Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

U N O

 * Aniele
Zabierz mnie do lepszego miejsca* 
*


Radiowozy policyjne dotarły  po dziesięciu minutach. Przed nimi przyjechała karetka. Lekarz pochylała się nad ciałem nastolatki, szczegółowe obserwując zadrapania i siniaki. Taśmą policyjną funkcjonariusze wytyczyli miejsce zbrodni, aż do miejsca, w którym znajdował się ostatni kawałek szyby. Z samochodu wysiadł komisarz pobliskiego komisariatu - Gonzalo Baeza. Wkroczył pewnym krokiem, kątem oka patrząc na zebraną wokół młodzież. Przeszedł przez taśmę i podszedł do lekarza.

- Co my tu mamy? - zapytał, wpatrując się w odłamki szyby.

Po chwili spojrzał na zakrwawioną twarz brunetki. Cisnął mocniej zęby. Do jego oczu napłynęły łzy. Wiedział, co to za ból stracić kogoś bliskiego. Wytarł zbierającą się w kącikach powiek ciecz rękawem koszuli, tak, żeby nikt nie zobaczył.

- Samobójstwo. Skoczyła z pierwszego piętra. - powiedział doktor, poprawiając tym samym okulary.

Gonzalo spojrzał na otwarte okno z wirującą zasłoną. Przy nim stali już technicy zbierający materiały dowodowe, fotografując je. Przełknął głośno ślinę.

- Przyczyna zgonu? - zapytał, odwracając wzrok od willi, a tym samym spoglądając na zmasakrowane zwłoki. 

Okularnik gestem kazał mu się schylić. Baeza wykonał polecenie. Palcem pokazał fragment pomiędzy kośćmi policzkowymi, a czołem.

- Śmiertelne uderzenie w skroń, widzisz? - przejechał jeszcze raz po fragmencie - Można stracić przytomność lub umrzeć. Po silnym uderzeniu nastąpił udar krwotoczny mózgu. - zauważył, że policjant nie bardzo rozumie sens jego słów - Po uderzeniu, pękło naczynie zaopatrujące mózg w krew, co spowodowało nagły wylew krwi do mózgu.

Funkcjonariusz kiwnął twierdząco głową. Wyjął z kieszeni swój notes i zapiał to, co przed chwilą powiedział mu sanitariusz. 

- Czas zgonu? - wskazał palcem na ciało.

Ratownik wstał i założył torbę medyczną na ramie.

- Dostaliśmy wezwanie o szesnastej czterdzieści dwie, wiec myślę, że około tej godziny - westchnął - Była młoda i ładna. - komisarz spojrzał na mężczyznę - Zmarnowała sobie życie. - odszedł i zniknął za taśmą policyjną.

"Marnujemy sobie życie z jakiegoś powodu, który nami wstrząsnął, a nie, dlatego, że mamy taki kaprys" - pomyślał, ale nie zakrzyknął tego za panem "wiem wszystko, wiec rozumiem". Ostatni raz spojrzał na twarz zielonookiej, nim policjanci zasunęli czarny worek. Z jej oczu wydobywała się krew; płakała nią. Tęczówki były bez wyrazu, nadawała się co najwyżej na lalkę. Stary rupieć. Gonzalo jednak miał przeczucie, że coś jeszcze musiało tu się stać. Wstał na równe nogi i pokierował się w stronę lamentującej młodzieży. Dwie dziewczyny bardzo głośno łkały, wijąc się z bólu. Inne panie równie mocno przeżywały zdarzenie, co te dwie. Panowie natomiast mieli przezroczystą ciecz w oczach, która co jakiś czas spływała po policzku. Jednemu z nich łzy wychodziły tonami. W równie żałobnej aurze podszedł do nich. 

- Dzień dobry, - każdy podniósł wzrok na jego twarz, ocierając morze łez - jestem komisarz Gonzalo Baeza. Prowadzę śledztwo w sprawie samobójstwa waszej koleżanki. - ukłonił się - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby dowiedzieć się prawdy. - popatrzył na ich zmartwione, a zarazem zszokowane wyrazy twarzy. "Też bym tak zareagował" - pomyślał. - Czy wiecie, dlaczego wasza przyjaciółka mogła - nie mógł tego wydusić z siebie - popełnić samobójstwo?

Cała paczka spojrzała na siebie i wzorkiem - takie miał wrażenie policjant - gromili siebie nawzajem. Nie chcieli czegoś ujawnić. Bali się. Coś tu śmierdziało. Po krótkiej chwili jedna z dziewczyn - blondynka o szafirowych oczach - przerwała chwile ciszy.

- Lu- Luna zawsze była uśmiechniętą i radosną dziewczyną, ale ja nawet nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiła! - na koniec wybuchła szlochem, a dziewczyna obok niej - brunetka w okularach - objęła ją ramieniem i po jej policzku też popłynęły gorzkie łzy. Słysząc to skowycie, do ich grona wkroczyła najwyższa broń posiadłości Benson'ów - pani Sharon.

- Niech pan od nich odejdzie! Nie widzi pan, że nie są na razie w stanie odpowiadać na pytania. Jeżeli pan ruszy stąd swojego zadka to zawiadomię dobrze postawionego znajomego w policji, że nas pan nachodził i nękał. Czy to jasne, co powiedziałam? - zapytała. 

W oczach kobiety zauważył żądze mordu i nienawiść. Nie pozostawało nic innego, jak wycofanie się z pola bitwy. Przegranej bitwy. 

- Zrozumiałem - kiwnął głową do kobiety, odwracając się do dzieciaków - Gdybyście jednak coś sobie przypomnieli to dzwońcie pod numer telefonu - rozdał im swoją wizytówkę, kiwnął ponownie w stronę właścicielki i odszedł.

Ostrożnie szedł w kierunku pokoju denatki, z którego za chwile mieli wyjść technicy policyjni. Co chwile zerkał do tyłu. Czuł na sobie czyjś wzrok, ale kiedy odwracał twarz, nie spotkał niczyjego wzroku. Wszedł po schodach i rozejrzał się po wnętrzu 'pałacu'. Wszystko było dociągnięte do ostatniego machnięcia pędzlem. Dominowały kolory pastelowe z dekoracyjnymi ulepszeniami. "Pewnie kosztowało to miliony". Kiedy zbliżał się do drzwi, prowadzących do owego pokoju, ktoś wyszedł z niego. Był to Pacho - znajomy technik, pracujący w tym samym wydziale, co komisarz.

- Hej! - powiedział, wyciągając dłoń do przyjaciela. On zrobił to samo. - Co macie?

Młody mężczyzna lekko uniósł kącik ust do góry. Wiedział, że sytuacja nie wygląda kolorowa, ale zawsze starał się myśleć pozytywnie.

- Oprócz designerskich ubrań i kosmetyków, nic. Książki, zeszyty, biżuteria... - Gonzo spojrzał na niego zawiedziony - Ale dla ciebie kazałem jeszcze raz przeszukać pokój i znaleźliśmy to! - podał mu flakonik po lekach. 

Szczegółowo obracał fiolkę i szukał jakiś poszlak. Odkręcił zakrętkę i powąchał. Odsunął od ciebie śmierdzącą ciecz.

- Co to jest? - zapytał, zatykając sobie nos.

Technik parsknął śmiechem i zabrał od niego lek, chowając go do foliowej torebki.

- Antydepresanty. Wiesz, wspomagają sen i uspokajają. Przy dużej ilości jednorazowego zażycia można umrzeć. - odpowiedział - Musiała naprawdę mieć niespokojny sen. - klepnął go po ramieniu i wyszedł.

Zadumany stał tak jeszcze parę minut. Wypuścił powietrze i zatrzymał dłoń na klamce. "To, co tam zobaczyć nie może być przerażające. To tylko twoja wyobraźnia." Nacisnął i szybkim ruchem otworzył na oścież drzwi. W środku pachniało specjalną substancją, którą używali technicy do zbierania śladów papilarnych. Wszystko wokół było poukładane starannie. Pacho miał racje. Niczego nie było oprócz ubrań, kosmetyków i przedmiotów związanych ze szkołą. Ujął wzrok na  tablice korkową nad biurkiem, która zawierała tylko plan zajęć. "Przecież każda nastolatka ma tam jakieś zakreślone ważne daty, zdjęcia z przyjaciółmi. Coś tu nie gra." Zajrzał w każdy kąt pokoju. Szukał pod łóżkiem, za biurkiem, miedzy ubraniami, pod pościelą, pomiędzy książkami, wśród szpargałów komody. I nic. Markotny opuścił pomieszczenie. Schodząc po schodach usłyszał dziwny dźwięk.

- Pstt! - głos dochodził spod zagłębienia schodów. - Pstt! - ponowny odgłos.

Zaciekawiony detektyw spojrzał czy nikt go nie widzi. Gdy utwierdził się w przekonaniu wszedł miedzy zagłębienie. Poczuł ścisk ramienia i zatykanie ust. Przed nim wyrosło dwóch rosłych mężczyzn. Jeden był blondynem miał związane włosy w kucyk, a drugi roztrzepane brązowe. Ten pierwszy miał na sobie fioletowy kombinezon, a drugi klasyczny garnitur z czarnym krawatem.

- Mamy panu coś do powiedzenia! - wyszepnęli jednocześnie.

.  .  .

Na wstępie każdego rozdziału będę dodawała przetłumaczone fragmenty piosenek Anny Blue.

* Anna Blue ft. Damien Dawn - Angel (refren)

** crime scene - miejsce zbrodni

Pozdrawiam!


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro