jestem czerwony na twarzy, to było takie zawstydzające.
- Oj skarbie... - jęknął, biorąc moje nogi na swoje ramiona, przez co czułem, jakby wchodził we mnie głębiej.
- Szybciej - jęknąłem, przygryzając dolną wargę.
- Już, już. - zaśmiał się, przyspieszając, tak że ledwo co mogłem oddychać.
Juz w ogole nie potrfilem powstrzymać swoich jęków. Sapałem i krzyczałem, nie przejmując się niczym. To było tak cholernie dobre.
- Moja dziecinka - wymruczał mi do ucha, przez co przeszły mnie ciarki.
Czułem, że długo nie wytrzymam.
Zmienił kąt tak, że pisnąłem głośno, łapiąc go za końcówki palców.
Uśmiechnął się szeroko i zwolnił. Teraz wykonywał powolne, ale mocne pchnięcia.
- Lou, ja zaraz...
- Wiem, kochanie, ja też - mruknął mi do ucha.
Poczułem dziwne uczucie w podbrzuszu i po chwili doszedłem nietknięty. Wygiąłem ciało w łuk i mocno zacisnałęm się na chłopaku. Nigdy czegoś takiego nie przeżyłem.
- Harreh - sapnął, gdy poczułem, jak dochodzi we mnie, na co sapnąłem tylko.
Opadł na moją klatkę piersiową i szybko oddychał.
- T-to było... - zacząłem, bawiąc się jego włosami.
- Wiem. - Zaśmiał się. - Byłeś świetny.
- Kocham cię. - Uśmiechnąłem się do niego. Wpadłem po uszy.
- Ja bardziej, Hazz. - Wysunął się ze mnie i położył obok.
Przygarnął mnie do siebie, przez co się w nego wtulilem. Czułem ciepło drugiego ciała. Byłem szczęśliwy. Nigdy bym nie pomyślał, że nasza relacja tak daleko zajdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro