Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

E P Í L O G O

Choć od wyjścia ze szpitala minęło trochę czasu, on wciąż nie potrafił się pozbierać po tym wszystkim. Kiedy myślał,  że stracił już wszystko, okazało się, że jedyna osoba, która była w stanie go najlepiej zrozumieć też odeszła. Wszelkie nadzieje zniknęły. Ale wciąż ma w sobie jakiś niepokój, że musi być drugie dno. Siada na ławce w tym samym parku, w którym znaleziono Ambar. Wpatruje się w drzewo, z którego ją ściągli; jest teraz takie samotne, w porównaniu z dniem, w którym oblegali je technicy. Mimowolnie wargi kształtują się na uśmiech, wpatrując się w drzewo. Kurde, ale ja jestem popieprzony, myśli, uśmiecham się do tego drzewa. Zamyka twarz w dłoniach i uwalnia wszystkie skrywane dotąd emocje. Płacze, wrzeszczy, pociąga nosem, trzęsie się, i tak jeszcze kilka razy. Nie przejmuje się, że ktoś weźmie go za wariata; nikt poza nim nie jest w tym parku, a także nikt nie usłyszy jego smętnego zawodzenia.

Kutas!

Chwiejnym krokiem wstaje z ławki i przechodzi parę metrów, po czym upada na wilgotną od wieczornej rosy trawę. Bezsilność i żal go tu przyciągły z zamiarem uświadamienia mu, że to wyłącznie jego wina. On jedynie cicho szlocha w ramię swojej nowej flanelowej koszuli, wilgocząc ją jeszcze bardziej. Wyciera je pośpiesznie, wciągając powietrze. Ciało rozkurcza się i leży jakby martwy. Nie może kontrolować żadnej kończyny, które nie mogą wykonać ruchu. Jedynie powieki wciąż funkcjonują, mrugając przez resztę wieczora. Noc jest dziś gwieździsta, a księżyc jest w pełni.

Idiota!

Z godziny na godzinę robi się coraz zimniej, ale on tego nie odczuwa. Wpatruje się na księżyc bez słowa od paru minut, choć wie, że mu nie odpowie. Byłem chory z miłości i na nią umarłem, wygrawerował sobie taki napis na udzie żyletką, a obok niego serce przebite strzałą. Teraz wie, dlaczego Luna lubiła to robić. Wszystko przestawało mieć znaczenie, kiedy jeździłeś ostrzem po skórze, z której sączyła się fantastyczna, czerwona krew. To tak jakby wszystko nie istniało; było to niczym nadzwyczajny stoper czasu. Szkoda, że taki nie istnieje.

Nic nie warty śmieć!

Jest świt, kiedy w końcu może się ruszyć. Otrzepuje ubranie z ziemi i drętwiałym krokiem siada na krawężniku. Przeciera zaspaną twarz, gdy słońce zaczyna pojawiać się na za drzewami. Luna mnie ukarała, a Sol wybawiła. Czuje nieprzyjemny ścisk w żołądku. Więc długo nie jadłem, myśli. Kierując się za potrzebą, znajduje otwarty dwadzieścia cztery godziny na dobę sklep, gdzie kupuje suchą jak piach bułkę i zjada ją z apetytem. Czuje nagłą potrzebę przespacerowania się po parku. Lawiruje między zarośniętymi alejakami, gdzieniegdzie wpatrywając się w zwiędłe rośliny, które pociągnęły pozostałą część parku do upadku. Przypomina mu to jeden z ważniejszych organów człowieka - serce. Niby uważany jest za potrzebny i pomocny w wielu czynnościach życiowych organ, ale potrafi w jednej sekundzie zniszczyć wszystko, na czym ci zależało. I w jego przypadku tak się stało.

Na końcu swojej małej wędrówki siada na ławeczce, blisko której stoi przepełniony kosz na śmieci, z którego czuje śmierdzący odór, ale nie odstrasza go to. Przeczesując włosy, natrafia palcami na ślad po szyciu. Przypomina sobie wizytę na komisariacie,  przesłuchanie, a także same pobicie do momentu, aż nie stracił przytomności. Tak naprawdę musi podziękować temu gliniarzowi za porządne obicie twarzy. Zasłużył na to, a przede wszystkim jaki jest stał się przez te kilka miesięcy. Najbardziej w tej sytuacji szkoda mu było mamy, która pomimo odtrącenia z jego strony wciąż nie zaniedbywała obowiązków matki.

Kiedy ma zamiar wstać, słyszy jakieś szeleszczenie w pobliżu śmietnika. Może to jakaś poszlaka związana ze śmiercią Ambar?, myśli. Bez namysłu zaczyna grzebać pośród śmieci, jedną dłonią zatykając sobie dziurki w nosie. Gdy w końcu dotyka ręką czworokątny przedmiot i podnosi do góry, nie jest zadowolony z efektu pracy. To zwykłe dziecięce walkie-talkie. Westchnienie. To na nic, przychodzi mu na myśl. Ale wszystko zmienia tor myślenia, gdy urządzenia zaczyna świecić i szumieć coraz głośniej. Zaciekawiony brunet przekręca pokrętło i naciska guzik.

--- Halo, tu Król Paw zero zero siedem - zaczyna mówić do urządzenia, nie oczekując odpowiedzi.

Ktoś jednak ma dla niego inne zadanie, kiedy ją dostaje.

--- Matteo? - mówi zdziwiony głos z nieco  meksykańskim akcentem.

Czekalodowooki momentalnie blednie i zamiera.

(...) ya sonando la campana me da una señal. No puedo oírlo, porque esta campana melodía terrible. Al cielo que llamas el infierno.
Szekspir

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro