𝐐𝐮𝐚𝐭𝐫𝐞
Minął tydzień, a Jimin starał się jak tylko mógł. Codziennie przynosił starszemu kwiaty do szkoły, a czasami nawet czekoladki, by podsunąć mu pomysł przytycia. Nie oszukujmy się, Min miał niedowagę, a za mocno odstające obojczyki (które niezwykle go kusiły) były aż nazbyt wystające.
Zamienili się miejscami, teraz Park był dominującym w ich relacji, a Yoongi za to rumienił się jak nastolatka gdy młodszy zawiesił na nim oko.
Jednak nadal nie powiedział Parkowi, że jest zajęty.
*****************
Ostatnie wykłady Jimina właśnie się zakończyły, a on jak najszybciej popędził do sali ukochanego by zaprosić go na kolejną randkę. Może w końcu się pocałują, tak jak kiedyś to robili?
Gdy dotarł przed salę, trzymał już dłonie na klamce gdy usłyszał coś zza drzwi. Nie coś, a dokładnie jęki przyjemności. Zaśmiał się, ktoś się tam zabawiał? Mial już zostawiać dwójkę miłośników seksu w miejscach publicznych, gdy usłyszał głośny jęk. A dokładnie jęk, który brzmiał imieniem Yoongi.
Szybko wszedł do sali i natychmiastowo przystanął. Jego oczom ukazał się Yoongi, cały spocony, poruszający się w jakimś nieznanym mu, młodym chłopaku.
Najwyraźniej nie zauważyli go, ale starszy skupił na nim swoją uwage dopiero wtedy, kiedy głośny szloch opuścił jego usta. Złapali kontakt wzrokowy i gdy myślał, że ujrzy w nich zaskoczenie, poczucie winy czy smutek... zobaczył chłodną obojętność, która natychmiastowe objęła jego serce. To nie był jego, Yoonie.
To był Lucyfer we własnej osobie.
Stał tak, kilka długich sekund i gdy zobaczył, że starszy otwiera w jego kierunku usta, znów objęła go w objęcia nadzieja. Może go przeprosi? Powie "Jiminie, czekaj!"?
- Wyjdź stąd i zamknij drzwi - powiedział chłodno.
To nie był jego ukochany.
To był zupełnie ktoś inny, bo jego ukochany dawno temu umarł, w dużym salonie tuż po tym jak pewny uczeń, rozszarpał jego serce na strzępy, których nigdy nie zdołał pozbierać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro