Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Richie Tozier x Alice Denbrough

Richie Tozier to śmieszek. Klasowy klaun z grubymi oprawkami. Chudy, wysoki żartowniś. Według najpopularniejszych dziewczyn ze szkoły nie był jakoś niesamowicie przystojny, ale nadrabiał swoimi żartami i chwytliwymi tekstami. To komediant, który potrafi rozśmieszyć prawie każdego, co jest niezwykłym darem. Richie to bohater na parę chwil. Przynajmniej dopóki nie zagalopuje się za daleko i nie powie czegoś co będzie żałował. To gaduła, która często nie mogła trzymać języka za zębami. Jednak ktoś sprawiał, że nie mógł wymówić ani słowa.

Ta dziewczyna nie była popularna. Chyba jej na tym nie zależało. Przyjaciele czasami mówili do niej prześmiewczo - Alice "Smile" Denbrough. Jej uśmiech był cudny. Gdy patrzyło się w jej brązowe oczy, każdy wiedział, że można jej zaufać, polegać. Zawsze coś w jej wzroku mówiło, że bez zasady rozmówca będzie chociaż odrobinę zrozumiany. Była spokojna, stale pomocna i cholernie urocza. Jej jedyną wadą (przynajmniej tak myśleli frajerzy) to było to, że można było jej ufać, ale ona nie ufała nikomu. Może oprócz brata, choć on wiedział, że i tak nie wie wszystkiego.

Dnia 30 maja, Alice musiała postawić wszystko na jedną kartę. Zaufać temu błaznowi.

***

To był jeden z tych dni, gdy wszyscy chodzili bez siły do życia. Poniedziałek - od razu można poznać po zaspanych i zamulonych ludziach poruszających się jak żywe trupy po szkolnych korytarzach. Naprawdę nieliczne jednostki chodziły z uśmiechem na twarzy. Richie Tozier szedł wtedy zaspany, ale z uśmiechem na twarzy. Takie połączenie. W końcu, dlaczego miałby się nie uśmiechać, skoro zaraz minie swój obiekt westchnień? Ona zawsze się uśmiecha w poniedziałki. Zaraża uśmiechem jak katarem.

Idzie prosto i zmotywowany, żeby stawiać kolejne kroki. Mija zakręt i... patrzy się na szafkę z numerem 45. Nie ma jej właścicielki. Jego uśmiech powoli schodził mu z twarzy, aż w końcu zamienił się w grymas. Poprawił swoje okulary i poszedł do szafki z numerem 54 - jego szafki.

- Psst! Pssst! Richie!

Richie podskoczył gdy usłyszał szept. Wcale się nie przestraszył, po prostu... zdziwił. Rozejrzał się dookoła siebie. Drzwi od sali chemicznej były otwarte, a pomiędzy nimi a framugą była Alice. Uśmiechnął się i podszedł do drzwi. Chciał już coś powiedzieć ,gdy Alice wciągnęła go do środka i zamknęła drzwi.

Uniósł brwi zaskoczony.

- Hej, hej, hej! - zawołał i zobaczył jak dziewczyna wygląda jeszcze przez drzwi w jedną i drugą stronę. - Czemu zaciągnęłaś mnie w ten zaułek, paniusiu? - zapytał udając Aliasa Smitha. Odchrząknął. Kowbojski akcent nadal mu nie wychodził.

- Potrzebuje pomocy, Richie - oznajmiła dziewczyna. Tozier usiadł na biurku nauczyciela i obejrzał ją od góry do dołu. Nastała cisza.

- To...?

- To dla mnie dosyć niezręczne - stwierdziła i przygryzła wargę. - chodzi o to, że... Wiesz dziewczyny mają swoje problemy... i - zaczęła, ale widząc dziwną minę Toziera po prostu spuentowała - mam okres, Richie.

- Oł... myślałem, że... ja - zeskoczył z biurka i podrapał się po karku. - J-jak mam ci pomóc? - spytał próbując utrzymać powagę i zwalczyć pokusę żartu, który idealnie pasował do sytuacji i cisnął się mu na usta.

- Mogłabym pożyczyć od ciebie bluzę? Oddam ci jutro. Muszę tylko przetransportować swój zadek bezpiecznie przez pół szkoły, a nie chcę tego robić z plamą na dupie - Przytaknął i szybko ściągnął swoją zieloną bluzę.

- Dzięki - powiedziała i przewiązała bluzę przez pas. Gdy już chciała wychodzić, obróciła się jeszcze. - Naprawdę dziękuję, Tozier

- Spoko - uśmiechnął się i przycisnął swoje okulary, oddała uśmiech i wyszła z sali. - Czerwona, królowo - zaśmiał się pod nosem. Oj, trzymał to jak beknięcie po coli.

Richie jeszcze nie zdawał sobie wtedy sprawy, ale zasadził nasionko "przyjaźni" między nimi. Później zacznie błagać o to, żeby miał odwagę aby to drzewko przyciąć. Nie chciał wylądować w strefie przyjaźni...

7 czerwca

Dziewczyny - Alice i Bev siedziały na szkolnym murku i piły cole ze szklanych butelek. To była pora lunchu, ale obie stwierdziły, że później udadzą się do Terry's (Baru szybkiej obsługi) żeby coś przekąsić. Alice bawiła się kamerą cyfrową co jakiś czas włączając ją i filmując ludzi chodzących po szkolnych korytarzach, a Beverly dodawała do tego parodiujący komentarz. Powód, dla którego miała kamerę był taki, że zgłosiła się do konkursu na film pod tytułem "Moja przyszłość". Nie miała kompletnie pomysłu na film, ale był to ostatni dzwonek na zapisanie się, a nie chciała zaprzepaścić takiej szansy.

- Może... Nagraj swoich rodziców? Chyba nasze życie będzie podobne? - stwierdziła, ale wtem przypomniała sobie o swoim ojcu i skrzywiła się trochę.

- Trochę mnie to przeraża... "Podaj mi piwo" "Zapłaciłaś rachunki?" "Czemu nie ma obiadu?" - mruknęła przypominając sobie rozmowy swoich rodziców.

- Ahoj, przygodo! - zawołała mało entuzjastycznie Bev po czym obie się zaśmiały. Przez chwilę patrzyły jak ludzie po prostu przychodzą i Marsh zatrzymała się wzrokiem na bandzie sportowców. Wskazała ich palcem.

- Widzisz ich? Dupki. - skwitowała i prychnęła.

- Nie wszyscy tacy są, Bev... - westchnęła Alice przypominając sobie, że Mike, jej brat oraz Richie są w drużynie baseballowej.

- Chciałabyś, żeby konkretnie któryś z tych gości był w przyszłości twoim mężem? - zapytała. Alice pokręciła z niedowierzaniem głową. W końcu rudowłosa nie znała, żadnego z nich. Zachowywali się jak świnie... to prawda, ale na miłość boską oni mają tylko piętnaście lat.

- Są inni, Bev... sama zresztą dobrze o tym wiesz - oznajmiła Alice i poprawiła się na murku.

- Choćby twój brat - zaznaczyła. Alice prychnęła śmiechem. Wiedziała o swoim bracie na tyle dużo, żeby wiedzieć, że wcale nie jest tak wspaniały jak mówią frajerzy. Ten gość nadal ma gacie w słonie, a jego dojrzałość w rozmowie z siostrą ogranicza się do drażnienia się z nią i uderzania poduszką. - Albo Eddie.

- Eddie? - spytała brunetka.

- Można o nim mówić, że nie jest wysportowany czy nieśmiały, ale jest...

- Porządny?

- No właśnie - skwitowała. - Żeby nie było nie bujam się w nim czy coś, ale po prostu głośno sobie myślę. A jak ktoś dowie się o tej rozmowie - pogroziła jej palcem.

- Już jest po mnie. Tak, wiem - zaśmiała się Alice. Obie wypiły łyka coli i znów przez jakiś czas patrzyły się na korytarz. - A...

- co? - spytała Beverly.

- Nie nic. To nieważne.

- No mów! - zawołała z uśmiechem. Alice pokręciła głową i zeskoczyła z murku.

- To głupie... - westchnęła i wypiła ostani łyk coli.

- Większość naszych pomysłów i rozmów jest durna, no dajesz - powiedziała Beverly i również zeskoczyła z murku.

- Richie? - zapytała cicho tak aby nikt poza nimi jej nie usłyszał.

- Richie? - powtórzyła i zmarszczyła brwi. - Jeżeli jakaś z nim wytrzyma więcej niż tydzień dam jej order z ziemniaka. Obiecuję - powiedziała. Alice się uśmiechnęła.

- Idziemy na zajęcia?

- Jasne - mruknęła Bev.

Dziewczyny szły przed siebie przez jakiś czasu dopóki nie zatrzymały się przy szafce brunetki. Chowała podręczniki z poprzedniej lekcji. W tym czasie, po drugiej stronie parę metrów dalej Richie i Eddie rozmawiali o dziewczynach. Tozier chował podręczniki, a Eddie opierał się o szafki i patrzył na Bev i Alice.

- A Alice? - spytał Eddie.

- Co z Alice, Eds? - zapytał i odwrócił się do niego. Zamknął szafkę.

- No wiesz. Jest ładna, inteligentna, urocza... - wymieniał Kaspbrak. Richie skrzywił się i spojrzał na dziewczyny. Nie mógł zaprzeczyć, ale... To w jaki sposób nazywał Alice powodowało u niego dziwny gorzki smak w ustach. Wiedział, że to zazdrość... nie był głupi.

Młoda Denbrough obróciła się do Marsh i zaśmiała. Widocznie rudowłosa powiedziała coś śmiesznego. Na ten widok i Richie i Eddie się uśmiechnęli. Spojrzeli po sobie po czym wzruszyli ramionami i podeszli do nich.

- Witam, drogie Panie - odezwał się Richie iście szarmancko i oparł się o szafki. Alice uśmiechnęła się do niego szeroko. Oj tak, wtedy nogi mu zmiękły, ale przecież nie mógł upaść. Przytrzymał się na ramieniu Eddiego,a on spojrzał na niego wzrokiem pytającym co kombinuje.

- Chcecie z nami iść do Terry's po szkole? - spytała Bev. Eddie wzruszył ramionami, spojrzał na Toziera. Ach, tak to teraz JA mam podejmować decyzję? Do jego głowy wpadł szatański pomysł. Zresztą jak on sam.

- Czemu czekać... - powiedział i powoli oderwał się od szafki i od Eda. - Skoro możemy iść teraz? - zapytał. Obie dziewczyny uniosły kącik ust do góry. Tylko Eddie pozostawał niepewny. - No chyba, że nasz Edioszek wymięka... możemy pójść po-

- Idziemy - warknął Kaspbrak. Richie go irytował, oczywiście potrafił być dobrym przyjacielem, ale przez większość czasu jednak irytował. Każdy wiedział, że mogą mieć przez to kłopoty, ale przecież bez ryzyka nie ma zabawy. Poszli korytarzem do wyjścia ze szkoły gdy Richie zaczął:

- Moi drodzy! Czeka nas nowa droga życia! - krzyknął entuzjastycznie

- Zamknij się. To wagary nie jebana podróż w kosmos - warknął Eddie.

***

Jedli już od jakiś piętnastu minut. Alice zjadła już dwa burgery i frytki... zamówiła kolejnego. Patrzyli się na nią jak pochłania resztki frytek, podczas gdy każdy z nich nie dałoby sobie wepchnąć najlepszego deseru na świecie. Alice była wiecznie głodna i wiecznie szczupła.

- Zdołasz zjeść czwartego? - spytał Richie ze śmiechem.

- Zawsze i wszędzie - odparła i spojrzała na Bev, która przybiła swoje czoło do stołu.

- Chcę umrzeć... - mruknęła rudowłosa na co wszyscy się zaśmiali. O dziwo tylko Eddie zamówił sałatkę. Widocznie nie ufał Terry tak bardzo jak reszta frajerów. O knajpce chodziły różne dziwne plotki, ale prawda była taka, że było tam smaczne i tanie jedzenie. Coś idealnego dla grupki nastolatków.

- Co chcemy robić dalej? - spytał Eddie i spojrzał na swój zegarek.

- Może pójdziemy do salonu gier wideo? - spytała Alice zagryzając ostatnią frytkę. Tozier spojrzał się na nią zdziwiony, nie był tam od... nie pamiętał.

- Kamraci, kierunek Arcady! - zawołał Richie. Wstał powoli jakby bojąc się, że urodzi to co przed chwilą pożarł. Terry widząc, że wychodzą wpakowała burgera do papierowej torebki i podała Alice, która popędziła, żeby odebrać zamówienie. Tymczasem Richie pomagał wstać Beverly, która o mało się nie przewróciła przez próg. Eddie poczłapał do Alice i zapłacił za... wszystko? Denbrough rzuciła mu zdziwione spojrzenie. Ten uśmiechnął się i wzruszył ramionami. Odszedł zanim zdążyła zapytać, czy nie podzielić chociaż rachunku na pół...

***

Zjadła po drodze. Wszystkim poprawił się humor od posiłku, a przez spacerek szybko stracili zbędny ciężar na brzuchu. Szli chodnikiem coraz to żywiej gadając na temat najnowszego horroru w kinach "Dracula". Eddie co prawda nie lubił horrorów, ale zauważył, że Alice je lubi. Przecież mógłby się przemóc i zaprosić ją do kina na randkę? Prawda? Od samego myślenia na ten temat zrobił się czerwony.

- Eds, co Ty taki burak? - spytał się Richie. Gdy dziewczyny podeszły do jakiejś wystawy sklepowej. Kaspbrak miał już go dzisiaj dość. Szczelił go przez łeb tak mocno jak tylko potrafił. Richie syknął. - No weź!

- Należy Ci się - mruknął Eddie i szybkim krokiem podszedł do Bev i Alice. Richie przez chwilę na nich patrzył i próbował sobie rozmasować tył głowy. Skrzywił się po raz kolejny tego dnia gdy Eddie zaczął zagadywać do Alice. Musiał coś z tym zrobić bo go szlag jasny trafi. Albo powie swojemu przyjacielowi, że ją "lubi lubi" albo zaprosi Alice na randkę.

***

Przyszli do salonu gier i Tozier wiedział, że nie może czekać. Wybierze mniej inwazyjną drogę i powie Eddiemu. Chociaż nie był tego taki dobry pomysł po tym jak go uderzył.

- Rozmienimy na drobniaki - powiedział Eddie i poddał dziewczyną parę drobnych, które miał w kieszeni. Richie nawet nie szukał po kieszeniach. Jeżeli miał tam coś oprócz starej gumy i agrafki będzie to cud. Wolał ten cud zostawić dla siebie. Kaspbrak spojrzał na niego zdziwiony, a on wzruszył ramionami. Podeszli do kasy.

Kobieta, która stała za ladą miała znudzony wzrok. Jej mina nie wyrażała więcej niż zmęczenia życiem. Eddie wyjął dziesięć dolarów:

- Chcemy roz-

Kobieta wyrwała banknot i zaczęła szperać w kasie.

- mienić... - westchnął.

- trochę to zajmie - mruknęła szorstko. Spojrzeli po sobie i odeszli na krok.

- Ktoś tu ma gorszy dzień - szepnął Richie. Kaspbrak prychnął. Spojrzeli na dziewczyny, które grały w koszykówkę, Bev rzuciła po raz ostatni i wykonała taniec zwycięstwa. Oboje się zaśmiali. Okularnik wziął głęboki wdech. Teraz albo nigdy...

- Eddie? - spytał Richie. Odwrócił się do niego zaskoczony.

- Nie, "Eds"? - zapytał. Okularnik podrapał się po karku.

- Słuchaj... ja... Nie wierzę, że to robię - stwierdził i wziął drugi głęboki wdech - Podoba mi się Alice - szepnął. Kaspbrak zmarszczył brwi po czym zrozumiał.

- Oł... T-to dużo wyjaśnia... - oznajmił i przeszedł z nogi na nogę.

- Mhm - mruknął i starał się nie utrzymać kontaktu wzrokowego.

- Umówiłem się z nią, Richie... no wiesz do kina - powiedział i spojrzał się na niego. Richie przytakiwał głupio głową i zacisnął szczękę. - Nie zamierzam odwoływać, do tego powiedziałem, że to randka - wyjaśnił i stanął pewniej. W Tozierze się gotowało. Uśmiechnął dziwnie. - Bo widzisz mi też podoba się Alice - dodał.

- Okej... spoko - mruknął. - kto pierwszy ten lepszy... rozumiem - stwierdził. - Ale mogę się z nią umówić no nie? - zapytał. - Wiesz PO waszej randce...

- Możemy przecież chcieć DRUGĄ randkę.

- Ale możecie NIE chcieć drugiej.

- Te, gołąbeczki! - zawołała kobieta i podała monety w woreczku foliowym. Było ich ogrom i nie zamierzali ich liczyć. Eddie przygarnął worek.

- Mi też się podoba Alice, zrozum to - warknął Kaspbrak i poszedł do dziewczyn. Richie nie zamierzał odpuścić. W połowie drogi do dziewczyn obrócił go za ramię.

- Ona nie jest Twoja - szepnął z powagą. Eddie uniósł brwi do góry.

- Tak? Twoja też nie - stwierdził i założył ręce. Alice i Beverly zauważyły, że coś się dzieje między nimi, dlatego zaczęły iść w ich kierunku. Wszystko stało się za szybko. Richie w jednym momencie zacisnął pięść i uderzył Eddiego prosto w żuchwę. Pod wpływem impetu wpadł na Beverly, która pomogła mu wstać, ale nie zdążyła przytrzymać. Kaspbrak oddał cios i kto by się spodziewał. Znokautował Toziera. Padł na podłogę jakby wyzionął ducha.

- Richie! - zawołała Alice i podleciała do Richa, żeby chociaż podłożyć mu pod głowę kolana. Zaczęła energicznie klepać go po policzkach i nagle Eddie zdał sobie sprawę co zrobił. Zmierzwił włosy i również podszedł do przyjaciela.

- Hej! Stary! Nie umieraj mi tu! - zawołał i próbował ocucić go głosem. Kobieta za ladą, która na chwilę straciła panowanie nad oddechem szybko podała im butelkę wody. Eddie odebrał ją i szybko wylał całą zawartość na Richa. Odkaszlnął, a astmatyk odsunął się wzdychając głęboko.

- Co się stało?! - spytała Beverly.

- Wytłumaczycie sobie wszystko ale nie tutaj! No już jazda mi stąd! - warknęła kobieta, a Alice nawet nie protestowała. Przyszli i zrobili raban.

- Pomóż mi go podnieść - kiwnęła na Eda Alice.

Gdy znaleźli się w uliczce między budynkiem z grami, a kinem Aladyn Marsh powtórzyła swoje pytanie, ale chyba ją zignorowali.

- Wszystko przez ciebie - mruknął okularnik mówiąc to wprost do Eddiego.

- To ty zacząłeś, zazdrosny palancie! - krzyknął. - Zamiast powiedzieć Alice co czujesz, wylatujesz mi tu z pięściami jak jakiś pojeb!

Wtedy się stało. Chyba wszystkim zabrakło powietrza i poniekąd jeden z najgorszych koszmarów Richiego się spełnił. Nie chciał, żeby dowiedziała się w ten sposób. Eddie to Eddie, każdy to rozumie, ale to mógł zachować do siebie. W końcu nie po to wybrał mniej inwazyjną opcję po to, żeby za chwilę wszystko już do reszty się zawaliło. Zauważył jak Alice robi się czerwona na policzkach i zaczyna bawić się swoimi palcami. Kaspbrak zacisnął szczękę ze złości na samego siebie. Tozier czekał na reakcje Alice.

- Umm - szepnęła drżącym głosem. Beverly otworzyła szerzej oczy. Rudowłosa połączyła fakty z dzisiejszego dnia i wiedziała, że ona sama się do tego nie przyzna, ale zabujała się w Richiem. - J-ja... powinnam p-p-pójść - powiedziała i zaczęła się cofać.

Okularnik poczuł jak coś w nim pęka. To był taki ból jakiego nie można doświadczyć przy złamaniu kości. To było coś w jego wnętrzu i cholera... nigdy się nie spodziewał, że to poczuje, ale dosłownie zabolało go serce.

Alice wybiegła wystraszona z alejki, a Richie osunął się po ścianie. Przełknął ślinę i patrzył się na drugą stronę ściany. Eddie widząc go w takim stanie od razu dostał wyrzutów sumienia. Chciał wybiec do Alice, ale Beverly go powstrzymała.

- Dajmy jej czas... - westchnęła i położyła mu dłoń na ramieniu. Kaspbrak przytaknął i poczuł jak się dusi. Szybko wziął wziew. Nie tak miał wyglądać ten dzień.

***

Wszyscy wrócili do swoich domów w ciszy. Alice odwoła spotkanie z Eddiem, które po prostu już przestało mieć sens. Denbrough weszła do domu, rzucając swój plecak gdzieś na bok. Bill, który siedział na schodach i akurat wiązał szunurówki spojrzał na nią. Dziewczyna była wyraźnie przybita.

- Ch-chyba odpuszczę sobie bieganie... - zaczął, a dziewczyna usiadła obok niego. Powoli odwiązała buty nic nie mówiąc. Ruszyła się z miejsca i odłożyła obuwie na miejsce, zaczęła iść na górę. Dawno nie widział jej w takim stanie. Coś w stylu szoku połączonego ze smutkiem. Kiedy Georgie umarł... - Co się stało? - spytał pewnie i jednocześnie się bojąc co ma do powiedzenia.

Stanęła w miejscu i przymknęła powieki. Nie to, że nie chciała pogadać o tym co się stało, ale to był jej brat i cholera wie jak by zareagował na akcję z cyklu "Mój przyjaciel zarywa do mojej siostry". Scenariuszów w jej głowie było dużo. Nie chciała ryzkować tym, że Bill popełni zbrodnie w biały dzień.

- Jestem zmęczona - w sumie to nawet nie skłamała - trochę połaziłam z Bev, Richiem i Eddiem po mieście - odparła i odwróciła się do niego bawiąc palcami. Bill nigdy nie był durny, wiedział, że się stresuje. - Znalazłam fajną sukienkę... była w przecenie, ale jej nie kupiłam. Może jutro kupię - dodała i uśmiechnęła się łagodnie. Jąkała przytaknął i oddał półuśmiech. - Idę odrobić lekcje - szepnęła i wskazała na piętro. Poszła tam wolniejszym i trochę niezdarnym krokiem.

Bill jednak pobiegnie. Obiegnie wszystkich swoich przyjaciół, żeby znaleźć zasrańca, który tak rozpieprzył jego siostrę na kawałki.

***

Pobiegł do Beverly, do której już od jakiegoś czasu miał najbliżej. Ciocia, u której mieszkała była dobrą osobą i bardzo lubiła Billa. Jej zdaniem był uroczy i czarujący, dlatego był mile widziany o każdej porze dnia i nocy. No prawie. Ale była osiemnasta, więc nie przesadził z odwiedzinami. Zapukał do drzwi i patrzył się przez chwilę w wizjer.

- Hej - mruknęła cicho Beverly.

- Musimy z-z-zwołać naradę, Bev - oświadczył szybko i trochę na chama wepchnął się do jej domu. - Nie m-m-ożemy w moim domu. Chodzi o Alice...

Beverly westchnęła cicho, gdy ten dorwał się do telefonu i zaczął wykręcać numer do Mike'a. Telefon był w kuchni, która również była jadalnią. Usiadła przy stole i zaczęła się zastanawiać, czy Richie w ogóle postawi się na tej naradzie. Eddie się pojawi. Na pewno. Ma taki szacunek do Billa, jakby był jego starszym bratem i guru wszystkiego. Marsh nie wiedziała czy zaczynać temat dzisiejszej bójki. Wiedziała jednak, że jeżeli tego nie zrobi, to Bill i tak zauważy siniaka na twarzy Kaspbraka.

***

Po długiej tyradzie Billa nikt się nie odzywał. Beverly tylko lekko uśmiechała się gdy słyszała Billa tak zdeterminowanego i pewnego siebie, ale to inna historia. Richie się nie pojawił i co gorsza nawet nie odebrał telefonu. W domu Beverly brakowało jedynie Mike'a, który pomagał mamie w sprzątaniu strychu.

- Co ci się stało? - spytał Stanley wskazując na  zasinione oko Eddiego. Wszyscy spojrzeli się na niego, a Beverly wiedziała, że wszystko się już wyda.

- Bójka - odparł Eddie poddenerwowany i wymienił spojrzenia z Bev. Ben zauważył to i spojrzał na nią podnosząc brwi do góry. Marsh wzruszyła ramionami i niby to nonszalancko oparła się o ścianę.

- Alice mówiła, że ty i Bev chodziliście po mieście - oznajmił Bill i wywiercał w Eddiem wielką dziurę samym wzrokiem. - Ktoś was napadł?

- Nie! Bill, daj spokój... - westchnęła rudowłosa i przymknęła na chwilę oczy, gdy zobaczyła, że na nią zerka. - Po prostu...

- Pobiłem się z Richiem, okej? - szepnął cicho Kaspbrak, jakby z gulą spadającą z gardła. Wszyscy znowu się na niego spojrzeli, a chłopak miał ochotę uciec. Po prostu nie chciał o tym mówić, a tym bardziej o Alice.

- To dlatego nie przyszedł - stwierdził Ben i wstał. - Chce ktoś coś do picia? - spytał, ale nikt się nie odezwał. Okej, to bolało. - pomyślał.

- T-to dlatego A-alice j-je-jest taka? - spytał wzdychając.

- Może ma okres? - zapytał Uris z lekkim uśmiechem na twarzy. Od razu spotkał się ze zbesztaniem spojrzeniem Billa, Bev i Eddiego. - Okej, nie w porę... - westchnął i po prostu skulił się na fotelu, na którym siedział.

- Ostatni raz w-w-widziałem ją w-w takim stanie, gd-gdy G-g-geo... G-georg-

Bill nie dokończył. Nie mógł i w sumie to nie musiał bo wszyscy rozumieli. Kaspbrak spojrzał się na swojego przyjaciela i w pewnym momencie zdał sobie z czegoś sprawę. Gdy pytał się brunetki czy pójdzie z nim na randkę do kina, ona momentalnie spojrzała na Toziera, który po prostu wydurniał się przy jakimś sklepie. Jego usta nagle się rozwarły i zrozumiał. Jasna dupa! Co on zrobił?!

***

Po bójce w salonie gier wideo, Richie i Eddie nie odzywali się do siebie. Poprawka; Tozier nie odzywał się do nikogo. Podobno astmatyk chciał pogadać i rozwiązać sprawę, tak aby zostawić to za sobą, ale nikt by się nie zdziwił gdyby nie była to prawda. Eddie aż bał się do niego podejść po tym jak zrozumiał co zrobił. Plotka o tym co się stało w arkadach szybko się rozniosła i z początku żaden z frajerów w to nie wierzył - zwłaszcza, że nikt nie podał prawdziwego powodu kłótni - w końcu byli to najlepsi przyjaciele.

Niewyparzona gęba przez cały tydzień nie powiedziała żartu, uszczypliwego komentarza ani nawet nie wydał z siebie tego głupkowatego śmiechu. Alice mogła się oszukiwać przez kolejne tygodnie i chodzić ze spuszczoną głową, ale prawda była taka, że za nim tęskniła. Za jego perlistym uśmiechem, za jego idiotycznymi tekstami i w ogóle... byciem. Wieczorem - tego samego dnia, którego była bójka - spędziła na niemrawym jedzeniu kolacji i myśleniem o tym co powiedział Eddie. Jeżeli mówił prawdę to dziewczyna musiała być naprawdę ślepa. No i była. Jednak gdy otworzono jej oczy i wszyscy w miarę ochłonęli nie miała zamiaru siedzieć na dupie z myślą "niech się dzieje co się chce".

Richie w szkole miał "swój własny" talk show, który był dla starszych uczniów. W piwnicy szkoły oprócz starej biblioteki, w której siedziały same nerdy i kujony oraz klubu szachowego, był także mały pokoik. Z mikrofonem na stole, którego jedna nóżka była z krótko, przez wszystko stało krzywo, z kilkoma szafami, gdzie były różne książki i jakieś stare akta. No i oczywiście krzesło na kółkach. Dla Richiego - Tron Niewyparzonego.

Podawał często jakieś ciekawostki z życia uczniów, którzy w sumie sami o to proszą. Czasami dodał jakiś śmieszny żart, a kiedy dyrektor rozkazał mu rozpowiedzieć jakąś informacje gadał do mikrofonu, żeby odzyskać punkty, które stracił przez jakiś durny komentarz.

Tamtego tygodnia nie gadał zbyt wiele. Jego wzrok bez wyrazu i zły humor udzielał się każdemu, kto posłuchał jego zachrypniętego i ciężkiego głosu. Ogólnie wszyscy dostali chwilową depresję. Alice zamierzała to zmienić.

Tamtego dnia lekcje dla niej się skończyły, a Talk Show miał się dopiero zaczynać. Spojrzała się w dół na schody i wzięła głęboki wdech. Sprawdziła, jeszcze czy wzięła ze sobą dwa czekoladowe batony Bo przecież co bardziej poprawi człowiekowi humor niż czekolada? Schodziła powoli, dopóki Rowan Carpenter nie przebiegła obok niej wchodząc na górę ze łzami w oczach. Zatrzymała wzrok na szatynce i zrobiła kolejny krok nie patrząc przed siebie. To był błąd. Wizja rychłej śmierci przebiegła jej przed oczami, gdy w ostatniej chwili złapała się poręczy i upadła na dupsko.

- Pieprzone schody - syknęła i wstała masując bolące miejsce. Gdy weszła głębiej zauważyła, grupkę chłopaków czytających z jednej książki. Kiwnęła im głową, a jeden z nich odpowiedział uśmiechem. Reszta była całkowicie pochłonięta w lekturze.

W pomieszczeniu gdzie Richie prowadził szkolne radio była szyba, przez którą widać było co dana osoba robi. Alice uśmiechnęła się niemrawo na widok Toziera, który słuchał po drugiej stronie muzyki na słuchawkach. Wzięła jeszcze jeden głęboki wdech i weszła do pokoju.

- Hej - przywitała się cicho. Richie i tak to usłyszał, obrócił się w jej stronę i zdziwił, na tyle żeby podnieść jedną brew. Rozwarł usta, a w międzyczasie Alice oparła się o ścianę. Richie spłonął rumieńcem i oboje przenieśli wzrok na swoje buty.

- Hej... - mruknął. Spojrzała na niego i chyba dopiero teraz była wstanie mu się przyjrzeć od dłuższego czasu. Jego czarne loki były rozwichrzone, oczy podkrążone, ale mimo wszystko był przystojny. Widziała jak się spiął kiedy ją zobaczył, wcale się nie dziwiła. - Jak się czujesz? - spytał.

Czy on naprawdę? Mało brakowało do tego żeby prychnęła. Jego wzrok znów się na nią przeniósł tym razem patrzył prosto w oczy. Uśmiechnęła, a on oddał smutny i zdawkowy uśmiech.

- Źle - oznajmiła poważnie, ale ciągle z uśmiechem. Richie pozostał bez wyrazu, jakby go to nie obchodziło. Zabolało, Tozier. Choć wiedziała, że wcale nie ma jej gdzieś. Odsunęła się od ściany i wyjęła batonika z plecaka. Pomajtała mu tym przed nosem. - No wiem, że chcesz - westchnęła, ale Richie pokręcił głową. Odłożyła czekoladę na biurko. Odłożyła swój plecak na bok. Jej serce biło za szybko i miała się za chwilę rozpłakać widząc go w takim stanie. - Richie... - szepnęła i położyła jedną dłoń na jego ramieniu.

- Daj mi spokój, proszę - odpowiedział i spojrzał na nią załzawionymi oczami. Odwróciła gdzieś na chwilę płochliwie wzrok i wypuściła powietrze.

- Wstań - rozkazała. Patrzył się na nią przez moment, nie wiedząc czego ma się spodziewać. Wstał. Jej dłoń zsunęła się z jego ramienia i pomijając fakt, jak bardzo przyjemne było to doznanie dla Toziera nadal patrzył na nią tym zaszkolnym wzrokiem. Oplotła go swoimi ramionami i mocno przytuliła go do siebie. W tamtym momencie Tozier puścił swoje wszystkie emocje i zaczął łkać mocząc bluzę brunetki. Objął ją w tali i schował swoją twarz w jej obojczyk. Okularnik nigdy by się do tego nie przyznał, ale tego właśnie potrzebował - złudnej nadziei, że może być kiedyś Jego, że będzie mógł ją przytulić kiedy będzie miał gorszy dzień, pocałować kiedy będą się śmiać, wygadać kiedy coś nie będzie mu pasować. Łkanie przerodziło się w szloch. Alice pomyślała, że zaraz też się rozbeczy, bo płacz Toziera przypominało jej kogoś kto nagle stracił wszystko. Odsunęła się od niego trochę. Jego dolna warga drżała, oczy były czerwone od łez. - Już dobrze - powiedziała i znów go przytuliła, tym razem wplatając palce w jego włosy.

Oni mieli piętnaście lat. Nie byli na to gotowi. Wiedzieli, że to wina tego przeklętego miasta. Mimo, że próbowali nadal być dziećmi już dawno stali się dorośli. Richie bał się kochać, bo nigdy tego nie czuł, ale widział te wszystkie szczęśliwe pary na stołówce i na korytarzach. Też tak chciał. A Alice Denbrough była idealną osobą, którą można byłoby kochać. Z paroma małymi wadami, z uczuciami, o których nie chce mówić, z pięknymi oczami i oszałamiającym uśmiechem, który potrafił czynić cuda. Wiedział, że ten uścisk jest bardziej intymny od tysiąca długich pocałunków.

Spojrzała się na niego posyłając ten uśmiech, który zawsze pocieszał przez co też się uśmiechnął.

- Okulary mi trochę zaparowały... - rzucił i oboje się zaśmiali. Dziewczyna przygryzła dolną wargę i zdjęła mu okulary odstawiając gdzieś na stół. Stało się.

Nie wiedział czy dobrze zrobił. Czy to było rozsądne. Ale słodcy bogowie. Gdy wpił się w jej usta smakowała jakby zjadła paręnaście soczystych wiśni. Odsunęła się trochę prawdopodobnie pod wpływem ciała Richiego. Wahał się i zastanawiał czy odda pocałunek i kiedy już myślał żeby się odsunąć, musnęła jego wargi. Jej dłonie przesunęły się po to, żeby znów wpleść palce w loki, przypadkowo dotykając nagiego kawałka jego szyi. Sapnęła cicho, gdy przełożył dłoń na jej policzek i przejechał po żuchwie. Oderwali się od siebie i zetknęli czołami. Alice nadal mogła czuć jego przyspieszony oddech i perfumy.

- Jeżeli mój brat się o tym dowie to nas zabije - oznajmiła ze śmiechem. Richie prychnął i spojrzał Alice w oczy.

- Naprawdę coś do mnie czujesz? Czy... to z litości bo-

- Nie! Richie, do cholery... Skretyniałeś do końca. - odparła, ale na twarzy chłopaka nadal widniało powątpiewanie. - Oczywiście, że nie z litości - dodała i przekręciła głowę w bok. Spuścił swój wzrok, zaciskając szczękę. Nie wierzył, że to się dzieje. - Hej, Jestem Tu - szepnęła i pogłaskała go po policzku. Spojrzał się na nią. Miała czerwone policzki i uszy. Pochylił się trochę i powtórzył pocałunek, tym razem zareagowała od razu. Ten trwał chwilę i był taki... normalny. Przyszedł bez zbędnych wątpliwości. Alice chciała, żeby tak było już zawsze. Uśmiechnął się do niej tym cwanym uśmieszkiem - Richie wrócił - a jej zmiękły kolana.

- To co, Pani Tozier - zaczął i przygryzł wargę. Zachichotała cicho, a ten poruszył zabawnie brwiami. - Dojdzie do czegoś więcej? - spytał, a ta uderzyła go w ramię.

- Nie psuj chwili! - syknęła i przytuliła się do jego klatki piersiowej.

- Myślałem o kolejnym całusie, zboczuszku - zaśmiał się.

No tak Zboczuszku. Pozdrawiam Aplausa i jej ciekawe przezwiska. Dziękuję bardzo za cierpliwość, bo trochę to zajęło. Bardzo miło się pisało to zamówienie i mam nadzieję, że się podoba, my dear reader.

Over and out 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro