- Rozdział 20 -
P:Hej wróciłem!-krzyknąłem do wszystkich z reklamówką pełną zakupów lecz nikt mi nie odpowiedział...
Odłożyłem torbę na blat kuchenny i udałem się na góre...
Drzwi od pokoju Węgra były uchyline..
Ze środka można usłyszeć było głośne rozmowy i śmiechy wszystkich współlokatorów...
Wszedłem do srodka na co wszyscy zwrocili teraz na mnie uwagę...
Cz:Następnym razem powiedz mi gdzie idzesz...Martwiłem się..-Powiedział czechy chwytając się za skroń...
P:Dobrze mamo..-powiedziałem sarkastycznie przewracając oczami...
Wszyscy na to zachichotali...Tylko czechy założył ręce na ręce udając obrażinego...
Cz:Tak tak bardzo śmieszne...A tak po za tym to już rozmawialiśmy z Węgrem o naszej przeprowatce niedługo...
P:Spoko...Możecie nas zostawić na chwile samych-powiedziałem na co Dwójka tych debili zaczęła robić dziwne miny a Węgier się trochę spioł...
Po chwili wyszli zostawiając nas samych...
P:Lepiej już?-Zapytałem troskliwie.
W:T-trochę ...ale ostatnio okropnie bolą mnie plecy...-Przyznał prężąc się..
P:Heh to pewnie dlatego że cały czas leżysz..-powiedziałem nie wzruszony...
Węgier nic na to nie odpowiedział tylko przez chwile wpatrywał się w sufit...
W:Mogę cię o coś zapytać.?..-powiedział nagle..
P:jasne..-Odparłem bez wachania
W:No bo...Co się stało...co stało się że jestem w złym stanie?...jak pytałem Czecha i Słowacje to robili dziwne miny i lekko się podśmiechiwali mówiąc że ty mi wszystko powiesz...Więc oco chodzi?..-Zapytał zmieszany zmarszczając brwi..
Lekko się zarumieniłem..Lecz milczałem zaskoczony...Przecież dziwnie by to zabrzmiało jakbym powiedziałbym mu o tym tak po prostu..
A po drugie nikt więcej nie może dowiedzieć się o moich nadzwyczajnych umiejętnościach..
P:Pewnej nocy..ktoś włamał nam się do domu..Dobijał się do mnie ale po jakimś czasie przestał i udał się do innego pokoju..Pech chciał że to był twój pokój...
Zakluczył drzwi i...-przerwałem nie wiedząc co powiedzieć...-On cię zabił.-powiedziałem lekko zestresowany na co Węgry jeszcze bardziej skwaśił się na moje słowa...
W:Jak to zabił mnie...przecież żyje..-odpowiedział jakoś nie dowierzając..
Westchnąłem i położyłem mu palec na ustach...
P:Reszta to tajemnica~
Wyszeptałem a Madziar się zarumienił...
Chwycił za moją dłoń i pociągnął mnie w jego kierunku...
W:Nie chce przed nami tajemnic..Jesteśmy przyjaciółmi...Takimi najleprzymi...-wypowiedział z nadzieją...
P:Wiem o tym, ale to jest za trudne..przepraszam może kiedyś się o tym dowiesz...-przyznałem a chłopak na to odwrócił wzrok...
W:Czuje się tym urażony..ale rozumiem...-przyznał się..
Nagle on jakby pobladł...
W:Zaczekaj!-krzyknął na co ja stanąłem w miejscu patrząc na niego z ukosa...
P:Hm?
W:Czy to krew?-Zapytał a mi serce mocniej zabiły na jego słowa...
P:J-jak krew?
W:Noo...na twoim rękawku...-Przyznał bardziej zaciekawiony...
Westchnąłem i wyszedłem z pokoju bez żadnego słowa...
Ehh..może kiedyś mu powiem? Nie mam pojęcia ale teraz dopiero zrozumiałem jedną rzecz...
Jeżeli oboje żyjemy..to znaczy że on też coś do mnie czuje? Miłośc? Czy może raczej przyjaźń? Podobnie jest ze mną lecz bardziej w tym wszystkim przewodzi właśnie te uczucie do niego..
Heh to nie możliwe aby on mnie kochał.. mam rację...to tylko przyjaźn...
/Tydzień później/
Termin przeprowadzki uległ zmianie i teraz jednak musimy się ze wszystkim pospieszyć..Nawet bardzo bo wyjeźdzamy jutro..Tak to durne ale Czechy tak postanowił a po drugie powiedział nam że znalazł jakiś domek... Nie powiedział nic więcej tylko wspomniał o tym a resztę pytań przemilczał jakby była to serio wielka tajemnica..
Obecbie śiedze w pokoju pakując swoje ubrania i rzeczy do torby..Nie było ich dużo więc wszystkue udało mi się zmieścić..
Kiedy skończyłem zawiesiłem ją na ramię i wyszedłem z pokoju..
Na swojej drodze natknąłem się na Węgra który też już właśnie wychodził..
Po wypadku jaki go spodkał jakoś szybko się zrehabilitował i może poruszac się tak jak przed tym...
Ale wydaje mi się że coś jednak znowu jest z nim nie tak..Mam tutaj na myśli że znowu przestał się do mnie odzywać i unikać? Nie wiem oco może chodzić...
Często unika nas wszystkich twierdząc że „nie ma czasu" albo „chce pobyć w samotności"..No cóż to jego sprawa nie będę go zatrzymywać..
W:...-Wyminął mnie z paroma kartonami w ręce i powoli schodził po schodach..
Schodziłem zaraz za nim kiedy zauważyłem że chłopak się lekko potyka i traci równowagę lecąc w dół..
Zdeterminowany szybko chwyciłem go za ręke upuszczając swoją torbę na podłogę..Chwytając go za rękę przyciągnąłem go do siebie na bardzo bliski dystans...
Chłopak westchnął z ulgą i zmieszany bez żadnej emocji wpatrywał się we mnie..
P:Gdzie tak lecisz?-zapytałem żartobliwie na co chłopak tylko przewrócił oczami i pozbierał wszystkie kartony..
To nie było w jego stylu..Trochę mnie to zdziwiło ale zapominając o tym po chwili siedziałem w samochodzie..
Ja z tego co powiedział Czechy mam prowadzić..Nie jeździłem od kilku lat ale nadal wprawe mam ;)))((
Zabiosłem torbę do bagarznika ale okazało się ze w nim nie ma miejsca...
Westchnąłem i wrzuciłem torbę do tyłu..
Po chwili przyszli już wszyscy i wsiedli do samochodu pakując coś tam jeszcze przy okazji...
Czechy i Słowacja usiedli z tyłu a ja z Węgrem z przodu..
P:Macie wszystko?-zapytałem odpalając śilnik.
Wszyscy:Tak..
Po ich słowach ruszyłem nawet nie wiedząc gdzie mam tak dokładnie jechać..
Cz:Masz tutaj nawigacje..-powiedział i ustawił coś w telefonie i kładąc mi na spycjalny uchwyt..
P:Ok..-powiedziałem bez emocji i ruszyłem dalej..
Cz:Mam nadzieje że nie piłeś..-Zaśmiał się po chwili Czech a reszta oprócz Węgra zaśmiała się w głos..
P:ehh..To samo pytanie mógłbym zadać tobie..-wyszydziłem i teraz go teoche blokłem bo nic nie powiedział tylk wytknął mi język..
Przewróciłem oczami i spojrzałem na bawigator..
Zmarszczyłem brwi widząc że do celu mamy około 850 km...
To na prawdę daleko..aż tak się wystraszył czy to tylko kwestia gustu?
Okażę się na miejscu..Lecz teraz ruszajmy w drogę...Szkoda dnia..Mam chociaż małą nadzieję że te miejsce będzie chociaż fajne i zdala od ludzi..Nie chcę aby było zbyt tłocznie...Ludzie zaczną coś podejrzewać a po drugie...To tylko kwestia czasu aż odnajdą zwłoki Ukrainy a prawa nabierze tępa...
Lepiej dla mnie że się wyprowadzę..
***
Nie spodziewanie ukradkiem zerknąłem na Węgra..Cały czas milczał opierajac sie zamyśliny o szybę...
Wyglądał na smutnego.
Nie pytałem oco chodzi..Skupiłem się na jeździe i lecącej w radiu muzyce...
***
Po kilkuset zatrzymywaniu się co chwilę na stacji benzynowej po jedzenie albo na przerwie na siku w końcu powoli zachodziło słońce..
Do przejechania zostało nam już zaledwie 200 km..Na reszcie..mam już dosyć tej podróży..jestem zmęczony ale dam radę jechać dalej...
Słońce które powoli znikało za choryzontu było wyjątkowo pięknę..Oświetlało właśnie mnie i Węgra lekkimi promykami swojej zorzy..
Były one przyjemne i nie przeszkadzało mi zbytnio w prowadzeniu..
Kiedy wkońcu zaszło wszystko pokryła czerń a lampy świecące jak gwiadzy oddawały temu klimat...
Kocham noc..To właśnie w tedy mogę się oddać w całości całemu otoczeniu i bardziej racjonalniej myśleć o życiu...
Po chwili delikatnie zajrzałem przez górne lusterko widząc ze z tyłu jak cała dwójka tych debili zasnęła..No normalnie jak małe dzieci.. całą drogę marudziły....Polska to! Polska sramto..
Czasami na prawdę potrafią wkurwiać..
Lecz na szczęście teraz już wszystko ucichło a obaj śpią jak zabici oparci swoimi głowami o ich własne ramiona..
Wyglądają ze sobą słodko ale pozycja w której się znajdują jest dosyć zabawna..
P:Piękna dzisiaj noc...-Zwróciłem się do Węgra który cały czas czuwał ale przez całą drogę nie odezwał się ani słowem...
Wzruszył ramionami i nadal wpatrywał się w dal za oknem samochodu...
P:Coś się stało? Nie odzywasz się całą drogę..-zapytałem nadal patrząc się przed siebie...
W:Nic..nic się nie stało..-powiedział pez uczuciowo i tym razem odkleił się od okna i usiadł prosto tak jak ja patrząc na drogę...
W:Po prostu mam mętlik w głowie...-przyznał szeptem i opuścił delikatnie głowe na dół...
P:Mi możesz powiedzieć...
W:Wiem ale nie wiem jak to dobrać w słowa...
P:Wal śmiało..mów to co czujesz...-przyznałem spokojnym głosem...
W:...Po prostu..czuję się zły na siebie...
P:Dlaczego?-Zapytałem posyłając mu nie dorzeczne spojrzenie...
W:Wspomnienia..-przyznał i spojrzał na mnie smutno...
W:A po drugie czuję się źle w takim stanie jakim jestem...
P:To znaczy?-zapytałem nie bardzo wiedząc oco chodzi...
W:Brzydze się sobą.-Wypowiedział przez zęby i ponownie oparł się o okno..
W odbiciu mogłem dostrzec tylko jedną pojedyńczą łze spływającą po jego policzku...
Zastanawiałem się dlaczego tak twierdzi...Dla mnie był najśliczniejszą istotą ludzką jaką kiedykolwiek spotkałam i dano mi poznać...Ten człowiek to skarb...o który ja mam za zadanie walczyć...
—————————————————
...
1424 słów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro