Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝓟𝓻𝓸𝓵𝓸𝓰𝓾𝓮

   W szklanym małym pomieszczeniu nie było ani jednej lampki przez co wszędzie panował mrok, w każdym kącie izolatki. Nie można było dostrzec czy ktokolwiek w niej jest. Nie było również słychać niczyjego oddechu czy ruchu Jednym odgłosem było odbijanie sie piłeczki co było bardzo przerażające ze względu na panujące tam warunki. Mimo to, w owej izolatce siedziała dziewczyna o pięknych brązowych włosach i niebieskich oczach. Jej mina nie wyrażała niczego a pełne usta układały się w grymas. Nagle złapała piłeczkę i powiedziała chrapliwym głosem wypranym z wszelkich emocji.

   — Nie chowaj sie, Abby — kobieta, która weszła do pomieszczenia połączonego z klatką i oddzielonym lustrem weneckim wzdrygnęła się lekko jednak nie dała tego po sobie poznać i przybrała na twarz delikatny uśmiech.

   Sięgnęła dłonią do swojego tableta, który promieniował delikatne niebieskie światło i kliknęła przycisk przez co w całej izolatce zrobiło się w jednym momencie niebywale jasno. Uniosła wzrok z nad urządzenia. Dostrzegła dziewczynę siedzącą na podłodze i opierająca się plecami o szybę. Nie widziała na jej twarzy grymasu spowodowanego nagłym światłem, wręcz przeciwnie - uśmiechała się szeroko i spoglądała w jej stronę, mimo iż nie mogła jej dostrzec przez lustro. Przynajmniej tak myślała lekarka. Kliknęła jeszcze jeden przycisk na tablecie, aby niebieskooka mogła ją usłyszeć.

   — Powinnam już się przyzwyczaić do twoich niewytłumaczalnych zdolności paranormalnych, Andreo — odezwała się po chwili ciszy i położyła tablet na stoliku.

   — To nie paranormalne a nadnaturalne zdolności, Abigail. I mam do ciebie prośbę. Nazywaj mnie więźniem 9-8-0, tak jak twoi pobratyńcy.

   — Zdaje się, że nie tak masz na imię.

   — Jestem więźniem, a jak wiadomo więźniowie nie mają zbyt wiele praw jak na człowieka.

   — Ale ty nie jesteś człowiekiem, 9-8-0- zauważyła. Dziewczyna uśmiechnęła się szerzej i pokiwała twierdząco głową.

   — Zgadza się, ale mimo to chociaż ty powinnaś okazać człowieczeństwo.

   Zapadła cisza podczas której oby dwie zatopiły się w swoich myślach. Andrea zastanawiała się nad celem wizyty pani Radnej, ponieważ oczywiste dla niej było, że nie przyszła aby wspominać dawne czasy przy herbatce. Za to starsza Gryffin myślą o tym co by było gdyby prawdziwe oblicze dziewczyny nie wyszło na jaw. Czy dalej mieszkała by z Kane'm? Czy wciąż byłaby jej asystentką, a może już panią Doktor?

   — Po co przyszłaś, Abby.

   — Nie mogę złożyć życzeń swojej dawnej protegowanej.

   — Nie wiem czy mam podziękować.

   —Ile kończysz lat? — spytała z ciekawości kobieta wiedząc, że mimo wyglądu brunetki jest ona o wiele starsza od niej mimo jej czterdziestki na karku.

   — Kobiet się nie pyta o wiek, ale ty również jesteś kobietą więc mogę ci powiedzieć. Zresztą, czego ty już nie wiesz — zaśmiała się ironicznie — Sto trzydzieści pięć lat.

   — W takim razie urodziłaś się w ... Dwutysięcznym czternastym roku ! — pokiwała twierdząco głową wspominając, opowieści jej rodziców, ciotek i wujków o tym co się działo kiedy się urodziła, a nawet i przed jej urodzeniem.

   — A gdzie mój prezent, pani Doktor? — po chwili ciszy kobieta odpowiedział cicho.

   —Zrobiliśmy to — wyraz twarzy nastolatki diametralnie się zmienił. Zamiast uśmiechu – trochę diabolicznego – Gryffin ujrzała przerażenie i ciężki szok — Wysłaliśmy całą setkę na Ziemię.

   — Od dziewięćdziesięciu siedmiu lat nikt na niej nie był. Wysłaliście ich na pewną śmierć, aby przedłużyć swoje życie?! — krzyknęła pojawiając się tuż przed twarzą kobiety, czego nie spodziewała się, lecz mimo strachu uparcie stała przy szybie. — To są wasi ludzie, wasze dzieci!

   — To kryminaliści, Kane. Daliśmy im bransolety z nadajnikami które sprawdzają ich funkcje życiowe.

   — Najlepiej powinnaś wiedzieć, że nie wszyscy osadzeni są przestępcami.

   —Większość popełnia zbrodnie.

   — Twoja córka też? A dzieci z pod podłogi?

   — To nie ma znaczenia, Andreo.

   — To tylko dzieci. Ty też byłaś kiedyś dzieckiem i wiesz jakie ciężkie życie jest tutaj — cofnęła się kilka kroków wstecz i przysiadła na krześle stojącym za nią — Może zapomniałaś, ale jestem od ciebie starsza i pamiętam początki Arki.

   — Nigdy nie opowiadałaś jak tu było wcześniej — kobieta również usiadła na krześle i przysuneła się bliżej dzielącego ich szkła.

   — Pierwsze chwilę na Arce były poświęcone żałobie i dostosowaniu się do warunków, lecz mimo to nie mieliśmy takich surowych zasad jak teraz. Kiedy już przystosowaliśmy się dużo imprezowaliśmy i cieszyliśmy się z życia. Próbowaliśmy funkcjonować tak jak na Ziemii. Tęskniliśmy za domem i za ludźmi, ale i tak cieszyliśmy się, se mamy szansę zmienić nasz gatunek na lepsze. Jednak po tym jak trzynasta stacja się odłączyła wszytsko się zmieniło.

   Przerwała na chwilę i powróciła do wspomnień z tamtego okresu. Nazywała się wtedy Eveline Fray i była córką farmera, który osierocił ja wraz z żoną. Umarli na guz mózgu, co oczywiście było kłamstwem bo Anne i Frederick Fray nigdy nie istnieli.

   — Pozostałe stacje się połączyły i stworzyły Arkę, jednak nie świętowaliśmy. Rząd wprowadził zasady, których teraz stosujcie i bronicie za wszelką cenę. Jednak tamtejsze młode pokolenie jak i starsi nie podchodzili tak surowo do tego — urwała i ziewnęła przeciągle — Chciałabym cię zobaczyć, Abby.

   — Nie sądzę aby był to dobry pomysł, An.

   — Daj spokój — prychnęła — W każdej chwili możesz wstrzyknąć mi ten zasrany tojad i już masz mnie z głowy. A ja mogę ci opowiedzieć o Ziemii i o twoich przodkach.

   Przez kilka minut nie odpowiedziała. Zastanawiał się co zrobić, jednak ciekawość zwyciężyła. Otworzyła drzwi i weszła do środka. Położyła tablet na stole i uniosła wzrok jednak nie dostrzegła nigdzie brunetki. Szybko sięgnęła do stolika, ale tabletu tam nie było. Nagle usłyszała zamknięcie się drzwi do których po chwili dobiegła i zaczęła w nie walić, jednak nikt nie mógł jej usłyszeć

   — Jesteś doprawdy zabawnym człowiekiem, Abigali Gryffin i niezwykle naiwnym.

   Kobieta waliła w drzwi i szyby bez opamiętania nie spoglądając na dziewczynę.

   — Naprawdę myślałaś, że po tym wszystkim co mi zrobiliście tak po prostu wam odpuszczę? Proszę cię, nigdy wam tego nie zapomnę. Uspokój się do cholery jasnej, własnych myśli nie słyszę! — lekarka posłusznie przestała panikować i przystanęła na środku pokoju. Odgarnęła włosy z czoła i ręką zatarła pot, który pojawił się na jej skórze.

   — Od kilku miesięcy strażnicy, którzy mnie pilnowali byli hipnotyzowani i zmuszani do wypuszczania mnie na zewnątrz tej klatki, kiedy tylko chciałam. Eskortowali mnie na poziom K, gdzie mogłam naprawiać kapsułę, która już za niedługo odlecę na Ziemię. Wiedziałam od ciebie, że chcecie wysłać te dzieciaki aby sprawdzić czy planeta jest zdatna do życia, a ty dzisiaj, sama przyszłaś do mnie i mi podałaś te świetne wiadomości, Gryffin! Byłam więźniem, a ty zajęłaś moje miejsce. Sama zwróciłam sobie wolność.

   — Możesz umrzeć podczas tej podróży, a samej nie uda ci się operować kapsułą. Nie masz odpowiednich kwalifikacji!

   — Trochę już żyje na tym świecie i miałam wiele lat aby się nauczyć wielu rzeczy. Wciąż mam wieczność, Abby, a Ty nie zdołasz mnie powstrzymać.

   Uśmiechnęła się w jej stronę i spojrzała na tablet lekarki który zabrała ze stolika wybiegając z izolatki. Wysłała polecenie do Jacksona, aby zniszczył wszelkie zapasy Tojadu, który mają na Arce. Po chwili powiadomił o przyjęciu polecenia i przystąpił do wykonania rozkazu.

   — Goni mnie czas. Żegnaj, Abby, może się kiedyś jeszcze zobaczymy. Mam nadzieję, że to będzie na Ziemi — uśmiechnęła się i pomachała lekko — Nie martw się, kiedy ja już będę na orbicie, ktoś ciebie znajdzie.

   I odeszła. Ruszyła przed siebie nie odwracając się w stronę pomieszczenia. Przed wyjściem na teren pełen strażników wyciągnęła złożoną w pięść rękę do góry i powiedziała:

   — Inuisibilitas — zaklęcie tworzy pole niewidzialności wokół człowieka lub przedmiotu na którym zaklęcie zostało użyte.

   Dalej poruszała się pewnie po pokładzie kierując się na poziom G, gdzie kilka dni wcześniej przeniosła kapsułę, aby przy stracie nie zniszczyć Arki i tym samym zabić niewinnych ludzi. Kiedy doszła do tego poziomu, włożyła do kapsuły swoje rzeczy, to znaczy swoje ubrania, książki, mapy i pamiątki rodzinne oraz jedzenie i wszystkie inne rzeczy potrzebne do przeżycia. Ubrała się w skafander i weszła do kapsuły trzymając w ręce tablet, który zabrała Abbigali. Powoli włączyła panel sterowania i otworzyła śluzę.

   — Oto dzień, w którym Hope Andrea Mikaelson wraca na stare śmieci, a Andrea Kane umiera.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro