𝑈𝑝𝑟𝑎𝑔𝑛𝑖𝑜𝑛𝑦 𝑠𝑧𝑚𝑎𝑟𝑎𝑔𝑑
— Przepraszam, nie widziałam nikogo takiego — odpowiedziała smutno starsza kobieta. — Ale może Pani dać mi jedną taką ulotkę? Popytam po znajomych.
— Oczywiście, proszę bardzo! — odpowiedziała szybko dziewczyna.
Wręczyła staruszce ulotkę ze zdjęciem uśmiechniętego zielonookiego szatyna, wszelkimi dodatkowymi informacjami i numerem telefonu do jego rodziców. Ukłoniła się nisko do kobiety i odeszła szybko, pytać innych przechodniów.
Miesiąc. Tyle minęło, odkąd jej przyjaciel zaginął bez śladu. Wszyscy szukali go bez wytchnienia. Za dnia chodzili po Florenckich ulicach, nocą zaś męczyli policję, która zastrzegała się, że robi co może. Bliscy Eren'a nie byli jednak ślepi. Mundurowi nie robili zupełnie nic, by znaleźć Jeager'a. Po dwóch tygodniach zasypywania ich nocnymi telefonami, funkcjonariusze w końcu przestali odbierać. Rodzice chłopaka musieli więc jakoś poradzić sobie sami.
Tak więc, młoda Ackermann biegała od ludzi do ludzi, desperacko wypytując o szatyna. Często mijała Armin'a czy Jean'a, jednak nie zaszczycali siebie spojrzeniami. Byli zbyt pochłonięci poszukiwaniami. Państwo Jeager za to jeździli po wsiach w okolicy Florencji z nadzieją, że może gdzieś tam ktoś widział ich syna. Poszukiwania były jednak bezowocne. Niezmiennie nikt go nigdzie nie widział. Zupełnie, jakby rozpłynął się w powietrzu.
— Proszę, niech Pani się przypatrzy — załkała rozpaczliwie Carla. — Musiała go Pani gdzieś widzieć.
— Przykro mi, Pani Jeager. Widuję go w telewizji, jak zresztą całe Włochy — rzekła współczująco. — Obiecuję, że jeśli go zobaczę, zadzwonię od razu — odeszła.
Szatynka spojrzała bezsilnie na męża. Nie traciła nadziei, ale była już zmęczona. Nie mogła uwierzyć, że zupełnie nikt go nigdzie nie widział. Ktoś przecież musiał! Musiał być ktoś w tym przeklętym kraju, kto widział jej jedynego syna.
— Co my zrobimy, Grisha? — wtuliła się w męża.
— Pytajmy dalej, Carla — objął ją mocno. — Może dzieci też czegoś się dowiedziały? Nie możemy się poddawać — pocałował ją pocieszająco w czoło. — Znajdziemy naszego syna. Obiecuję.
— Oh, znam go! — wyseplenił bezdomny. — Przynajmniej kilka razy w tygodniu tędy chodził! Czasem nawet papierosem poratował!
— Kiedy ostatni raz Pan go widział? — zapytał z nadzieją blondyn.
— Hmm — mężczyzna zmarszczył brwi i spojrzał na chwilę w górę. — Z miesiąc temu, tak mi się wydaje — wrócił wzrokiem do młodego chłopaka.
— Właśnie wtedy zaginął — westchnął zrezygnowany Armin.
— Proszę zapytać Bastiena! — wskazał na śpiącego mężczyznę, który leżał po drugim końcu uliczki dzielącej bogatą dzielnicę, z tą biedniejszą. — Eren zawsze mijał go jako pierwszego, musi coś wiedzieć.
— Dziękuję bardzo! — Arlert ukłonił z łzami w oczach i ruszył szybko to niejakiego Bastiena.
Oddychał szybko, a jego nogi zaczynały dawać o sobie znać. Dzień w dzień pytali ludzi, ale dlaczego nie pomyśleli, by zajrzeć tutaj? Teraz w końcu ruszą dalej! Muszą się czegoś dowiedzieć. Skoro Eren chodził tędy codziennie, nikt inny nie mógł wiedzieć więcej niż tutejsze kamery — bezdomni i pijacy.
— Nie, nikt nic nie wie, Sasha — rzekł niski chłopak, zatrzymując się na chwilę pod jakąś kawiarnią, by chwilę odpocząć. — Tak, wiem. Niech rodzice się nie martwią, robią co mogą. Ty także, siostra.
Springer spojrzał na niebo. Wsłuchiwał się w słowa młodszej siostry, a jednak nie rozumiał nic co do niego mówi. Oddychał szybko i próbował zebrać myśli. Znaleźć ten jeden punkt, który pominął. Którzy oni wszyscy pomijali.
— Był dla nich jak drugi syn, Connie. Zresztą dla nas jak brat, dobrze o tym wiesz — rzekła szatynka.
Przeszukiwała właśnie nagrania uliczne, które udało im się uzyskać od policji. Nie mogła jednak nic znaleźć i jeszcze wiele było przed nią. Nagrania były nie po kolei, a także pomieszane w kwestii ulic. Trochę jej zajęło ułożenie ich w taki sposób, by zgadzały się z mapą miasta, a potem mogła zaczynać szukać trasy przyjaciela, którą przemierzał tego dnia.
— Tak, wiem. A ty, masz coś? — westchnął zmęczony.
— Jak na razie nic — zmarszczyła brwi, jakby coś zobaczyła. — Chociaż nie, czekaj — rzekła głośniej, klikając coś.
— Sasha? — zmarszczył brwi, czekając na to co powie.
— Chodź szybko do domu, musisz to zobaczyć! — rozłączyła się.
Springer ruszył biegiem do domu, informując przyjaciół o wyznaniu siostry. Czuł nadzieję, że w końcu ruszą dalej. Jakiś punkt zaczepienia, cokolwiek. Uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zaszły łzami. Czuł, że są blisko.
— Jasna cholera! — krzyknął i kopnął w kosz.
Był sfrustrowany. Nie rozumiał, jak nikt w tym cholernym mieście mógł go nie widzieć? Nie dało się pominąć takiego idioty, który wyglądał jakby z choinki się urwał! Same oczy przyciągały uwagę! Więc jak?
Oparł się o pobliską ścianę i zasłonił twarz dłońmi. Był wyczerpany, jak oni wszyscy. Zjechał plecami po ścianie, zmieniając pozycję ze stojącej na siedzącą. Spróbował uspokoić oddech i się wyciszyć. Analizował w umyśle wszystkie informacje, które miał. Nie było ich za wiele. Kogo on chciał oszukać? Nie miał żadnych informacji. Może dlatego czuł się tak bezsilny?
— Gdzie ty jesteś do cholery? — warknął, przełykając gorzkie łzy.
Starał się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Gdzie mógłby jeszcze szukać. Jego częścią były miejsca najczęściej odwiedzane przez chłopaka. Armin szukał w okolicy domu, a Mikasa wraz z Connie'm mieli centrum. Sasha zajmowała się częścią informatyczną, a państwo Springer oraz Jeager szukali po znajomych i poza miastem. Jak to możliwe, że w ciągu tylu dni nie znaleźli dosłownie nic?
— Szlag by to wszystko — wyszeptał, na granicy załamania.
Musiał wstać i szukać dalej. Pytać. Rozglądać się. Nie miał jednak siły. Potrzebował odpoczynku. Czuł się samolubnie, ale nie dawał już rady. Przerastało go to. Często kłócił się z Eren'em, nie przyznałby się otwarcie do ich przyjaźni, ale gdyby ktoś zadarł z tym idiotą — Jean byłby pierwszą osobą, która rzuciłaby się do bójki za przyjaciela. Dlaczego więc teraz nie mógł nic zrobić? Dlaczego to spotkało akurat szatyna?
— Posiadanie wpływowych rodziców ma swoje wady i zalety Jean! Myślisz, że mam takie szczęśliwe życie bo moi rodzice mają pieniądze i częściową władzę?! — przypomniały mu się słowa przyjaciela, podczas kolejnej z ich głupich sprzeczek.
— Wady i zalety. Wady i zalety — powtarzał jak mantrę.
Starał się coś wyczytać między wierszami, znaleźć jakąś wskazówkę. Przecież te słowa nie pojawiłyby mu się bez przyczyny, akurat w tym momencie. Musiały coś znaczyć. Wady i zalety wpływowego życia? Wady i zalety bycia dzieckiem kogoś wpływowego?
Kirstein musiał sobie to zobrazować. Zrobić mapę myśli. Czuł, że to może go gdzieś naprowadzić, ale musi znaleźć głębszy sens tych słów. Chwycił pierwszy lepszy kamień, upewnił się, że da się nim rysować na chodniku i ścisnął go mocniej, układając się na kolanach. Zaczął coś pisać, zaznaczać, kreślić. Z trzeciej osoby wyglądał jak szaleniec, on jednak był zbyt pochłonięty szukaniem sensu, by się tym przejąć.
— Wpływowa osoba. Pozytywy: władza, pieniądze, etc. Negatywy: wrogowie. Wrogowie — zrobił strzałkę. — Zagrożenie — wrócił strzałką do głównego pojęcia. — Ale jaki to ma związek z Eren'em? — dał dłoń na czoło.
Wpatrywał się w swoją pokręconą mapę myśli jak idiota. Szukał związku, sensu. Nagle coś go oświeciło. Dopisał do pojęcia ''i jej rodzina''.
— Wpływowa osoba ma kase i władze, ale także wrogów. Wrogowie stwarzają zagrożenie dla niej, jak i dla jej rodziny. Co za tym idzie — mamrotał. — Ojciec Eren'a mógł wpaść w jakieś kłopoty czy cokolwiek i odbiło się to czkawką na jego synie! — szybko wybrał numer do Armin'a.
Wiedział, że to głupie. Ale wszystko się liczyło. Nie miał dowodów na swoje domysły, ale też nie można było ich wykluczyć. W końcu wgląd do znajomości i problemów Grishy miał tylko on sam i ewentualnie jego żona. Musieli się czegoś na ten temat dowiedzieli. Kliknął zieloną słuchawkę, idąc jak strzała w stronę miejsca ich spotkania.
— Armin, wpadłem na coś. — rzekł. — Ty też? Okej, to zbierz wszystkich i spotkajmy się tam, gdzie zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro