Rozdział XXIII
Usiadłem przy stoliku na stołówce, czekając na Louisa. Poszedł do toalety i kazał mi na siebie czekać.
Po chwili przyszedł do mnie Niall. Zajął miejsce obok i zmierzył spojrzeniem.
– Co się tak patrzysz? – zapytałem.
– To niespotykane – odparł cicho.
– Co jest niespotykane, Ni?
– Ty i Tomlinson razem – westchnął cicho.
– Tak jakoś wyszło. – Wzruszyłem ramionami. – Wiedziałeś, że on uwielbia sie przytulać?
– Nie. – Zaśmiał się, patrząc na mnie.
– Co chcesz, Horan? – spytałem.
– Porozmawiać. To dziwne, że nagle z Tomlinsonem nie skaczecie sobie do gardeł. Co gorsza, obściskujecie się i całujecie na korytarzach. Nikt nie wie, co się dzieje... Dosypał ci coś?
– Okazało się, że mamy dużo... – zacząłem, lecz cmoknięcie w usta przerwało moją wypowiedź.
– Cześć, Hazz – powiedział Louis.
– Tak szybko się stęskniłeś? – Zaśmiałem się cicho, ignorując zaskoczonego Irlandczyka.
– Za tobą? Tymi ustami? Zawsze – odparł cicho, patrząc na nas.
– Okey... to nie jest normalne – odezwał się blondyn. – To jakiś zakład, tak? Założyliście się z kimś i teraz odgrywacie te scenki.
– Nie, Blondi, nie założyliśmy się. – Zaśmiał się Louis.
– To wytłumaczcie mi, dlaczego nagle się do siebie kleicie? Kiedyś za chociażby krzywe spojrzenie rzucilibyście się na siebie – stwierdził Niall.
– Hmmm, Hazz? – Spojrzał na mnie Lewis.
– Czemu to ja mam to tłumaczyć... – westchnąłem. – Tak po prostu się stało, frytko.
– Ale to jest podejrzane – prychnął blondyn.
– Podejrzane to jest to, że tyle jesz, a nie tyjesz. – Zaśmiałem się.
– Oj, zamknij się. – Także się roześmiał.
– Po prostu ludzie się zmieniają, Ni – wytłumaczyłem. – Okazało się, że Lou nie jest taki zły, na jakiego się kreował. Udawał dupka, chociaż naprawdę jest uroczy i uwielbia się ciągle przytulać. – Jak na potwierdzenie tych słów, szatyn objął mnie i mocno do siebie przyciągnął.
– Widzisz? – Zaśmiałem się.
– Nie wkręcacie mnie? Naprawdę? – Popatrzył to na mnie, to na Lou.
– Napraaawdę.
– Więc koniec z awaturami, bójkami, wyzwiskami? – zapytał, chcąc się upewnić.
– Chyba tak... – zacząłem, patrzac na Lou.
– Teraz będę atakował go pocałunkami. – Zaśmiał się szatyn, wpijając się w moje usta, aż jęknąłem zaskoczony.
– Bleh – usłyszałem, jednak miałem to gdzieś, teraz liczył się Lou. – Przestańcie, bo się zaraz porzygam – mruknął Niall.
Kiedy miałem się odsunąć, Tomlinson przyciągnął mnie do siebie, łapiąc mnie za tyłek.
Wplątałem ręce w jego włosy, pociągając delikatnie za karmelowe kosmyki.
Poczułem, jak się uśmiecha pod nosem. Po chwili trafiłem na jego kolana, dalej się z nim całując. A nasi znajomi klaskali i gwiazdali na nasze poczynania.
Uśmiechnąłem się lekko i oddawałem jego pocałunki. Dlaczego wcześniej nie smakowałem tych warg? Były stworzone idealnie dla mnie.
W końcu oderwaliśmy się od siebie z głośnym mlaśnięciem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro