004― 𝘤𝘩𝘢𝘱𝘵𝘦𝘳 3!
𝐂𝐈𝐓𝐘 𝐎𝐅 𝐋𝐈𝐀𝐑𝐒
‧͙⁺˚*・༓☾ ▬ 𝐜𝐡𝐚𝐩𝐭𝐞𝐫 𝟑!
"Narzędzie tortur"
-Cholerne szpilki! - krzyknęła rozwścieczona Luna.
Razem z Corą biegły pustą ulicą, usiłując zgubić Nocnych Łowców, którzy wytrwale deptali im po piętach. W myślach przeklinała wszystkich sobie znanych Bogów za to, że ze wszystkich Nocnych Łowców przebywających w Nowym Jorku musiały natknąć się akurat na tych, których okradły. Obie czuły niesamowitą adrenalinę. Ale w odróżnieniu od swojej przyjaciółki, Cora nie przepadała za tym uczuciem.
Obróciła głowę i z przerażaniem odkryła, że tamta trójka nadal, za nimi podążała. W dłoni dziewczyny zalśnił srebrny bicz, którego druga końcówka w następnej chwili owinęła się wokół kostki Cory. Rudowłosa poczuła mocne szarpnięcie i z krzykiem zaskoczenia runęła na ziemię.
-Cora! - Luna natychmiastowo stanęła w miejscu patrząc na przyjaciółkę.
-Uciekaj! - Cora krzyknęła ze zgrozą, patrząc na brunetkę, która do niej podbiegła.
-Jesteś moją parabatai, nie zostawię cię.
Luna gorączkowo wyjęła z za opaski oplatającej jej udo ukradzioną stele i, kiedy zaczęła kreślić na swojej ręce runę, poczuł zimne ostrze tuż przy swoim gardle. Podniosła wzrok i zobaczyła nad sobą blondyna, spoglądającego na nią ciskającymi pioruny oczami. Spojrzała na Core, która również miała przyłożone serafickie ostrze do gardła, przez nieznajomą.
-Zabieramy was do Instytutu - oznajmiła dziewczyna. - Tam na pewno znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zamienić z wami kilka słów.
Obie zostały pociągnięte w górę tak, że teraz obie stały na równych nogach nadal z ostrzami przy swoich gardłach. Wzrok Aleca prześlizgnął się po Corze, a kiedy przeniósł go na Lune od razu zauważył swoją stele, mocno ściskaną przez jej dłoń. Jego przystojna twarz wykrzywiła się w wściekłym grymasie.
-To chyba należy do mnie - powiedział wyjmując z ręki Luny swoją stele.
▬▬▬▬▬▬▬▬
-Naprawdę cię przepraszam, Magnusie.
Bonnie podnosząc z ziemi leżący wazon, po raz kolejny przeprosiła czarownika za zdemolowanie jego mieszkania. Co prawda nie było to całkowicie jej winą, w końcu nic nie mogła poradzić na swoje ataki, ale to wcale nie łagodziło ucisku w jej sercu, gdy spoglądała na zniszczenia, których dokonała. Czarownik okazał jej tyle dobroci przyjmując pod swoje skrzydła i starając się jej pomóc, a ona w zamian demoluje mu mieszkanie praktycznie codziennie.
-To nie twoja wina.
Bane podczas podnoszenia z ziemi swoich ukochanych obrazów, które całe szczęście wyszły z kolejnego ataku nastolatki w jednym kawałku, zastanawiał się od czego powinien zacząć rozwiązywanie problemu dziewczyny. Miał świadomość, że jej stan się pogarsza. Od momentu przyjścia do jego mieszkania dręczyły ją tylko i wyłącznie wizje, po których zwykle dostawała gorączki i lekkich drgawek. Po raz pierwszy od tego czasu jej moc dosłownie wydostała się z niej i rozniosła się jak potężna, niszcząca fala. Magnus obawiał się, że z kolejnymi dniami będzie stanowiła coraz większe zagrożenie, nie tylko dla jego mebli, ale również dla samej siebie.
-Musimy coś z tym zrobić - kiedy skończyli układać ostałe meble i wyrzucać te zniszczone, brunetka usiadła na kanapie i obserwowała swojego gospodarza, który przeszukiwał szkatułki leżące na biurku. - Zaczniemy od sprawdzenia paru rzeczy... Połóż się.
Bonnie posłużenie rozłożyła się na kanapie, a chwilę później Magnus stał już nad nią z wyciągniętymi dłońmi, które zawisły nad jej ciałem. Młoda czarownica obserwowała, jak Bane przesuwa nad nią rękami, które otaczała lekka niebieska poświata. Twarz czarownika nagle wykrzywiła się w dziwnym grymasie. Natychmiast zrobił kilka kroków w tył.
-Dziwne... Nie, to nie może prawda...
-Co takiego? - zapytała siadając.
-Nie jestem pewien... Muszę wysłać twoje próbki do Spiralnego Labiryntu. Pewna osoba musi rzucić na nie okiem.
Czarownik odwrócił się do dziewczyny plecami i znów zaczął szukać czegoś po swoich szkatułkach.
Bonnie była zdenerwowała. Bała się tego, co się z nią dzieje i miała nadzieję, że w Spiralnym Labiryncie znajdą jakieś sensowne wyjaśnienie przyczyny jej ataków. Słyszała od różnych osób, że to miejsce, w którym przebywają najbardziej uzdolnienie czarownicy na świecie. Z zamyślenia wyrwał ją głośny dźwięk zatrzaskiwanej szkatułki. Magnus odwrócony dotąd plecami do niej teraz stał zwrócony w jej kierunku z szerokim uśmiechem trzymając w ręce ogromnych rozmiarów strzykawkę, ma której widok brunetka poderwała się na równe nogi.
-Nie zbliżaj się do mnie z tym wielkim czymś!- wykrzyknęła i jak oparzona przeskoczyła za oparcie kanapy, kiedy Bane zrobił krok w jej stronę. - Chcesz mnie tym zabić?! Nadziać, niczym na pal?!
-Ale to tylko strzykawka....
-Bardzo duża strzykawka – odparowała, nie spuszczając z niej wzroku. – Nie zbliżaj się do mnie z tym narzędziem tortur!
Czarownik patrzył z politowaniem na dziewczynę. Nie widząc innego wyjścia z sytuacji postanowił działać bardziej drastycznie. Po jej zachowaniu wiedział, że po dobroci nie pozwoli zbliżyć się do siebie z ową strzykawką.
Jego dłoń zapłonęła niebieskim płomieniem, który w następnej minucie leciał już w kierunku brunetki. Kiedy magiczna kula, w którą uformował się płomień w trakcie lotu, trafiła w brzuch dziewczyny, ta zdążyła tylko wydać z siebie zdziwiony okrzyk i jej ciało zamarło miejscu, niezdolne do żadnego ruchu. Zadowolony Magnus podszedł do niej skocznym krokiem.
-Magnusie nie! Przestań! Nie zbliżaj się! - wykrzykiwała, ale czarownik nie zwracając na to uwagi delikatnie wbił grubą igłę w odsłonięte ramie dziewczyny, na co ta jęknęła żałośnie.
Strzykawka napełniła się krwią, a Magnus odsunął się powoli i kiedy znów podszedł do swojego biurka, pstryknął palcami, z których posypały się niewielkie niebieskie iskierki. Bonnie znów odzyskała władzę nad swoim ciałem i stała teraz delikatnie masując miejsce ukucia, posyłając czarownikowi pełne wyrzutów spojrzenie.
-Jak śmiałeś, ty zdrajco! –jęknęła. – Już nigdy ci nie zaufam!
-Nie marudź. Jak to mówią... cel uświęca środki.
▬▬▬▬▬▬▬▬
Brunetka stała na komodzie umieszczonej pod wysokim oknem i z nieodgadnioną miną patrzyła w dół. Gdy tylko zamknięto je w pokoju, nie czekając ani chwili zaczęła ocenić ich szansę na ucieczkę. Niestety znajdowały się tak wysoko, że z pewnością przy próbie ucieczki, w najlepszym wypadku, połamałby sobie wszystkie kości.
-Za wysoko -westchnęła i zeskoczyła z mebla, lądując na ziemi.
Cora siedziała zwinięta na dużym łóżku, tak by być jak najmniej widoczną. Miała pochyloną głowę, a włosy skutecznie skryły jej twarz. Złączyła dłonie w mocnym uścisku, który nieudolnie próbował zamaskować ich drżenie. Luna poczuła, jakby sztylet wbijał się w jej serce. Gdy je tu zamknęli, atrakcyjny blondyn mruknął pod nosem coś o ich przesłuchaniu. I właśnie to jedno słowo, wzbudziło tak paniczny lęk u rudowłosej.
-Nie denerwuj się...
-Jak mam się nie denerwować?! - wykrzyknęła nieoczekiwanie, sprawiając, że Luna wzdrygnęła się zaskoczona. Jej parabatai nie miała w zwyczaju, nawet kiedy była zdenerwowana, podnosić głosu. - Jeśli przesłuchają nas Mieczem Anioła... To będzie koniec.
Cora ostatnie słowa wyszeptała ze łzami w oczach, na co jej przyjaciółka nie mogła patrzeć. Nienawidziła oglądać jak druga połówka jej duszy płacze. Zwłaszcza, że nie miała żadnego pewnego pocieszenia. Szybkim krokiem pokonała dzielącą je odległość i przysiadła obok przyjaciółki, przyciągając ją do uścisku.
-Nie pozwolę, żeby stało ci się coś złego - wyszeptała jej do ucha, uspokajająco głaszcząc jej plecy i składając pocałunek na czubku głowy. -Nigdy na to nie pozwolę.
Nagle po pomieszczeniu rozniósł się odgłos odkluczanych drzwi, które po chwili uchyliły się, wpuszczając do środka piątkę ludzi. Luna wytrzeszczyła oczy. Oprócz trójki ich porywaczy i nieznajomego, starszego mężczyzny w pomieszczeniu znajdowała się również dobrze znana przyjaciółką kobieta.
Maryse Lightwood.
Stała przed nimi z podobnie zszokowaną miną, co one. Czarne włosy miała spięte w wysoki kucyk, a jej granatowa sukienka opinała się na jej ciele. Mimo, że nie widziały się dobry rok to kobieta, w przeciwieństwie do nich, nie zmieniła się ani trochę.
-Pani Maryse.... - odparła rudowłosa.
Kobieta nie czekając podeszła do przyjaciółek i objęła, delikatnie poklepując po plecach. Forbes z nad jej ramienia dostrzegła, że reszta jej towarzyszy wymienia się zdziwionymi spojrzeniami.
-Myśleliśmy, że zabójca twojego ojca was porwał. Co się z wami działo przez te kilka miesięcy? - Maryse była szczerze zszokowana. Ostatni raz dziewczyny widziała podczas jej ostatniej wizyty u Louisa Lockharta, ojca Luny. Kiedy miesiące wcześniej znaleziono jego martwe ciało była przekonana, że już nigdy nie będzie jej dane spotkać się z jego córką i jej przyjaciółką, które darzyła szczerą sympatią.
Parabatai rzuciły sobie szybkie spojrzenie.
-Nie wiemy, my...
-Mamo o co chodzi? Skąd je znasz? - dziewczyna niesamowicie podobna do Maryse przerwała Lunie i zrobiła kilka kroków przed siebie.
-Kochani to Luna Lockhart i Cora Forbes –wskazała na nie – Dziewczyny, przedstawiam wam Hodge Starkweather nauczyciela w Instytucie – mężczyzna posłał im krzywy uśmiech. – A to Jace Herondale oraz Alec i Isabelle, moje dzieci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro