Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Wściekły Eddie

Eddie x Alice for anonim

Najbardziej niezręczny moment na świecie? Żegnasz się z kimś, a okazuje się, że idziecie w tą samą stronę? Nie. Gdy przez przypadek pierdniesz w towarzystwie innych? Nie! Siedź sobie obok dziewczyny, która ci się podoba? Nie? Tak! Tylko, że jeszcze obok siedzi twój durny, gruby jak świnia kuzyn i opowiada śmieciowe żarty o swoich rodzicach!

Nazywam się Eddie Kaspbrak i chyba humor Richa za bardzo wszedł mi w nawyk.

***

Siedziałem na łóżku zastanawiając się nad tym co do cholery mam zrobić z wielkim, tłustym fantem zaraz obok, w drugim pokoju. Mowa oczywiście o moim kuzynie - Johnie. Moja mama, mówi mi, że powinienem zachowywać się przy nim przynajmniej, dobrze, ale! Moja mama również każe mi się trzymać z daleka od zarazków, a ten człowiek to jedno wielkie zbiorowisko pryszczy i swądu.

Nie wiem jakim cudem jesteśmy kuzynami i chyba nawet nie chcę wiedzieć, ale ludzie szanujmy się trochę! Niech ten gość się ogarnie, bo smród dochodzi aż na zewnątrz. Ostatnio spotkałem niestety nieżywą już wiewiórkę i nie zdziwiłbym się gdyby nie padła od smrodu.

Postanowiłem zrobić coś co od bardzo dawna planowałem. Przenocuje u kogoś weekend. Moja mama dostanie zawału o ile od razu nie padnie trupem. Nieważne! Muszę się stąd wynieść i to jak najdalej...

Zacząłem więc zdzwonić. Wpierw Stanley.

- Halo? - odezwał się w słuchawce.

- Cześć, Stan mam taką nietypową prośbę... - zacząłem i podrapałem się po karku.

- Ed... emm.... w-wybacz, a-a-ale nie podzielam twoich uczuć - odparł. doznałem w tym momencie szoku. Czy on myślał, że jestem....?

- Cholera! Stan czy ty myślisz, że jestem gejem?! - wydarłem się na cały głos.

- A nie jesteś? - spytał z powątpiewaniem. westchnąłem ciężko.

- Nie, nie jestem - odpowiedziałem już trochę uspokojony.

- Aha... to jaka jest ta twoja prośba?

- Możesz mnie przenocować na Weekend?

- Sorry, Eddie, ale mój tata właśnie dostał szału spróbuj u kogoś innego, pa

Pikanie w słuchawce. Tylko westchnąłem i wykręciłem kolejny numer - Bill.

- Cześć, tu Bill Denbrough...

- Hej, Bill mógł... W zasadzie to mam inne pytanie...

- Dawaj Eddie

- Kto z frajerów uważa, że jestem... gejem? - zapytałem gestykulując sam do siebie. Denbrough nie odzywał się przez jakiś czas, jakby stracił nagle powietrze. - Bill, żyjesz? - spytałem gdy minęło już więcej niż pół minuty ciszy.

- W-w-w-wszy-sc-scy ... - szepnął. osłupiałem dziś po raz drugi. Rozmasowałem sobie skroń jedną ręką, bo w drugiej trzymałem słuchawkę.

- Dla twojej, wiadomości, NIE - oznajmiłem zaznaczając ostatnie słowo.

- Oh...

- Przenocujesz mnie? - zapytałem - na Weekend - dodałem szybko.

- Wybacz Ed, ale za chwilę przyjeżdżają ciotka z wujkiem i nawet gdybym chciał, nie mam cię gdzie przenocować...

- Okey, rozumiem. Pa Bill.

- Chwila! - krzyknął w słuchawkę, a ja zatrzymałem się w połowie drogi do odstawienia słuchawki.

- Co jest?

- W sobotę spotkanie na kamieniołomach, o szesnastej, weź słodycze - odpowiedział i się rozłączył. zrezygnowany odłożyłem słuchawkę i walnąłem głową w ścianę.

- Czemu, kurna, ja... - zacząłem się zastanawiać nad tym czy nie chwytać się brzytwy i nie zadzwonić do Toziera. Została jeszcze nadzieja w Benie. Wykręciłem numer. Czekałem... czekałem...i czekałem, ale nikt po drugiej stronie nie odbierał. - Mike jeżeli ty nie odbierzesz... - szepnąłem do siebie i wykręciłem numer do przyjaciela.

- Mike Halon przy telefonie, kto mówi?

- Mike, to ja Ed

- Hej, coś się stało?

- Nie, wiesz co nie będę owijał. Możesz mnie przenocować na Weekend. Sprawa życia i śmierci - wyjaśniłem i oparłem się o zimną ścianę. Modląc się o to, żeby żadna ciocia, ani wujek nagle się nie pojawili u niego i żeby się zgodził.

- Pewnie - odparł, a ja westchnąłem z ulgą - jeżeli chcesz przerzucać baranie łajno - dodał. Nie wiedziałem czy zaraz wybuchnę, ale starczyło mi jeszcze trochę cierpliwości, żeby spytać:

- Co z Benem?

- Siedzi z Beverly w bibliotece i bogowie wiedzą co jeszcze robią...

- Czyli na Beverly też nie ma co liczyć czyli został mi Richie... - westchnąłem ciężko.

- A Alice? - zapytał się Mike, na co moje serce zabiło szybciej.

- Nie sądze, żeby chciała mnie pod swoim dachem...

- Ona cię uwielbia stary, gdybyś nie był gejem, powiedziałbym nawet, że kocha...

- NIE JESTEM GEJEM! - wrzasnąłem w telefon i odłożyłem go na miejsce z wielkim hukiem.

Chwila przerwy, Eddie. Zaraz zadzwonisz do Richa, do ostatniej deski ratunku... Chyba, że... Może rzeczywiście powinienem zadzwonić do Alice? podrapałem się po głowie nadal rozmyślając. Nagle zobaczyłem jak mój kuzyn wychodzi z pokoju. Wstrzymałem powietrze, żeby nie skończyć jak tamta wiewiórka. Podrapał się po nie powiem czym i ruszył do kuchni, ale zanim przeszedł przez próg klepnął mnie w ramię tą samą ręką, którą... Cofnęło mi się. Z prędkością światła wykręciłem numer Toziera.

- Halo?..

- Richie, ratuj - powiedziałem szeptem, tak aby John się nie skapnął. Tozier nie odpowiedział. Rozłączył się, a ja szybko schowałem się w swoim pokoju zamykając na klucz. Otworzyłem okna i odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej odrobinę świeżego.

Jakieś piętnaście minut później usłyszałem dzwonek do drzwi. Oczywiście pobiegłem w te pędy mając wielką nadzieję, że to Richie. Tak też było, ale nie był sam. Zmarzłem na moment widząc jak za nim stoi Alice, zatykając sobie nos, zresztą tak samo jak Tozier. Zastanawiałem się przez moment czy przypadkiem ja też nie prześmierdłem.

- Co tu tak wali? - spytał Richie poprawiając okulary.

- Mój kuzyn - odpowiedziałem przestraszony. Zerknąłem na Alice, która zachichotała, a Richie uśmiechnął się pod nosem. - musisz mnie przenocować, dłużej tego nie zniosę... - szepnąłem do Toziera i spojrzałem się za siebie, na mojego kuzyna, który znikąd pojawił się przy mnie i po raz drugi dzisiejszego dnia miałem ochotę zwymiotować. Jakim cudem moja matka wpuściła go do domu...

- No, hej... jestem John - przedstawił się, szczerząc brudne zęby. Ten człowiek to jedno wielkie zbiorowisko bakterii. Wyciągnął rękę w ich stronę, a Richie prawie uścisnął mu dłoń. Nie chciał tego robić... było to widać. Poświęciłem się dla przyjaciela i przepchnąłem Johna na bok mówiąc:

- powiedz mamie, że wychodzę...

Prawie wyszedłem z tego mieszkania, stałem w progu, gdy nagle usłyszałem głos mojej mamy:

- Eddie, zostań jeszcze na obiad ze swoimi znajomymi, później wyjdziesz - westchnąłem. Chciałem się rozpłakać i uciec jak najdalej stąd.

- Dobra, damy radę, Eds. Szybki obiadek i będzie po wszystkim - pocieszyła mnie Alice uśmiechając w moją stronę. Oddałem uśmiech i nawet nie zauważyłem, że się na nią gapię. Richie chrząknął znacząco i klepnął mnie w ramię, wybudzają ze snu.

Przeszliśmy do jadalni, gdzie moja matka, czekała na miejscu gospodarza. Nie wiedziałem co mam zrobić widząc jak mój kuzyn już usiadł do stołu i zaczął jeść zupę. Usiąść naprzeciw niego czy może obok ratując przyjaciół? Wiedziałem, że Alice musi usiąść jak najdalej od niego, najlepiej po przekątnej. Spojrzałem się porozumiewawczo na Richiego, a on zrozumiał aluzje. Odsunąłem Alice krzesło, a on na nim usiadła i uśmiechnęła się do mnie wdzięczna. Richie usiadł naprzeciwko, a ja (niestety) obok. Dlaczego moja matka, go nie wywala? Przecież to chodzący zarazek, a ona nienawidzi zarazków...

- Dzień dobry, Pani K - powiedziała grzecznościowo Alice i zaczęła nakładać sobie trochę obiadu. Richie westchnął tylko i niechętnie również zaczął nakładać obiadu. Ja nie nakładałem. Nie wiem czy mógłbym coś przełknąć skoro śmierdziało jak z tobołka starej cyganki...

Kuzyn zaczął jeść drugie danie. Powiem szczerze, gdy TO wróci za dwadzieścia trzy lata, to będzie mój lęk. Mój kuzyn. Tamten człowiek chodząca infekcja, to był pikuś.

- Mój ojciec zawsze mi mówił, że jestem za gruby... - zaczął John, niespodziewanie się odzywając. Oczywiście z pełnymi ustami. - odpowiadałem mu wtedy, że sam jest za tłusty i kazałem się mu wypchać - dodał i zaczął się śmiać. Nie, nikt się nie śmiał oprócz niego. - wypchać? Rozumiecie? - wydukał przez śmiech i znowu zaczął jeść. I tak paręnaście razy. Myślałem, że się uduszę, ale nie, nie ze śmiechu. Zacząłem się robić czerwony na twarzy (przynajmniej tak myślałem), ze złości oczywiście. Richie zaczął być natomiast zielony, prawdopodobnie od smrodu lub od surówki, która została kupiona u rzeźnika. Alice wydawała się zakłopotana od żartów, Johna, zwłaszcza, gdy zaczął ją podrywać. Miarka się przebrała gdy beknął. Wstałem szybko od stołu, wywracając krzesło gdzieś do tyłu.

- Mam dość! - wrzasnąłem patrząc na mojego kuzyna i na matkę. - Do jasnej cholery! John! Jebiesz! - krzyknąłem, a on spojrzał się na mnie jak na wariata. - Wychodzę i nie wrócę dopóki ta świnia się nie ogarnie - zwrócił się do matki. Mina wszystkich zebranych była bezbłędna. Richie szurnął krzesłem i wstał udając się do wyjścia. Wziąłem za rękę nadal osłupiałą Alice i wyciągnąłem ją z tego toi toia.

***

Razem z Richiem oraz z Alice szyliśmy do domu okularnika. Nie wziąłem rzeczy, nie wziąłem nic. Zacząłem się zastanawiać nad inną rzeczą. Skąd do jasnej cholery jest tu Alice?

- A-a co ty tu robisz, tak w ogóle...? - spytałem drapiąc się po karku. Ona westchnęła i spojrzała na uśmiechającego się pod nosem Toziera.

- Dzisiaj, Richie odgrywa bohatera. Wpierw pomógł mi się uwolnić z bagna w moim domu... a później u ciebie - wyjaśniła Alice, klepiąc po ramieniu okularnika.

***

Wykąpałem się, przebrałem w czyste rzeczy (Chyba, bo to były rzeczy Richie'go) i usiadłem przy stole w kuchni. Zerknąłem na Alice, która przeglądała gazetę.

- A gdzie, Richie? - spytałem nie widząc okularnika.

- Poszedł po Pizze - odpowiedziała i przewróciła lekturę na następną stronę, nawet nie patrząc na mnie. Po chwili, westchnęła i odłożyła gazetę. - I jak żyjesz?

- Jak w raju... tutaj przynajmniej nie cuchnie - odpowiedziałem z uśmiechem. Czy mam mówić, jak bardzo niekomfortowo się czułem?

- Muszę ci przyznać, że znalazłeś się w niezłym bagnie, Eds - przyznała.

Tozier przyszedł z jedzeniem i od razu się za to zabraliśmy. Bądźmy szczerzy moja mama nie gotuje najlepiej... ogólnie nie radzi sobie w kuchni, więc Pizza była jak manna z nieba. Jedliśmy w ciszy. Kompletnej ciszy. Bynajmniej mi i Alice pasowała ta cisza. Richie'mu już nie.

- W tą sobotę, jest spotkanie? - zapytał kończąc kawałek i oblizując palce. Westchnąłem, a Alice mruknęła coś w rodzaju "mhm". Richie zabrał się za kolejny kawałek.

- Muszę się o coś spytać... - oznajmiłem otrzepując ręce. Oboje, nawet na mnie nie spojrzeli. To chyba znak, że mogę pytać... - Dlaczego frajerzy myślą, że jestem gejem?

Okularnik upuścił pizze i przełknął, gorączkowo ślinę. Alice trochę się oburzyła, ale zaraz potem zerknęła porozumiewawczo na Richa. Niewierze... czy oni... też...

- Chyba czas ci coś powiedzieć - wyznała Alice i patrzyła raz na Tozier'a, raz na Kaspbrak'a. - Richie wypuścił tą plotkę...

- C-co? - spytałem zdumiony i zerknąłem na przyjaciela, który tylko uśmiechnął się do mnie jak najbardziej niewinnie mógł i powiedział:

- It's a prank, bro...

Nie do końca pamiętam jak to się stało. To wszystko działo się strasznie szybko. Rzuciłem się na Tozier'a i chyba go uderzyłem... Siedzieliśmy na kanapie, ja po jednej stronie Richie po drugiej, trzymał woreczek z lodem przy oku... jednak go uderzyłem. Alice stała naprzeciwko nas. na środku. To chyba ona nas rozdzieliła.

- Okey... - zaczęła trochę niepewnie, jakbym znowu miał się na niego rzucić (co było bardzo prawdopodobne). - Eddie, dlaczego uderzyłeś, Richa? - spytała spokojnie.

- Ten palant - wskazałem na niego - wymyślił plotkę, że jestem gejem. NIE, NIE JESTEM - powiedziałem podniesionym głosem.

- Richie, dlaczego wymyśliłeś plotkę? - zapytała znów spokojnie Alice.

- To miał być jeden z tych moich żartów... i... trochę mnie poniosło...

- Trochę? Człowieku, już wiem dlaczego żadna dziewczyna nie chce się ze mną umówić!

- Ty w ogóle nigdy nie zarywałeś, stary! Ten mój żart, tak jakby potwierdził, że jesteś...

- NIE! - krzyknąłem. - Masz to odkręcić, nie wiem jak, ale masz to kurwa, odkręcić - oznajmiłem i spojrzałem na Alice. Richie zamyślił się.

- Chyba mam pomysł... - stwierdził po krótkiej chwili. - musicie mi tylko zaufać

- My? - zapytała Alice.

- No bo... wiesz jesteś dziewczyną...

- Do sedna, Tozier - obruszyłem się i

- Może... będziecie udawać parę?

- C-co?! - krzyknęliśmy jednocześnie, a ja wstałem z kanapy.

- Tylko w sobotę! Żeby frajerzy zobaczyli...

- Nie masz innego pomysłu? - zapytała Alice. Gdzieś tam w głowie zapaliła mi się lampka.

- Może to nie taki zły pomysł? - zapytałem patrząc na brunetkę. Spojrzała się na mnie z niedowierzaniem i założyła ręce na piersiach.

- Okej, ale zasady. Bez obmacywania

- Nie śmiałbym

- Buziak tylko w policzek

- Oczywiście

- Świetnie moje gołąbeczki - stwierdził Richie. - A teraz przepraszam, ale muszę wymienić okład...

***

Szliśmy pieszo prosto do kamieniołomów. Wszyscy byliśmy trochę poddenerwowani. W jednej ręce niosłem siatkę z różnymi przekąskami i paroma innymi rzeczami. Było bardzo ciepło, więc było pewne, że będziemy pływać. Richie poszedł parę minut wcześniej, żebyśmy nie pojawili się na miejscu wszyscy razem.

Odstawiliśmy prowiant tam gdzie zawsze rozbijaliśmy obóz i zauważyłem resztę ekipy na górze, na klifie, z którego zawsze skaczemy. Machali do nas i zachęcali do przyjścia na górę

- Gotowa? - spytałem Alice, która jak dotąd się nie odzywała.

- Bardziej być nie mogę - odparła i wzięła mnie za rękę. Muszę przyznać, że było przyjemne. Ze spokojem szliśmy do reszty.

- No dobra, to kto pierwszy? - usłyszeliśmy głos Stana.

- Rozbierz się - szepnęła Alice i sama zaczęła ściągać ogrodniczki.

- C-co?

- Zaufaj mi, Eddie. Mam plan. - oznajmiła, a ja zrobiłem co kazała. Za krzakami, słyszeliśmy małą kłótnie. Mimo, że skakaliśmy stąd nie raz, za każdym razem, są jakieś obawy. Zerknęliśmy przez liście i zobaczyliśmy, że nadal nikt nie skoczył, a Tozier ewidentnie szukał nas wzrokiem. - Suszymy ząbki, Ed i biegniemy - powiedziała i mocniej złapała mnie za rękę. Niepewnie przełknąłem ślinę. Zaczęliśmy biec. - z drogi! - krzyknęła Alice śmiejąc się głośno. Ja też się uśmiechnąłem. Zdziwieni, zrobili nam przejście. Skoczyliśmy.

Wynurzyliśmy się z wody, śmiejąc do siebie. Byliśmy blisko siebie, zbyt blisko. To była kwestia, chwili. Nikt się tego nie spodziewał, nawet my. Pocałowaliśmy się. Ta chwila trwała zbyt krótko. Oderwaliśmy się od siebie.

- Chyba nie na tym polega umowa - westchnąłem z uśmiechem.

- Walić umowę - odpowiedziała i zaśmiała się. Tym razem, Alice wciągnęła mnie pod wodę...

No cóż. Tamtego wieczora, nigdy nie zapomnę. Już nikt nie myśli, że jestem gejem, a frajerzy, planują nam ślub. Richie ma być drużbą... No i... mam dziewczynę. Najlepszą, na świecie. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro