Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

004― 𝘤𝘩𝘢𝘱𝘵𝘦𝘳 3!

𝐂𝐈𝐓𝐘 𝐎𝐅 𝐋𝐈𝐀𝐑𝐒

‧͙⁺˚*・༓☾ ▬ 𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝟑!

"Narzędzie tortur"

-Cholerne szpilki! - krzyknęła rozwścieczona Luna.

Razem z Corą biegły pustą ulicą, usiłując zgubić Nocnych Łowców, którzy wytrwale deptali im po piętach. W myślach przeklinała wszystkich sobie znanych Bogów za to, że ze wszystkich Nocnych Łowców przebywających w Nowym Jorku musiały natknąć się akurat na tych, których okradły. Obie czuły niesamowitą adrenalinę. Ale w odróżnieniu od swojej przyjaciółki, Cora nie przepadała za tym uczuciem.

Obróciła głowę i z przerażaniem odkryła, że tamta trójka nadal, za nimi podążała. W dłoni dziewczyny zalśnił srebrny bicz, którego druga końcówka w następnej chwili owinęła się wokół kostki Cory. Rudowłosa poczuła mocne szarpnięcie i z krzykiem zaskoczenia runęła na ziemię.

-Cora! - Luna natychmiastowo stanęła w miejscu patrząc na przyjaciółkę.

-Uciekaj! - Cora krzyknęła ze zgrozą, patrząc na brunetkę, która do niej podbiegła.

-Jesteś moją parabatai, nie zostawię cię.

Luna gorączkowo wyjęła z za opaski oplatającej jej udo ukradzioną stele i, kiedy zaczęła kreślić na  swojej ręce runę, poczuł zimne ostrze tuż przy swoim gardle. Podniosła wzrok i zobaczyła nad sobą blondyna, spoglądającego na nią ciskającymi pioruny oczami. Spojrzała na Core, która również miała przyłożone serafickie ostrze do gardła, przez nieznajomą. 

-Zabieramy was do Instytutu - oznajmiła dziewczyna. - Tam na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zamienić z wami kilka słów.

Obie zostały pociągnięte w górę tak, że teraz obie stały na równych nogach nadal z ostrzami przy swoich gardłach. Wzrok Aleca prześlizgnął się po Corze, a kiedy przeniósł go na Lune od razu zauważył swoją stele, mocno ściskaną przez jej dłoń. Jego przystojna twarz wykrzywiła się w wściekłym grymasie.

-To chyba należy do mnie - powiedział wyjmując z ręki Luny swoją stele. 

 ▬▬▬▬▬▬▬▬

-Naprawdę cię przepraszam, Magnusie.

Bonnie podnosząc z ziemi leżący wazon, po raz kolejny przeprosiła czarownika za zdemolowanie jego mieszkania. Co prawda nie było to całkowicie jej winą, w końcu nic nie mogła poradzić na swoje ataki, ale to wcale nie łagodziło ucisku w jej sercu, gdy spoglądała na zniszczenia, których dokonała. Czarownik okazał jej tyle dobroci przyjmując pod swoje skrzydła i starając się jej pomóc, a ona w zamian demoluje mu mieszkanie praktycznie codziennie. 

-To nie twoja wina.

Bane podczas podnoszenia z ziemi swoich ukochanych obrazów, które całe szczęście wyszły z kolejnego ataku nastolatki w jednym kawałku, zastanawiał się od czego powinien zacząć rozwiązywanie problemu dziewczyny. Miał świadomość, że jej stan się pogarsza. Od momentu przyjścia do jego mieszkania dręczyły ją tylko i wyłącznie wizje, po których zwykle dostawała gorączki i lekkich drgawek. Po raz pierwszy od tego czasu jej moc dosłownie wydostała się z niej i rozniosła się jak potężna, niszcząca fala. Magnus obawiał się, że z kolejnymi dniami będzie stanowiła coraz większe zagrożenie, nie tylko dla jego mebli, ale również dla samej siebie. 

-Musimy coś z tym zrobić - kiedy skończyli układać ostałe meble i wyrzucać te zniszczone, brunetka usiadła na kanapie i obserwowała swojego gospodarza, który przeszukiwał szkatułki leżące na biurku. - Zaczniemy od sprawdzenia paru rzeczy... Połóż się.

Bonnie posłużenie rozłożyła się na kanapie, a chwilę później Magnus stał już nad nią z wyciągniętymi dłońmi, które zawisły nad jej ciałem. Młoda czarownica obserwowała, jak Bane przesuwa nad nią rękami, które otaczała lekka niebieska poświata. Twarz czarownika nagle wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Natychmiast zrobił kilka kroków w tył.

-Dziwne... Nie, to nie może prawda...

-Co takiego? - zapytała siadając.

-Nie jestem pewien... Muszę wysłać twoje próbki do Spiralnego Labiryntu. Pewna osoba musi rzucić na nie okiem. 

Czarownik odwrócił się do dziewczyny plecami i znów zaczął szukać czegoś po swoich szkatułkach.

Bonnie była zdenerwowała. Bała się tego, co się z nią dzieje i miała nadzieję, że w Spiralnym Labiryncie znajdą jakieś sensowne wyjaśnienie przyczyny jej ataków. Słyszała od różnych osób, że to miejsce, w którym przebywają najbardziej uzdolnienie czarownicy na świecie. Z zamyślenia wyrwał ją głośny dźwięk zatrzaskiwanej szkatułki. Magnus odwrócony dotąd plecami do niej teraz stał zwrócony w jej kierunku z szerokim uśmiechem trzymając w ręce ogromnych rozmiarów strzykawkę, ma której widok brunetka poderwała się na równe nogi.

-Nie zbliżaj się do mnie z tym wielkim czymś!- wykrzyknęła i jak oparzona przeskoczyła za oparcie kanapy, kiedy Bane zrobił krok w jej stronę. - Chcesz mnie tym zabić?! Nadziać, niczym na pal?!

-Ale to tylko strzykawka....

-Bardzo duża strzykawka – odparowała, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie zbliżaj się do mnie z tym narzędziem tortur!

Czarownik patrzył z politowaniem na dziewczynę. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji postanowił działać bardziej drastycznie. Po jej zachowaniu wiedział, że po dobroci nie pozwoli zbliżyć się do siebie z ową strzykawką. 

Jego dłoń zapłonęła niebieskim płomieniem, który w następnej minucie leciał już w kierunku brunetki. Kiedy magiczna kula, w którą uformował się płomień w trakcie lotu, trafiła w brzuch dziewczyny, ta zdążyła tylko wydać z siebie zdziwiony okrzyk i jej ciało zamarło  miejscu, niezdolne do żadnego ruchu. Zadowolony Magnus podszedł do niej skocznym krokiem.

-Magnusie nie! Przestań! Nie zbliżaj się! - wykrzykiwała, ale czarownik nie zwracając na to uwagi delikatnie wbił grubą igłę w odsłonięte ramie dziewczyny, na co ta jęknęła żałośnie.

Strzykawka napełniła się krwią, a Magnus odsunął się powoli i kiedy znów podszedł do swojego biurka, pstryknął palcami, z których posypały się niewielkie niebieskie iskierki. Bonnie znów odzyskała władzę nad swoim ciałem i stała teraz delikatnie masując miejsce ukucia, posyłając czarownikowi pełne wyrzutów spojrzenie.

-Jak śmiałeś, ty zdrajco! –jęknęła. – Już nigdy ci nie zaufam!

-Nie marudź. Jak to mówią... cel uświęca środki.

 ▬▬▬▬▬▬▬▬

Brunetka stała na komodzie umieszczonej pod wysokim oknem i z nieodgadnioną miną patrzyła w dół.  Gdy tylko zamknięto je w pokoju, nie czekając ani chwili zaczęła ocenić ich szansę na ucieczkę. Niestety znajdowały się tak wysoko, że z pewnością przy próbie ucieczki, w najlepszym wypadku, połamałby sobie wszystkie kości.

-Za wysoko -westchnęła i zeskoczyła z mebla, lądując na ziemi.

Cora siedziała zwinięta na dużym łóżku, tak by być jak najmniej widoczną. Miała pochyloną głowę, a włosy skutecznie skryły jej twarz. Złączyła dłonie w mocnym uścisku, który nieudolnie próbował zamaskować ich drżenie. Luna poczuła, jakby sztylet wbijał się w jej serce. Gdy je tu zamknęli, atrakcyjny blondyn mruknął pod nosem coś o ich przesłuchaniu. I właśnie to jedno słowo, wzbudziło tak paniczny lęk u rudowłosej.

-Nie denerwuj się...

-Jak mam się nie denerwować?! - wykrzyknęła nieoczekiwanie, sprawiając, że Luna wzdrygnęła się zaskoczona. Jej parabatai nie miała w zwyczaju, nawet kiedy była zdenerwowana, podnosić głosu. - Jeśli przesłuchają nas Mieczem Anioła... To będzie koniec.

Cora ostatnie słowa wyszeptała ze łzami w oczach, na co jej przyjaciółka nie mogła patrzeć. Nienawidziła oglądać jak druga połówka jej duszy płacze. Zwłaszcza, że nie miała żadnego pewnego pocieszenia. Szybkim krokiem pokonała dzielącą je odległość i przysiadła obok przyjaciółki, przyciągając ją do uścisku. 

-Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego - wyszeptała jej do ucha, uspokajająco głaszcząc jej plecy i składając pocałunek na czubku głowy. -Nigdy na to nie pozwolę. 

Nagle po pomieszczeniu rozniósł się odgłos odkluczanych drzwi, które po chwili uchyliły się, wpuszczając do środka piątkę ludzi. Luna wytrzeszczyła oczy. Oprócz trójki ich porywaczy i nieznajomego, starszego mężczyzny w pomieszczeniu znajdowała się również dobrze znana przyjaciółką kobieta. 

Maryse Lightwood. 

Stała przed nimi z podobnie zszokowaną miną, co one. Czarne włosy miała spięte w wysoki kucyk, a jej granatowa sukienka opinała się na jej ciele. Mimo, że nie widziały się dobry rok to kobieta, w przeciwieństwie do nich, nie zmieniła się ani trochę.

-Pani Maryse.... - odparła rudowłosa.

Kobieta nie czekając podeszła do przyjaciółek i objęła, delikatnie poklepując po plecach. Forbes z nad jej ramienia dostrzegła, że reszta jej towarzyszy wymienia się zdziwionymi spojrzeniami. 

-Myśleliśmy, że zabójca twojego ojca was porwał. Co się z wami działo przez te kilka miesięcy? - Maryse była szczerze zszokowana. Ostatni raz dziewczyny widziała podczas jej ostatniej wizyty u Louisa Lockharta, ojca Luny. Kiedy miesiące wcześniej znaleziono jego martwe ciało była przekonana, że już nigdy nie będzie jej dane spotkać się z jego córką i jej przyjaciółką, które darzyła szczerą sympatią.

Parabatai rzuciły sobie szybkie spojrzenie.

-Nie wiemy, my...

-Mamo o co chodzi? Skąd je znasz? - dziewczyna niesamowicie podobna do Maryse przerwała Lunie i zrobiła kilka kroków przed siebie.

-Kochani to Luna Lockhart i Cora Forbes –wskazała na nie – Dziewczyny, przedstawiam wam Hodge Starkweather nauczyciela w Instytucie – mężczyzna posłał im krzywy uśmiech. – A to Jace Herondale oraz Alec i Isabelle, moje dzieci.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro