Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

- Rozdział 19 -

Nadal trzymałem chłopaka w swych ramionach do czasu aż znowu nie zjawili się Czechy i Słowacja z przedmiotem o który poprosiłem aby przynieśli...
Czechy uklękł przy mnie i podał mi przedmiot...

Cz:Boże...kro to mógł zrobić..?-zapytał przerażony wpatrywając się w zmasakrowane ciało...

P:Nie wiem...ale jak się dowiem to...Obiecuję że jego spodka coś o wiele gorszego.....-wypowiedziałem bardzo niskim głosem i otwarłem zawartość apteczki...

Wyciągnąłem z niej bandarze oraz pudełko z igłami hirurgicznymi...

Rozdarłem jego koszulkę odsłanając sobie mocno poranione miejsca na jego lekko umięśnionym ciele...
Westchnąłem na ten widok i przystąpiłem do ich oczyszczania...
Kiedy już to zrobiłem zacząłem zszywać rany...
Wszystko było gotowe po dokładnie godzinie...Owinąłem jego ciało bandarzem od szyji do pasa w dół..
Jedyne co mnie zmartwiło to jego oko...
Nie ma mowy że da je się uratować...
Powoli one robiło się czarne co znaczyło że podumiera...

Westchnąłem smutno i zakleiłem mu na nim gaze zasłoniając to...

Patrząc na Węgra w tym momęcie można powiedzieć że wygląda on jak by przeżył katastrofe lotniczą...Nie no bez przesady..ale i tak wygląda to strasznie...

Ściągnąłem z siebie swoją czarną bluze i założyłem ją chłopakowi...Wyglądał w niej na prawdę słodko...
Może nie była ona dopasowana do niego ale w za dużym rozmiarze wyglądał jak taka mała słodka kulka...
Zarumieniłem się i wziąłem go na ręce...
Przeniosłem go na jego łóżko i okryłem lekko kołdrą...
Ostatni raz już pocałowałem go w czułko i poszedłem po coś aby posprzątać ten syf..

Czechy i Słowacja znajdowali już się na dole..
Siedzieli w ciszy jak by czekali aż zejde i wszystko im powiem...
Widząc mnie obaj wstali od stołu i podeszli do mnie..
Cz:Co z nim?-Zapytał zmartwiony..
P:Spokojnie wyjdzie z tego...Daj mu 2 tygodnie i wszystko będzie już prawie dobrze..-usakajałem
S:To dobrze ale my z Czechem postanowiliśny się z tąd wyprowadzić..-powiedział i złpał go za rekę..
Podniosłem brwi do góry i wpatrywałem się w ich dwójkę razem...
P:Wyprowadzić sie?-powtóżyłem..
Cz:Tak..my też już mamy dostć tego co tu się dzieje...-Przyznał unikając mojego wzroku..
P:Ale czekaj, bo nie rozumiem...-zatrzymałem się na tym chwytając się za schroń...
P:I nagle tak wszystko potraficie zostawić? Od tak?-Zapytałem najwyraźniej zdziwiony...
Cz:Nie mamy wyboru...Poczekamy te 2 tygodnie i wyjerzdzamy...
P:...Niby gdzie?..
Cz:Tego jeszcze nie wiem...ale spokojnie na pewno coś znajdę...-uspokoił mnie klepiąc po ramieniu...
P:Mhm..-wymruczałem i wyminąłem ich idąc do kuchni po ścierkę i coś do picia dla Węgra.
Wziąłem to co miałem i wszedłem po schodach...
Szczerze..nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć...Tyle się dzieje ostatnio i jeszcze teraz na dodatek typrowadzka?...Ale może to i lepiej?
Nie możemy ryzykować powtórką...
Nie jesteśmy tutaj bezpieczni..W każdej chwili może spotkać nas to samo...Poraz pierwszy raz w życiu czułem przytłaczające mnie zmartwienie...i dziwny lęk przed tym wszystkim...

Wszedłem do jego pokoju i zastałem go już przytomnego...
Rozglądał się od koła zdezorientowany...Jakby nie wiedział co się dzieje..Kiedy zobaczył mnie lekko się uspokoił i ponownie położył swą głowę na poduszkę...

P:Wszystko dobrze?-zapytałem siadając na krawędzi jego łózka..
Ten na mój widok lekko poczerwieniał ale nic nie odpowiedział...Nie zrozumiałem jego odpowiedzi...Czasami i on potrafi mnie zaskoczyć...a nawet nie zdaje sobie z tego sprawy...
Uśniechnąłem się do niego wyrozumiało i podałem mu szlankę wody..
Delikatnie wyciągnął w jej stronę dłoń...Drżała jakby to co robił sprawiało mu ogromnie dużo wysiłku...
Strasznie osłabiony zamknął oczy...płytko dysząc jego oko się zaszkliło...a on sam przez chwilę nie mógł wydusić z siebie żadnego słowa..
W:C-co s-s-się sta-ało-o?-Zapytał mnie wręcz nie słyszalnie...- I-i d-dlaczego-o nie w-widzę-ę na je-edno o-oko..?-dokończył lekko przerażony dotykając gazy...Skrzywiłem się ale z wyrozumiałością nadal poświęcałem mu swój czas..
dotknąłem jego dłoni leżącej nieruchomo na pościeli...On nie patrząc na to co robie po chwili odwzajemnił gest również delikatnie ściskając mą dłoń..
P:Nie zaprzątaj sobie tym głowy...Lepiej połóż się spać.Sen dobrze ci zrobi~
Wyszeptałem opiekuńczo i puściłem jego dłoń chcąc już wyjść...
On jednak mnie zatrzymał...Ze smutkiem na twarzy ledwie co poklepał miejsce koło siebie..
W:Z-zostań-ń prosze...-wypowiedział przemęczony...
Kiwnąłem głową i położyłem się obok niego...

Wpatrywałem się w sufit..Jego oko było zamkniętę...Węgier uśmiechał się do siebie..Nie wiedziałem po co to robi...Nadal z tym swoim ciepłym uśmiechem po jego policzku spłynęła ponownie kilka łez..Których za kolejnymi ciągły się kolejne..
W:Na-awet...n-nie wiesz ile...t-to dla mnie znaczy...-przyznał odwracając delikatnie głowe w moją stronę i posyłając mi jeszcze cieplejszy uśmiech niż przedtem..

W: köszonöm.....-wyszeptał z wdzięcznością i zamknął powieke...
W tej chwili zasnał...Jego spokojna twarz zastygła jeszcze bardziej...Na co moje serce roztopiło się bardziej.
Ja nie wiedząc co powiedzieć po prostu uśmiechnąłem się do niego i pogłaskałem po policzku...

P:Śpij dobrze..-powiedziałem i teraz już wstałem wychodząc z pokoju...

Zszedłem na dół i tym razem już nikogo nie spodkałem...
Poszedłem do korytarza i ubrałem swoje buty..Nałożyłem swoją maskę na twarz i ubrałem swoją szarą bluzę z kapturem wiszącą na wieszaku...

Po chwili byłem już na zewnątrz...
Ciepły wiaterek muskał moją skórę a słońce przez ciemny kolor mego ubrania przyciągało do mnie jeszcze więcej promyków..Co nie należało do najprzyjemniejszego uczucia..
Porozglądałem się do okoła i udałem się w nie znajomym mi kierunku...

W końcu wiedziałem co miałem zamiar zrobić..Są duże szanse że plan się nie powiedzie...lecz tylko połowa z tego była złego scenariusza..
Wszedłem do ciemnego jak noc lasu..Nie znałem go..ale wiedziałem że tutaj pewnie spodkam tą osobę..Tą pieprzoną świnie która skrzywdziła mego bratanka.. Z myślą zemsty kroczyłem odważnie przed siebie..Nie zerkałem za siebie..To co ma się stać tutaj..Niech zdarzy się tutaj..
Kiedy zagłębiałem się coraz głębiej w ciemność powoli czułem na sobię czyiś wzrok..Szelesty..szepty..
Nadal się nie zatrzymywałem..Jeszcze nie...To jeszcze nie było te miejsce, ta godzina...
Wędrowałem tak sobie swobodnie może 10? 20?minut aż w końcu stanąłem w miejscu...Teraz nastała godzina sądu...Godzina sądu tego kogoś...Wiedziałem że mnie śledzi.
Czując za sobą kogoś momentalnie się odwróciłem..
Nie miałem pojęcia gdzie jestem ani nie miałem pojęcia kim jest osoba stojąca na przeciwko mnie.
Stojąc kilkadziesiąt metrów ode mnie..
Jego szczupła i wysoka sylwetka odróżnia się od drzwew, więc ten ktoś był bardzo widoczny...
Powoli zaczął do mnie podchodzić aż w końcu dzieliły nas centymetry.

W końcu postać była już bardzo blisko mnie...Że mogłem poczuć na sobie jego sapanie..Osobnik na swojej twarzy miał maskę ale ja i tak czułem że uśmiecha się wrednie szczerząc swoje białe jak śnieg zęby..
Położyła tylko dłoń na moim policzku...po czym rzekła z troską
???:Oh~Czekałem na ciebie tak długo~Aż w końcu się doczekałem~
Powiedział mi znany głos ale nadal nie mogłem skojarzyć do kogo on należał..Miał on ostry akcent podobnego do rosyjskiego...Lecz nadal nie brzmiał to jak czysty rosyjski..
P:Kim jesteś?-wypaliłem nie zwracając uwagi na jego słowa...
Ten na to się zaśmiał i pchnął mnie tak abym się przewrocił...
Stanął nade mną i wyciągnął z kieszeni ostry jak brzytwa nóż...
Spojrzałem na niego groźnie i próbiwałem wtać ale on przycisnął mnie nogą do ziemi...Szarpałem się nogami i rękoma ale ku mojego zdziwienia on okazał się silniejszy ode mnie..
???:Jesteś głupi...-powiedział i podniósł dnoń z narzedziem nad siebie..-Ale przynajmniej umierając nie poczujesz ani pchnięcia~- Wyszeptał nieznajomy po czym uniósł narzędzie nad siebie.. Chciał zadć mi cios ale zablokowałem jego nadgarstek swoją dłońia..
Siłowanie z tym gościem było na prawdę wyczerpujące ponieważ, lecz po mimo wszystkiego nie dopuszczałem do siebie myśli poddania się..
Jego nóż już prawie dotykał mojej szyi lecz drugą ręką szybko wyciągnąłem swój składany nożyk który zwyke nosze przy sobie...Pospiesznie z zimną krwią wbiłem mu go brutalnie w brzuch przeszywając na zewnątrz...
On tylko nabrał powietrza i jęknął przerażony...Wyciągnąłem swoją dłoń ze środka zadając mu przez to więcej bólu...Jego dłonie rozluźniły się a ciało bezwładnie upadło na ziemie..Oddalił się ode mnie na kilka centymetrów wiedząc że wykrwawia się coraz bardziej...Z każdą sekundą czułem że staje się on coraz bardziej przerażony...Ha..h-ha...Haha...O to chodziło~
Wstałem a w tej chwili poczułem się jak pan...Teraz mogłem wszystko...
Ostrożnie, wolnym krokiem podchodziłem do mężczyzny...On widząc to cofał się...
P:H-haha~ czyżby ktoś tutaj się bał?-Odparłem po chwili milczenia nadzwyczajnie zdziwiony jego reakcją...
W dłoni trzymałem nóż...Zacisnąłem przedmiot w pięści, przypominając sobie co ten bydlak zrobił mojemu przyjacielowi...Wtedy moim całem zawładnęła nienawiść...Nie panowałem nad sobą...i nie miałem zamiaru tego zrobić...Jak już mówiłem, kiedy tracę poczucie bariery strzegącą mnie przed moimi czynami które mogę się dopuścić..
...Kiedy jej nie ma....
...Kiedy znika....
....Kiedy w ludzkości widzę tylko same zło...
To właśnie on dopuścił się do okaleczenia mojej miłości....Nie zdawając sobie sprawy z tego że zginie z rąk bezwzględnego mordercy..
Ze złością naplułem mu w twarz..
Szarpnąłem za jego ubranie i zdjąłem mu z twarzy jego maskę odsłaniając mi teraz tą bestialską mordę..
....Ukrainy... ??? zmarszczyłem brwi i wstałem z niego pospoesznie...
On pustym wzrokiem patrywał się we mnie cicho śmiejąc się pod nosem....

P:Ty kurwo...jak mogłeś?!-wydarłem się na niego kopiąc po brzuchu..
On wydał tylko jęk nie przyjemności...
Kopnąłem go w twarz na co on oddalił się o pare centymetwów i zakrył swoją twarz...
P:Zabije cię...za to co zrobiłeś...więc lepiej się pożegnaj z tym światem....-powiedziałem niskim tonem i mocniej zacisnąłem pięść na narzędziu...
Niebiespiecznie podszedłem do chłopaka który za zasłoniętą twarzą zaczął smiać się jak chory pojeb...
Jego głos w tym momęcie zmieniał się w coraz niższy aż w końcu był on na tyle niski że aż przerażający..
Odsłoniłem jego ręce z twarzy i ukazałem sobie widok już kompletnie kogoś innego...
P:Upa...-wytrzeszczałem przez zęby bardziej wkurwiony...
Upa:Nie spodziewałeś się tego?~
Upa:Mogłem się tego spodziewać...Lecz nikt nie wpadł na pomysł że to ja!~
Wyszczerzył się a z jego ust wypłynęło więcej krwi..

Upa:I co?~ Zabijesz mnie?~
Hahaha!-zaśmiał się w głos...

Upa:Jeżeli zabijesz mnie to zabijesz też Ukraine...-Powiedział z szyderczym lecz bardzo przeszywającym spojrzeniem w moim osłupaiłym kierunku...Ta postawa nie trwała długo...ponieważ..mnie to nie obchodziło...
P:No...to takie dwa w jednym...A tak po za tym mam to w dupie...-powiedziałem przewracając oczami i przykładając mu ostrze do gardła..
U:Polska p-proszę n-nie rób tego...-nagle odwzwał się głos ukrainy...
U:On m-mnie kontroluje...-powiedział a głos mu się załamywał...

Ja bez wyrazu wpatrywałem się w jego obraz..Dobrze znałem jego sztuczki...Najpierw zawładnie Ukrainą jest miły, liżę dupę a później? Bestialsko zostawia cię na lodzie i patrzy jak umierasz...

Dlatego nie interesowało mnie czy to był ukraina czy upa..Można by to porównać to tego samego ale też trochę innego pod względem harakteru..

U:Proszę p-polska..to on..on zmusił mnie d-do z-zabicia W-nie dokończył po ze złości o tym wbiłem mu to w gardło....
P:Nie interesuje mnie to...Zrobiłeś to a to jest dla mnie jedyny dowód...
Upa:...O-och Pol-lska-a z-zawsze taki odwarzny i b-bohaterski~Mhmmm
To-o jeszcze n-nie koniec...-wyszeptał dławiąc się krwią...
Po chwili wierzgania jego ciało stanęło w bez ruchu...

Zamknąłem oczy i zamachnąłem się wbijając mu nóż w szyję...Przedarł się od na zewnątrz wbijając w korę drzewa o które się opierał...

Ostatecznie brutalnie chwyciłem za jego włosy i szarpnąłem je z całej śiły..Bez problemu udało mi się rozerwać go na pół...Delikatna szyja~

Trzymałem jego głowę pod którą częściowo trzymał się jeszcze długi odcinek kręgosłupa..
Bezwładnie kołysał się w różne kierunki a ja tylko długo zaśmiałem się pod nosem..Czują nie przyjemną woń wydobywająca się z ciała...

Widząc długi korzeń od drzewa nabiłem głowę na niego przy okazji wyrywając część kości która mi w tym przeszkadzała...
Uśmiechnąłem się do siebie z mrozem w oczach...
-Tak kończą tacy jak ty...-Spojrzałem na masakryczny widok przede mną...

Kiedy poczułem ciche wirowania z boku mojej kieszeni...Wzdrygnąłem się delikatnie...
Wyciągnąłem telefon z kieszeni i spojrzałem kto dzwoni..
Był to Węgry...Odebrałem..

P:Halo?-zapytałem do słuchawki brudząc swój ekran szkarłatną cieczą.
W:Hej..G-gdzie-e jesteś?-zapytał trochę żywiej...
W:Czechy s-się martwi...-powiedział zaciekawiony lecz nadal osłabiony...
Zaśniałem się narwowo do słuchawki i spojrzałem na zakrwawione ciało...
...On nie mógł wiedzieć....
P:Ehhm..Poszedłem do sklepu..po....mleko! Tak..po mleko!-wyarowałem naerwowo i strzeliłem sobie face plama...
W:O-oh to dobrze..-powiedział lekko uspokojony...-A wziął byś mi-i jeszcze papryke? Prooooszeeee..-błagał na co ja westchnąłem i uśmiechnąłem się do słuchawki...
P:Dobrze..-powiedziałem lekko kopiąc ciało nogą...Do koła nas pojawiało się coraz więcej krwi na co ja tylko zaśmiałem się pod nosem...
W:Okej...To-o u-uważaj-j na s-siebie..Pa..-porzegnał się i rozłączył...
P:Słodki jesteś kiedy się tak o mnie martwisz~...-Wyszeptałem, wiedząc że chłopak tego nie usłyszał..
Uśmiechnąłem się psychopatycznie zwieszając głowe na dół...
P:Teraz już jesteś bezpieczny~
Wypowiedziałem ocerając sobie kciukiem krew z policzka...

———————————————————-
Życie mnie, mnie..

2202 słów.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro