MIGRAINE; wanda
Nie radziła sobie z migreną.
Nadchodziła zewsząd, paraliżowała, wyłączała. Sprawiała, że czuła jedynie nieprzenikniony ból wbijający w jej skronie garście gwoździ. Raz za razem, coraz mocniej. Jeden za drugim, powoli, boleśnie, ale tak, żeby wyło z bólu nie tylko ciało, ale i dusza.
Tęsknota. Strata. Ból. Cierpienie.
Pietro. Vision. Billy. Tommy.
Słyszała ich gasnące serca, zamykające się powieki. Cisza, nieprzenikniona cisza, a potem kurz wzbity przez upadające ciało na zgliszczach Sokovii. Później inne na wakandyjskich polach. Szelest pościeli w WestView.
Odciągała tłok. Przykładała do skóry. Chłód. Igła jakby gwóźdź w skroni. Odetchnięcie.
Bo tylko tak Wanda radziła sobie z migreną.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro