Stanley Uris!
Talia Crowford x Stanley Uris
Talia Crawford i Stanley Uris to... no jakby to ładnie powiedzieć... nie lubią się i to bardzo. Gdyby nie najlepsza przyjaciółka Talii - Beverly i przyjacielowi Stana - Billowi, nie raz doszło by do walki między nimi. Żeby było śmieszniej Bill i Beverly chodzą ze sobą. Od niedawna, ale chodzą. Jedno i drugie musi znosić swoje towarzystwo choć do minimum.
- Widziałaś gdzieś moje klucze? - spytała Beverly chodząc po swoim mieszkaniu w tę i w tamtą. Talia większość czasu spędzała u niej. Z jednego względu. Stanley był jej sąsiadem, a żeby jeszcze bardziej śmiechowo to mają swoje pokoje... naprzeciwko siebie. Brunetka natomiast (Talia) siedziała spokojnie przy stole z kubkiem ciepłego mleka i zbożowym ciasteczkiem, które tak uwielbiała.
- Nie, nie widziałam... znajdą się - Odpowiedziała, siorbnęła napój i wstała. - stój w miejscu - powiedziała do Beverly z uśmiechem. Sięgnęła do jej kieszeni i poszerzyła swój uśmiech. Podała jej klucze, a ognistowłosa spojrzała na nią wdzięcznie.
- Jesteś boska... - stwierdziła Bev i znowu ruszyła do innego pokoju.
- A w zasadzie? Czemu szukałaś kluczy? - zapytała brunetka wracając do mleka i ciastka.
- Mam dzisiaj randkę z Billem! - zawołała z drugiego pokoju.
- Ulalala, tylko grzecznie mi tam - odpowiedziała Talia gryząc ciastko. Beverly weszła znów do pokoju gdzie była przyjaciółka i usiadła naprzeciwko niej.
- W sumie... to... - zaczęła niepewnie, a Talia zmarszczyła brwi. - Mam do ciebie prośbę... bo... no...
- Wyduś to z siebie - oznajmiła Talia z uśmiechem.
- Mogłabyś, na dzisiaj się ulotnić? - spytała. Brunetka zacisnęła usta, próbując się nie zaśmiać.
- Czyli jednak nie będzie grzecznie... - stwierdziła Talia uśmiechając się od ucha do ucha.
- Nie! Nie o to chodzi... Znaczy....
- Dobra nie tłumacz się mi, zniknę, ale dla twojej wiadomości jutro rano znowu przychodzę - oznajmiła, a Beverly oddała uśmiech.
- Dzięki, Talia. Jesteś niezastąpiona.... - powiedziała Beverly i ukradła resztę ciastka Talii.
- EJ!
***
Tak jak poprosiła Beverly, brunetka usunęła się na ten wieczór i wróciła do swojego domu. Gdzie panowała... niezbyt fajna atmosfera. Weszła do salonu i poczuła charakterystyczny zapach papierosów. To była jej matka. siedziała na parapecie, przy otwartym oknie, paliła fajkę i popijała jakimś mocnym trunkiem.
- No prosze... córka marnotrawna powróciła - stwierdziła zachrypniętym głosem, nawet nie patrząc się na brunetkę. - po co wróciłaś? - dodała i delikatnie przechyliła głowę, aby spojrzeć na nią kątem oka.
- To mój dom i chcę w nim przenocować - odparła pewnie podeszła o dwa kroki do matki.
- Poprawka, moja droga. To BYŁ twój dom... - poprawiła kobieta i tym razem już przekręciła głowę. Jej podkrążone ocz, blada cera. Wyglądała jak trup. Zaciągnęła się po raz drugi.
- Powiedziałam ci, że jak mam wrócić to masz przestać pić - zignorowała wcześniejszą wypowiedź i wyrwała mamie, butelkę Whiskey. Nie ruszyła się, na to. Nawet uśmiechnęła... ale z kpiną.
- Moja córka... taka porządna... kto by się spodziewał - mruknęła pod nosem i powoli wstała z parapetu. Podeszła do córki i dotknęła jednego policzka. - Taka delikatna... - dodała szeptem. Talia poczuła, wpierw ciepło na swoim policzku, a później potężny ból. Łzy same jej pociekły. Gdy szok minął, spojrzała na matkę, wielkimi oczami. Patrzyła na nią... jakby z góry. Odebrała jej butelkę i znów zaczęła pić. - Nie wracaj tu Talia, nigdy.
Wyszła... Wzięła swoją torbę i zrobiła to co kazała jej matka. Była godzina dwudziesta trzecia. Nie wiedziała dokąd ma pójść i co zrobić. Czuła metaliczny smak krwi w ustach, a policzek nadal piekł. Wciąż płakała. Jej własna matka, wyrzuciła ją z domu... Otarła łzy i pociągnęłą nosem. Mogła wybrać hostel... Rozejrzała się dookoła. Na ulicy nie było żywej duszy. Latarnia pod którą stała, zamigotała na moment. Spojrzała na dom swojego sąsiada i na zapalone światło w jego pokoju. Siedział przy zamkniętym oknie... i czytał, chyba. Talia westchnęła i zacisnęła szczękę. raz kozie śmierć - pomyślałą i podeszła do domu Urisa.
Otworzył jej i był wyraźnie zdumiony. Wpierw tym, że w ogóle się tu pojawiła, a potem, że z jej ust cieknie krew. Nie odzywali się do siebie. Stanley po prostu wpuścił Talie, a ona weszła. Jak gdyby nigdy nic. W końcu się odezwał:
- Usiądź tu - wskazał na kanapę i gdzieś poszedł. Usiadła w fotelu, żeby zrobić mu na złość. Rozejrzała się po domu. Ładnie przystrojony, bez kurzu, kominek i zdjęcia na nim. Idealna rodzina... Uris wrócił i delikatnie westchnął gdy zobaczył ją na fotelu. Zignorował to i podszedł do niej z wacikiem i wodą utlenioną. - przyłóż sobie to... - powiedział i podał wacik. Po prostu odebrała od niego pomoc. Stanley jednak coś zauważył. Coś bardzo dziwnego. Jej ręce drżały. Nie była wstanie nawet wycelować w miejsce gdzie miała ranę. - daj mi to - poprosił i wziął niepewnie wacik. Delikatnie przyłożył gazik do rany, jakby miała za chwilę uciec.
- Nie rozumiem cię - stwierdziła dziewczyna, a Stanley skończył i odsunął się od niej niewidocznie.
- A musisz? - spytał i usiadł na kanapie.
- Jesteś zasranym dupkiem, a teraz wpuszczasz mnie do domu i...
- Możesz wyjść jeśli chcesz - odparł. - I nie jestem dupkiem...
- Chciałeś mnie poświęcić w kanałach - mruknęła pod nosem - jesteś - dodała, a blondyn przewrócił oczami.
- Mieliśmy po trzynaście lat...
- Potem miałeś pomysł, żebyśmy po prostu, wszyscy się zabili - stwierdziła.
Mój Boże... daj mi cierpliwość... - pomyślał Stan
Bo jak dasz mi siłę to go zabije - pomyślała Talia. Oboje westchnęli w tym samym momencie.
- Przenocujesz mnie? - spytała brunetka.
Parę dni później
Bill i Beverly siedzieli w jednej z barów mlecznych w stylu lat osiemdziesiątych i czekali na swoje zamówienie.
- To... co cię tak martwi - spytał Bill, patrząc na Beverly. Wzrok miała utkwiony gdzieś za oknem. Padał śnieg i świąteczna atmosfera (chociaż był Listopad) dawała we znaki.
- Ostatnio, prawie nie mam kontaktu z Talią... - odparła i poprawiła się na siedzeniu. - Chyba się obraziła, że wtedy ją wygoniłam...
- Nie, to nie w jej stylu... Byłaś u niej w domu?
- Nikogo tam nie ma... albo nikt nie chce otworzyć? Sama nie wiem...
W tym czasie Stanley i Talia właśnie szli do baru gdzie siedzieli ich przyjaciele. Było zimno, więc szybko szli, ale brunetka nie mogła już wytrzymać tej ciszy. Klepnęła więc Stana w ramię i krzyknęła "berek" zaczynając biec. Blondyn, jeszcze kilka dni temu, za nic w świecie nawet by się nie ruszył. Tym razem jednak zaczął biec, aż w końcu dogonił brunetkę i przerzucił ją przez ramię.
- Ej! To nie fair! - zawołała żałośnie. Uris uśmiechnął się zwycięsko i postawił ją dopiero gdy znajdowali się w barze. Zaczął zdejmować szalik, gdy nagle Talia roztrzepała mu włosy, próbując pozbyć się drobinek śniegu.
Bill, który siedział naprzeciwko wejścia i widział to wszystko z daleka. Na chwilę zamarł.
- Co jest... kuźwa... - wydukał, a i Beverly się obróciła. Opadła jej szczęka, na widok, Stanley'a i Talii, kompletnie szczęśliwych. Nie zwrócili nawet na nich uwagi. Zajęli stolik i co chwila wybuchali gromkim śmiechem.
- Czy oni? - spytała samą siebie.
- Jak to jest możliwe... - szepnął Denbrough.
- Magia świąt?
- Mamy listopad...
Śmiali się w najlepsze gdy Talia, dosłownie przez przypadek opowiedziała niezamierzony żart.
- Mój ojciec chciał mnie wtedy zatłuc - wyznał Stanley nadal się śmiejąc.
- Wyobrażam go sobie "Chuliganie! zeżarłeś wszystkie ciastka!" - sparodiowała. Patrzyli na siebie przez moment wciąż się uśmiechając.
- Mam do ciebie jedno pytanie... - zaczął Stan.
- Wal...
- Miałabyś ochotę... skoczyć... gdzieś kiedyś do kina na przykład? - spytał i podrapał się nerwowo po karku.
- Myślałam, że z klifu... - odetchnęła z udawaną ulgą i teatralnie złapała się za serce.
- Ale... emm... jako... no wiesz...
- No wyduś to - popędziła go.
- Na randkę - wydukał w końcu. Talia myśliała, że udusi się własną śliną, gdy to usłyszała. Uśmiechnęła się jednak kącikiem ust.
- To... może teraz? - zapytała, a Uris oddetchnął z ulgą.
- Pewnie...
Bill i Beverly z zainteresowaniem oglądali tą dwójkę.
- Masz dzisiaj coś do roboty? - spytał Bill.
- Nie
- Śledzimy, ich?
- Oczywiście, że tak
***
Talia i Stanley poszli na Horror. Nie do końca podobało się to chłopakowi, ale brunetka nalegała mówiąc "byle nie na komedie romatyczną". Oczywiście Bill i Bev nadal bawili się w detektywów. Zajęli miejsca gdzieś za nimi i przysłuchiwali się ich rozmowie. A przynajmniej próbowali, bo szeptali.
- Niech ten debil wykorzysta sytuacje - mruknął Bill pod nosem.
- W jaki sposób? - zapytała skołowana rudowłosa.
- Może niech obejmie ją ramieniem?
- Dobrze by było jakby się do niego przytuliła...
Niestety (lub stety) Para na dole wszystko słyszała i nie mogła powstrzymać się od śmiechu, akurat w momencie, w którym odcinali komuś głowę.
- Wykorzystamy sytuacje? - spytał szeptając jej do ucha.
- Czemu nie - odparła i przytuliła się do Stana.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro