Rozdział XXII
Harry
Obudziłem się bardzo wcześnie. Zaliczyłem poranną toaletę i założyłem na siebie naszykowanie wczoraj ubrania. Zjadłem pospiesznie śniadanie i ruszyłem w stronę samochodu. Zapamiętałem, aby póżniej zapytać się Tomlinsona, czy możemy rzem do niej jeździć. Po co brać dwa samochody? Teraz nie miałem na to czasu. Samochodu szatyna już nie było.
Droga do szkoły zajęła mi kilka minut. Na parkingu zauważyłem Louisa opierającego się o maskę swojego pojzdu. Zaparkowałem tuż obok niego. Już czułem na sobie zaciekawione spojrzenia innych uczniów. Zapewne liczyli na mały pokaz.
Wysiadłem z samochodu, zatrzaskujac drzwi. Spojrzałem na niebieskookiego. Między wargami miał papierosa i powoli się nim zaciągał. Uśmiechnąłem się lekko i podszedłem do niego bliżej. Kilka osób się zatrzymało, aby tylko obejrzeć naszą kolejną bójkę.
– Tomlinson! – zawołałem, próbując brzmieć groźnie. Czemu nie zrobić małego przedstawienia?
Louisowi mina zrzedła.
– Styles, co znowu? – odparł, patrząc na mnie. Widziałem w jego oczach tajemniczy błysk, który wręcz przyciągał do jego osoby.
Zmniejszylem jeszcze bardziej odległość między nami. Złapałem go za koszulkę i mocno zacisnąłem na niej pięści. Patrzyłem mu się prosto w oczy. Był zdziwiony i zaskoczony. Swoje spojrzenie przeniosłem na jego usta.
Spojrzałem w jego oczy jeszcze raz. Szukając zgody? Nie wiem sam.
Gdy wszyscy myśleli, że go uderzę, ja zrobiłem coś innego. Zupełnie się tego nie spodziewali. Lou chyba też nie. Przybliżyłem do niego twarz i złączyłem nasz usta w krótkim pocałunku. To było tak samo niezwykłe, jak za pierwszym razem. Rozmowy ucichły i nikt się nawet nie odezwał. Wszyscy zamilkli.
Zamruczałem cicho, gdy podniósł mnie za tyłek, sadzając na samochodzie, wciąż nie odrywając od siebie naszych ust.
Oplotłem się nogami wokół jego bioder i oddawałem pocałunek. Poczułem jego ręce, które wplątał moje włosy, pociągajac za ich końcówki.
Mlasnąłem głośno, odsuwając się od niego.
– Cześć, Hazz. – Zachichotał.
– Witaj, Lou. – odparłem. – Stęskniłem się, wiesz?
– Ja za tobą też, skarbie – odpowiedział, cmokając mnie w usta.
Rozejrzałem się ostrożnie po otoczeniu. Ludzie patrzyli na nas dziwnie, jakby zobaczyli UFO.
– To co, idziemy? – spytałem, patrząc na niego.
– Jasne – odparł, łącząc nasze dłonie.
Z uśmiechem na twarzy ruszyliśmy do sali od matmy. Dużo osób się na nas gapiło, ale wtedy Louis zaczął szeptać mi do ucha żarty.
Dzięki niemu nieco się uspokoiłem. Ciągle słyszałem szepty innych uczniów. To był dla nich szok. Dwóch najgorszych wrogów chodziło po korytarzach szkoły, trzymajac się za ręce. Do tego jeszcze ten pocałunek na parkingu, który nie umknął uwadze.
– Chryste! Co to jest! – usłyszałem pisk dziewczyny za nami. – Przecież Louis nie jest gejem!
Uśmiechnąłem się tylko i nic nie powiedziałem. Weszliśmy do sali. Pierwszy raz w życiu usiedliśmy razem. Nauczycielka dostanie zawału, jak to zobaczy.
Wyjąłem książki, kładąc się na ławce. Nienawidzę tego przedmiotu tak bardzo.
Poczułem dłonie szatyna na mojej głowie. Spojrzałem na niego pytająco.
– Co robisz? – zapytałem.
– Uwielbiam twoje włosy. Zawsze chciałem ich dotknąć. – Uśmiechnął się delikatnie.
Zachichotałem cicho, patrząc na niego.
– Wariat... ale lubię to – odparłem cicho.
– Jesteś jak kot – przyznał.
– Wiem. – Zaśmiałem się, przymykając oczy.
– Tylko nie uśnij – szepnął i pocałował mnie w czubek głowy.
– Nie jestem śpiochem jak ty – parsknąłem, patrząc na niego.
– Jesteś taki cieplutki... – mruknął, kładąc policzek na moim przedramieniu, przytulając się. Nigdy nie sądziłem, że Louis jest taki tulaśny i uroczy.
– A ty ciągle byś się przytulał – westchnąłem cicho, patrząc na niego.
– Przeszkadza ci? – zapytał, patrząc na mnie uważnie.
– No nie – powiedziałem szczerze, uśmiechając się do niego.
– To dobrze, bo jesteś wygodną podusią. – Westchnął cicho i przymknął powieki. Akurat zaczynała się lekcja i słychać było dzwonek.
Po chwili pojawiła się nauczycielka, której uśmiech zszedł z twarzy, gdy zobaczyła leżącego na mnie szatyna.
Otworzyła usta, by coś powiedzieć, lecz po chwili je zamknęła. Ciagle się na nas gapiła. Uśmiechnąłem się szeroko i oparłem głowę na tej Louisa, zaciągając się zapachem miętowego szamponu.
– Co się stało, że oni tak razem? – spytała.
Spojrzałem na nią jedynie i postanowiłem ją zignorować. Zapewne zachodziła w głowę, co takiego się wydarzyło.
Od: Autorek
Dzień dobry 😚
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro