Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓬𝓱𝓪𝓹𝓽𝓮𝓻 𝓸𝓷𝓮

   Dwudziestego drugiego kwietnia dwutysięcznego sto czterdziestego piątego roku obchodziliśmy kolejny Dzień Ziemi, jednak nie na Ziemi, a w kosmosie. W ten dzień wszystko się powtarzało — jak co roku  kanclerz wygłaszał mowę, jakieś dzieciaki odgrywały scenkę stworzenia Arki, a ja nudziłam się i szukałam drogi ucieczki, będąc pod czujnym spojrzeniem mojego opiekuna — Marcusa Kane'a.

   W tym roku było by tak samo, gdyby nie chwilowa awaria zasilania dzięki, której oddaliłam się w moje ulubione miejsce na tym statku kosmicznym — punkt widokowy, a raczej wielkie okno, które było na wprost oddalonej od nas o około czterysta tysięcy kilometrów, Ziemi — planety, z której wszyscy pochodzimy, dawało niesamowity efekt. Większość z populacji na Arce jest z pokolenia, które wie o planecie z książek, a nie od starszyzny, która po prostu już nie żyje.

   Jedyną osobą, która wciąż żyje i pamięta krajobraz planety, jej historię oraz ludność, jestem ja — Hope Mikaelson. Ukrywam się pod tym nazwiskiem już przeszło siedem lat i to dzięki magii, bowiem wszczepiłam Radnemu fałszywe wspomnienia ze mną jako jego córką. Od tego czasu nie praktykuję magii, a użyję jej dopiero za około pięć lat przy dobrych wiatrach. No bo proszę, chyba ktoś by się połapał, że się nie starzeje.

   Mimo tego iż jestem w jednej trzeciej wampirem, nie żywię się krwią, a mimo wszystko jestem nieśmiertelna. Może wydawać się to dziwne, bo tak właśnie jest, nie korzystam z moich umiejętności magicznych, ani z innych dobrobytów, które mam będąc trybrydą. Chce być normalną nastolatką, która chodzi na drętwe potańcówki, ma mnóstwo zakazów i uczy się w szkole — uczęszczam na bezsensowne zajęcia, które nic nie wnoszą do mojego życia, oprócz depresji spowodowanej widokiem tych idiotów.

   Jedyną osobą, która jeszcze utrzymuje mnie przy zdrowych zmysłach jest moja dobra przyjaciółka — Abigail Griffin, która jest ode mnie starsza — z wyglądu oczywiście — o jakieś trzydzieści lat. Uczęszczam do niej na praktyki, ponieważ jest lekarzem, a ja chcąc mieć jakieś ciekawe zajęcie — i dostęp do ziółek, które wraz z latami ubywa trochę więcej niż powinno dzięki mnie — uczę się tego całego gówna. Nie żebym nie chciała pomagać ludziom, ale naprawdę materiału do opanowania i zapamiętania na całe życie jest w chuj dużo.

   Westchnęłam, kiedy przypomniałam sobie o teście wiedzy, który chce przeprowadzić ze mną członkini rady. Mogłam jednak zostać inżynierem. Przeniosłam ciężar z jednej nogi na drugą i oparłam się o ścianę zamykając oczy.  Mimowolnie usłyszałam ciężkie kroki, na co leniwie  otworzyłam oczy. Niektórych rzeczy nie mogłam pozbyć się ze swojego życia — chodzi mi tu o super wzrok, słuch i węch oraz o bezszelestne poruszanie się.

   Spojrzałam na chłopaka, około dziewiętnastoletniego, który miał kręcone brązowe loki i oliwkową cerę. Ciemne oczy zdawały się mnie nie zauważyć co przyjęłam z lekkim grymasem. odbiłam się od ściany i podeszłam bliżej.  Miał na sobie mundur rekruta do straży, a wyglądał w nim bajecznie — mocno opinająca koszula podkreślała jego dobrze zbudowane ramiona i barki budząc nie mały respekt.

   — No cześć.

   Nieznajomy odwrócił się szybko w moją stronę, a jego zdziwione spojrzenie sprawiło, że automatycznie się uśmiechnęłam, nieco złośliwie, ale starałam się być czarująca. Kiedy szok chłopaka zniknął, co trwało kilka sekund, zasalutowałam niedbale. Nie zwrócił na to uwagi i zaczął lustrować moje ciało od góry do dołu.

   Miałam na sobie bursztynową bluzkę na ramiączkach z dekoltem litery 'v', dopasowaną granatową marynarkę z rękawem trzy czwarte i granatowe spodnie z kwiatami w kolorze podobnym do bluzki. Dłużej zatrzymał wzrok na moich złotych szpilkach, zapewne zastanawiając się w jaki sposób nie wydałam żadnego dźwięku w takich butach. Rozpuszczone włosy były na prawym boku odsłaniając jeden z kolczyków i dopasowaną kolię. Malowałam się rzadko kiedy, a jeżeli już to malowałam tylko usta. Dzięki wampiryzmowi i wilkołactwu na moje twarzy nie było żadnej skazy.

   — Już skończyłeś? — trochę speszony cofnął się o krok i potarł ręką szyję — Poczekaj, okręcę się aby dać ci dokończyć — Jak powiedziałam tak zrobiłam — okręciłam się wokół własnej osi z wyprostowanymi rękami.

   — To nie było konieczne. Jestem Bellamy — onieśmielony wyraz twarzy zastąpił pewnym siebie i nieco flirtującym — Lepiej powiedz jak ci na imię, piękna nieznajoma.

   Na usta cisnęło mi się imię Hope, jednak powiedziałam co innego :

   — Andrea — uśmiechnęłam się z nutką fałszu czego chyba nie dostrzegł — Miło mi cię poznać, Bellamy.

Alright. Wiem że rozdział miał się pojawić już dawno i przepraszam za tą zwłokę. Proszę, nie bijcie mnie.

Jak pewnie zauważyliście po tytule pierwszej części zaczynamy od wspomnień Hope.

Zachęcam do gwiazdkowania i komentowania



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro