Zaginiony przyjaciel, równa się masa kłopotów
Do wieczora siedzieliśmy przy ognisku w Obozie. Dużo rozmawialiśmy, a ja wiedziałam, że skądś kojarzę Piper!
Dowiedziałam się, że jej ojciec to Tristian McLean! Świetny aktor, na którego o dziwo obie z Arllisą, miałyśmy... lekkiego świra. No cóż, mamy po niecałe piętnaście lat. Usłyszałam czyiś śmiech niedaleko. Niestety, kiedy się spojrzałam ktoś na nas wpadł. A dokładniej na Nico. Ten cały czerwony ze złości zrzucił z siebie tego chłopaka, który cały czas się śmiał, dopóki nie zobaczył na kogo wpadł.
– VALDEZ! NIE ŻYJESZ ŚMIECIU!
– Jejku, Nico! Nic się nie stało, stary. Nie denerwuj się, złość piękności szkodzi! – piszczał jak dziecko, nerwowo poprawiając swoje włosy.
– MÓJ DOMEK PRAWIE SPŁONĄŁ, A TY MÓWISZ, ŻE NIC SIĘ NIE STAŁO!? – spojrzał na mnie i odszedł. Wtedy chłopak, do którego zwracał się "Valdez" odwrócił się do nas. Miał dziecięcą, wesołą twarz i kędzierzawe, ciemne włosy. Oczy miał takie, jakby wypił za dużo kawy na raz. I był latynosem, to było coś co zwróciło moją uwagę.
– Nigdy, ale to nigdy nie był tak wściekły, na którykolwiek z moich kawałów. – mruknął pod nosem i usiadł koło Piper. – Moment, a ty to kto? Jakoś cię nie kojarzę, a uwierz, znam tutaj każdego.
– Jestem nowa, jakby to ująć. Nazywam się Kim Smith.
– Miło, ja jestem najseksowniejszym ...
– I najskromniejszym – dodała córka Afrodyty. Chłopak lekko się skrzywił, ale chwilę później znów się uśmiechnął.
– I najfajniejszym synalkiem Hefajstosa. – ciągnął dalej, nie zwracając uwagi jakie miny robiła dziewczyna próbując go przedrzeźniać.
– Okay, to znasz już tak – zaczęła wyliczać na palcach kolorowo oka – Mnie, Leona, Nika, Aleca, Lucy, Niki. Kogoś pominęłam?
– O proszę!Ty znasz synalków Hadesa!? No już ci współczuję laska. – zaśmiał się latynos rozglądając się nerwowo dookoła, jakby bał się, że znikąd pojawi się jeden z nich.
– Tak, znam ich naprawdę długo – obie zaczęłyśmy się lekko śmiać. Chłopak nie załapał o co chodzi i wstał przypatrując mi się uważnie.
– Co? Ile na przykład znasz, hmm... Nico di Angelo? – zapytał z łobuzerskim uśmieszkiem. Jak mu powiem to gały mu wyjdą z orbit.
– Ile to już będzie? Hmm...prawie osiemdziesiąt lat, no coś koło tego.
Miałam upragniony widok. Syn Hefajstosa stał przede mną z wyciągniętą przed siebie ręką i lekko rozdziawioną buzią.
– JAK?!Jestem dobry z matmy, ale z tego mi wychodzi, że masz blisko dziewięćdziesiąt lat! – pisnął i zaczął coś skręcać z różnych przedmiotów.
– Widzisz...To jest sama prawda.
Zastanów się, co komu mówisz, kochaniutka.
A miałam kilka godzin spokoju.
Przyzwyczaj się...
NIE! DAJ MI SPOKÓJ BO TERAZ WIEM DO CZEGO JESTEM ZDOLNA. NIE JESTEM KRETYNKĄ, ABY DAĆ SIĘ KONTROLOWAĆ!
Nie. Wrzeszcz. Może nie zauważyłaś, ale twojego najlepszego przyjaciela nigdzie nie ma od kilku godzin.
On...MÓW GDZIE ON JEST!
Nie wiem tego! Ale jestem tutaj aby ci pomóc, mała zołzo.
Ja zołza? Ja nie usunęłam nikomu pamięci.
Daj spok... skąd ty to wiesz! Dobra, nie ważne. Nie chcesz pomocy, aby go odnaleźć, trudno się mówi.
Więcej staram się nie odpowiadać na jej zaczepki. Kiedy tylko pomyślałam nad tym, miała racje. Alec zniknął już kilka godzin temu. Bardzo się o niego bałam. Wytłumaczyłam Piper i Leonowi, że muszę już iść. Szybko wbiegłam do domku numer jedenaście i zabrałam swój plecak oraz kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Wybiegłam z niego i na oczach kilku osób prze teleportowałam się.
Tak mi się tylko wydawało.
~*~
Siedziałam w jakimś pomieszczeniu. Zamknięta i sama.
Kiedy spojrzałam w dół, zauważyłam, że nie mam na sobie swoich ciuchów, tylko kolorową grecką togę. Moje ręce były związane, a włosy splecione w warkocza po lewej stronie. Miały też inny kolor. Nie były ani brązowe, ani białe.One były czarne z różowymi pasemkami.
Zza drzwi pomieszczenia usłyszałam krzyki. Ktoś jeszcze jest tutaj. Kiedy się skupiłam, mroźne dreszcze wyswobodziły moją dłoń z kajdanek. Dalej było słyszeć krzyki, ale teraz wyraźniejsze.
– Puśćcie mnie! – doskonale rozpoznałam ten głos. Alec jest tutaj. – Nawet nie wiem, po co mnie tutaj ściągnęłaś i kim jesteś!?
– Ja, ja jestem κατάρα. Jestem demonem stworzonym przez tego zuchwalca, Gabriela Smitha w 1931 roku. Rok później urodziła się jego córeczka Kimberly, kiedy byłam jeszcze półboginią, znałam przepowiednię o pierwszej córce bogini młodości.
Córka młodości zaginiona,
Klątwa na nią ciężka rzucona,
Zginie, lub na świat zagładę sprowadzi,
Miłość silniejsza od życia z rąk Śmierci ją wyswobodzi.
– wyrecytowała, a mnie przeszły dreszcze. Jestem córką Hebe.
– Już raz, prawie ją miałam. Ale ta klątwa uratowała ją tylko raz!
– Jaka klątwa? O czym ty mówisz wariatko!? – warknął chłopak, gdy podeszłam do drzwi zobaczyłam go dokładnie. Ubrania miał potargane i ubrudzone krwią. Miecz leżał kilka metrów od niego, a on sam klęczał przykuty do ściany.Ten demon, to ta sama, która próbowała mnie zabić jak miałam siedem lat.
– Nie musisz umierać chłopcze. Masz wybór. Przyłącz się do mnie i powiedz gdzie jest ta dziewczyna, wtedy cię oszczędzę, albo wypieraj się, że jej nie znasz. Wtedy cię zabiję.
Nie ufaj jej, proszę Alec.
Bardzo chciałam, aby to co potrafię, sprawiło, że chłopak zrozumie. Nie chciałam, ba! Ja nie mogłam go stracić. Zbyt mi na nim zależy!
Kim?
Bogowie! Dziękuje wam! A ciebie strasznie przepraszam! To wszystko, to moja wina!
Nie gadaj tak, Kim. Sam się w to wpakowałem.
Wiesz może, gdzie jesteś?
Nie dokładnie, ale znam to miejsce z opowieści Nico. To stary dom we Włoszech. Na Tutto il rosa strada* Zdążyłem zerknąć na ulicę zanim mnie skuła.
Znam tę ulicę. Mieszkałam tam przez pewien czas. Znajdę cię, tak szybko jak potrafię! Obiecuję!
Nie musisz. Kim, ja się sam w to wpakowałem, a nie chcę aby coś ci się stało!
Już raz dałam sobie z nią radę. Spokojnie, dam radę. Obiecuję.
Wizja zaczęła się rozmazywać, ale zdążyłam zapamiętać szczegóły tego miejsca.
~*~
– Kim. Kim do cholery jasnej, obudź się dziewczyno! – usłyszałam ostry ton mojego przyjaciela Włocha. Momentalnie w oczy zaczęło mi świecić słońce, więc i tak musiałam je otworzyć.
– Głośniej się nie dało, prawda?
– Odsuńcie się! – dopiero teraz zwróciłam uwagę na innych. Wow, zebrał się tu prawie cały obóz. W śród nich zwróciłam uwagę na jedyną dziewczynę która się uśmiechała. Miała niebieskie oczy i ciemnobrązowe włosy. Przy pasie miała zakrzywione miecze, a sam miała na sobie sportowe spodenki i koszulkę obozową. Podeszła bliżej mnie i podała mi rękę.
– Trzymasz się jakoś? – spytała spokojnym tonem. Chyba każdy był zdziwiony.
– Mary, daj jej spokój. Dopiero odzyskała przytomność. – usłyszałam znajomy głos. Eveline szła ku nam w swoim za dużym fartuszku lekarskim.
– Oj, spokojnie. Bo co? Złamie sobie coś? Upadnie i potłucze kolanka? Eveline, daj spokój. Widać, że ma w sobie to coś. – podała mi rękę, którą uścisnęłam – Jestem Mary Treaty, córka Nike, jak i grupowa domku siedemnaście.
– Kim Smith.
W mojej dłoni pojawił się sztylet, a ja poczułam lekki wiaterek. Każdy patrzył się na mnie z rozdziawioną buzią. Spojrzałam w dół i byłam ubrana tak jak w tej wizji. Tylko włosy były inne. Miały swój naturalny kolor i sięgały mi pasa. Coś jednak było nie tak. Spojrzałam w Flor de hielo i zdałam sobie sprawę, ze moje zielono-złote oczy są teraz fioletowe. Tak jak tego dnia.
– Nie wiarygodne. Witam cię, Kim Smith, córko Hebe, bogini młodości i piękna. – Chejron spojrzał na mnie badawczym wzrokiem i pogalopował w stronę Wielkiego Domu.
*Tutto il rosa strada- ulica All the rosa, wymyślona przeze mnie xD
Witam herosełów zagubionych w śmiertelnym świecie.
Mam nadzieję, ze nowy rozdział się spodoba.Gwiazdki i komentarze mile widziane <3
Eveline- zacna_perliczka
Mary Treaty - Iron_Power
Miłego dnia kochani! Do następnego, cya!
EDIT: 29.12.2017
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro