Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stanley Uris x Kara

Było głośno. Zdecydowanie za głośno jak dla brunetki. Impreza trwała od dwudziestej i od początku zdecydowała się siedzieć w jak najcichszym miejscu. Jej brat, Richie wiedział, że dziewczyna nienawidziła tego typu domówek.

Siedziała w koncie z jakimś tanim romansidłem, które określała jako "zapychacz czasu" i z poduszką na brzuchu. Opierała na niej podbródek i starała się skoncentrować na książce. Chciała, żeby nastała cisza, ale to nie mogło nastąpić wcześniej niż o trzeciej. Wiedziała o tym i nie łudziła nadziei.

Jej umiarkowany spokój został zburzony. Drzwi od jej sypialni otworzyły się z dużym hukiem, a do środka weszła dosłownie oblizująca się para. Jak zauważyła była to Kelly Michaelson i Hank Justice, czyli jedni z najbardziej popularnych ludzi w szkole. Wstała z podłogi oburzona, ale i tak nie zwrócili na nią uwagi. Rzucili się na łóżko Tozier. Krzyknęła na nich każąc wyjść, ale to nic nie dało. Muzyka i inne wrzaski zagłuszały brunetkę o dość spokojnym głosie. Drzwi nadal były otwarte. Stała osłupiała ignorancją tych ludzi. Rzuciła w Hank'a książką. Tylko to przyszło jej do głowy.

- Zwariowałaś! - wrzasnął. Jego głos był donośny, pewny siebie. Patrzył na nią z mordem w oczach. Cofnęła się o krok. Zszedł z Kelly, która również chciała ją zabić.

- Patrzyła się! To psychopatka! Zboczeniec! - dodała również wrzeszcząc. Jej usta otwierały się i zamykały. Zaczęła się trząść i powoli traciła oddech. Bała się i to okropnie. Nie lubiła kiedy ktoś na nią krzyczał. Nie lubiła hałasu. Chciała powiedzieć, że to przecież jej pokój i że mają się stamtąd wynosić, ale nie była aż tak odważna, żeby to zrobić. Zrobił to za nią ktoś odważniejszy.

- To jej pokój idioci, wynocha stąd! - krzyknął Stanley Uris' aka Stan The man. Wszedł do środka i wskazał na drzwi. Kelly prychnęła i zarzuciła swoimi sztucznie kręconymi włosami wychodząc niczym królowa wielkiej brytanii. Za nią Hank, który prawie rzucił się na Stana, gdy ten wypchnął go z pomieszczenia. Zamknął drzwi tuż przed nosem. Miał na sobie białą koszulę, która na piersi miała wielką czerwoną plamę. On też chciał się wynieść z tej imprezy, ale wiedział, że razem siostrą Toziera, będzie mógł odpocząć od wrzawy i jednocześnie spędzić czas w miłym towarzystwie.

- Wszystko okej? Kara? - pytał, ale ona nie odpowiadała. Zauważył, jak jej mięśnie na szyi się zaciskają, kiedy z trudem próbowała oddychać. Kaszlnęła parę razy. Stanley'owi rozszerzyły się zielenice. Szybko podszedł do niej i pomógł usiąść na łóżku. - Kara? - spytał patrząc na to jak jej włosy powoli przyklejają się do potu na czole. Wskazała na swoją klatkę piersiową.

- D-duszno... - powiedziała i z trudem zaczęła zasysać stracony tlen. Uris szybko oddalił się od brunetki i otworzył okna na oścież. To nie był dobry pomysł i szybko zdał sobie z tego sprawę. Hałas z ogrodu był ogromny. Zamknął je płochliwie i ponownie usiadł obok niej.

- Okej, Oddychamy... rób to co ja - powiedział i uśmiechnął się desperacko. Zaczął powoli wdychać i wydychać powietrze. drżała i zrobiła się blada. Dotknął jej czoła podczas oddechów. Było zimne od potu. Przełożył dłoń na jej własne. Przydałaby się szklanka wody. Gdy już tracił nadzieję, że Kara zdoła unormować oddech, zaczęła powoli odzyskiwać prawidłowe bicie serca. Puściła jego ręce i nic nie mówiąc położyła się z pozycji siedzącej. Stanley nadal patrzył na nią przestraszony. Przez chwilę myślał, że zemdlała. Wzięła kilka głębszych wdechów i chwyciła poduszkę, do której się przytuliła. Jej oczy były rozszerzone i gapiła się w sufit.

- Dziękuję, Stan - szepnęła nie odrywając wzroku. Uris patrzył na dziewczynę jeszcze przez chwilę. Nie wiedział co to było. Czy to atak paniki? Czy może jakaś choroba serca? On sam był w szoku i miał nadzieję, zrobił co tylko mógł, żeby uratować Karę z opresji. Wstał z łóżka i ruszył do wyjścia z sypialni. Chciał jej przynieść wody. Spojrzał jeszcze raz na brunetkę i na jej małe ramiona zaciskające się kurczowo na pomarańczowej poduszce. Nie zrobił wszystkiego co tylko mógł... On mógł być tą poduszką.

Poduszki są super. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro