FOG; wanda & james
Nie wie, z czym przyszła się zmierzyć. Ale pozwalam.
Twarz kobiety zalewa się woskiem, później wargi krzywią się odrobinę. Ten jeden opuszczony kącik ust zdradza więcej, niż słowa.
Dłuższą chwilę również nie mówi. Chyba cisza jest bardziej odpowiednia. Milczę.
Czuję opuszek palca na skroni, chociaż nawet jej nie dotyka. Czerwona mgiełka przysłania wzrok. Wodzę za nią bezwiednie, a ciężki oddech dobywa się z płuc. Czyta ze mnie.
Jest mi wstyd.
Tego, że jestem zniszczony.
Tego, że jestem złamany.
Tego, że nie posiadam wspomnień godnych człowieka.
— Przepraszam.
Zostawiam pokój za sobą. Przez chwilę odnoszę wrażenie, że szkarłatna mgła chciała mi towarzyszyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro