Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

𝐽𝑒𝑠𝑡𝑒𝑠́ 𝑚𝑦𝑚 𝑠𝑛𝑒𝑚 𝑛𝑎 𝑗𝑎𝑤𝑖𝑒

Jego oddech przyspieszał coraz bardziej, gdy stawiał kolejne kroki. Biegł ile sił w płucach, nie wiedział gdzie jest. Nie liczyło się to dla niego. Musiał biec. Biec. Biec. Czuł jego oddech na karku, nie mógł się zatrzymać. Gałąź. Potknięcie. Huk ciała upadającego na twardy asfalt. Gdy chciał wstać, poczuł mocny uścisk na ramieniu. Został obrócony na plecy, zacisnął oczy. Słyszał szybki oddech, a słońce zasłoniło mu jakieś ciało. Gdy otworzył oczy, ujrzał te ukochane tęczówki, które pod wpływem słońca wydawały się bardziej niebieskie.

— Levi — wyszeptał przerażony, nie mogąc uspokoić oddechu.

— Nie uciekniesz ode mnie, szczeniaku — czarnowłosy wyszeptał i złączył ich wargi w namiętnym pocałunku.

Eren nie stawiał się wcale. Gdyby powiedział, że tego nie chce — skłamałby. Oddał się starszemu w całości. Należał do niego. Nie śmiał nawet temu zaprzeczać. Ackermann wyraził się jasno i wyraźnie. Jeager mu nie ucieknie.

— Oi, śpiąca królewno! — szatyn poczuł mocnego liścia, który wybudził go z tego dziwnego snu.

Wyższy od razu wyprostował się i rozejrzał. Był tam, gdzie był od kilku dni. Musiał zasnąć podczas przerwy między przesłuchaniami. Nie spał od kilku dni i widocznie organizm sam padł. Spojrzał nieprzytomnie na Levi'a, obok którego stała uśmiechnięta Hanji. Nieświadomie zadrżał. Wiedział co go czeka. Zdecydowanie wolał być sam na sam z czarnowłosym. Z tego co słyszał z ich rozmowy — jest tu ponad tydzień, a od kilku dni Ackermann zachowuje się jakby był zupełnie innym człowiekiem, gdy tylko zostają sami. Opatruje mu rany, zmywa krew. Ostatnio nawet ściął mu włosy, gdyż uważał, że krótkie są wygodniejsze dla nich obu. W kwestii tortur nie mylił się wcale.

Agonalne krzyki Jeager'a dało się słyszeć nawet poza drzwiami. Między nimi brzmiały wkurwione wrzaski Levi'a. Pozostali członkowie Libertà piena di sangue starali się unikać tego miejsca szerokim łukiem, nawet sam Erwin. W końcu nikt normalny nie czerpie przyjemności ze słuchania dźwięków cierpienia. Dlatego właśnie Hanji i Levi nie byli uznawani za normalnych ludzi w mafii.

— To co Eren? Powiesz nam, czy kolejny palec leci? — Zoe pochyliła się do niego, a kobaltooki stał przy jego ręce, trzymając jego palec.

Dwa z dziesięciu były złamane pod nienaturalnym kątem. Nie miał siły powstrzymywać łez bólu, więc po prostu pozwalał im skapywać na jego nogę. Do jego uszu dotarło pogardliwe parsknięcie.

— W kimś chyba obudziło się dziecko. Nie rycz Jaeger, tylko mów co wiesz.

— Naprawdę nie wolisz nam powiedzieć i mieć tego wszystkiego z głowy? — uniosła brew. — A może rzeczywiście jesteś masochistą?

Oczywiście, że wolałby mieć już to wszystko z głowy. Znaleźć się w szpitalu, by opatrzyli mu i nastawili wszystko co trzeba. Jednak naprawdę nie wiedział nic i nie znał sposobu, by im udowodnić, że mówi prawdę. Więc po prostu milczał, czekając na kolejny ruch porywacza,

— A więc wolisz łamanie palców — po chwili, po pomieszczeniu, rozniósł się dźwięk łamanej kości i agonalny krzyk Eren'a.

Levi nastawiał mu palce u wszystkich palców dłoni. Byli znów sami. Jaeger trząsł się i telepał z powodu bólu. Chciał, by ból minął. By już nie czuć tego nieprzyjemnego uczucia. Spojrzał żałośnie w oczy niższego. Ten, po nastawieniu palców, spojrzał mu w oczy. Westchnął, zdobywanie zaufania nie trwało jakoś mega długo, a już czuł się tym zmęczony. Marzył o tym, by przestać udawać i pokazać chłopakowi, że jego stan w pełni zadowala bruneta. Jednak nie mógł. Albo to, albo nie dostaną pieniędzy. Musiał się pohamować.

— To nie może tak dłużej trwać, Eren — przemówił. — Hanji nie ma litości, a ja nie mogę się przy niej hamować dla ciebie, nieważne jakbym chciał.

— W-wiem — załkał boleśnie. — N-naprawdę, gdybym pamiętał, wiedział cokolwiek — przerwał z powodu bólu. — P-powiedziałbym ci.

— Jest coś, co mogłoby ci to przypomnieć? — Ackermann starał się brzmieć delikatnie. — Cokolwiek? Jakaś rzecz, liczba?

Robił wszystko, by nerwy mu nie puściły. Nie był typem faceta delikatnego, a tym bardziej przejmującego się kimś takim jak ten szczyl. Sam siebie zadziwił, jak bardzo dobrze potrafił grać.

Nie zdawał sobie jednak sprawy, że jego zachowanie może przynieść coś, czego się nie spodziewał. W głowie Eren'a rodziły się różne myśli, odczucia. Widział w czarnowłosym zupełnie innego człowieka, był wręcz przekonany, że ten zmusza się do robienia krzywdy szatynowi bo tak naprawdę go zastraszają. Zielonooki naprawdę chciał mu pomóc, by oboje się uwolnili z tego piekła. Gdyby Levi chciał robić to wszystko, nie zajmowałby się nim teraz, nie obchodziłby się z taką delikatnością.

— Nic? Kompletnie? — zapytał, gdy odpowiedziała mu cisza.

Jaeger sam nie wiedział. Przez ponad tydzień żył w samym stresie, bólu. Jego umysł zajmował tylko strach, bezradność i bezsilność. Ciągle był zdenerwowany, przerażony, nie myślał logicznie. Nie mógł być w stanie pamiętać czegokolwiek, w takim stanie psychicznym. I Levi zaczynał sobie to uświadamiać.

— Wyjaśnijmy sobie jedną rzecz, Eren — zaczął, ale nie zdążył przybrać troskliwego tonu, przez co młodszy się spiął. — Gdy jesteśmy sami, jesteś bezpieczny. Nie musisz się bać niczego, opatruję ci rany, byś przeżył. Nikt z nas nie chce twojej śmierci, tym bardziej ja. Ale musisz dać coś w zamian.

Wyższy spojrzał mu w oczy. Ogarnął go przyjemny dreszcz, gdy spotkał te burzowe tęczówki. Nie rozumiał, dlaczego jego organizm tak się zachowuje. Nie wiedział co to za uczucie, gdy Ackermann dotyka go podczas opatrywania ran. Chciał zrozumieć, skąd biorą się te ciarki, gdy słyszy głos niższego lub widzi jego oczy.

Starszy westchnął i usiadł na krześle, naprzeciwko niego. Ręce i nogi Eren'a były uwolnione. Do tej pory zdobył jego zaufanie na tyle, by być pewnym, że chłopak nie ucieknie. Cały czas patrzył mu w oczy, obserwując jego mimikę twarzy. Czegokolwiek, co powiedziałoby mu, że szatyn kłamie. Zmarszczył brwi zirytowany. Postanowił częściowo wykorzystać taktykę Hanji.

— Nazywam się Levi Ackermann, mam 25 lat i jestem prawą ręką właściciela mafii. A ty?

Jeager poznał tą taktykę. Przeraził się, czyżby mężczyzna chciał go torturować? Ale przecież wtedy spowrotem unieruchomił by jego ręce i nogi. To nie miało sensu.

— Gdy się przedstawisz, dodaj jedno zdanie o sobie. Tylko ty będziesz wiedział czy to prawda, czy nie. Ja spróbuję zgadnąć, czy jest ono prawdziwe. Zrobię to samo. Taka forma gry. Co ty na to?

Zielonooki siedział na szpilkach. Nie rozumiał sytuacji. Czuł się, jakby niższy miał jakieś zaawansowane rozdwojenie jaźni. Mimo wszystko jego zachowanie nie miało sensu. Same myśli Jeager'a były ze sobą sprzeczne. Najpierw usprawiedliwiał jego zachowanie, a potem sam nie widział w tym sensu. Co się z nim działo?

— Nazywam się Eren Jeager, mam 20 lat — zaczął i umilkł na chwilę, by nad czymś pomyśleć. — Moim ulubionym owocem są truskawki.

Ackermann wodził po jego twarzy, ciele. Szukał czegokolwiek, oznaczające kłamstwo chłopaka. Nic takiego jednak nie znalazł. Więc albo umie bardzo dobrze kłamać w oczy, albo mówił prawdę. Levi postawił na drugą opcję.

— To prawda. Lubisz truskawki.

Wyższy kiwnął głową twierdząco, z lekkim uśmiechem. Spojrzał wyczekująco na mężczyznę przed sobą, czekając na informację od niego. Miał tyle okazji, by się mu przyjrzeć, więc był przekonany, że rozpozna kłamstwo.

— Mnie i Hanji wiążą więzy krwi. Jednak nie afiszujemy się tym, gdyż ona jest z pijackiego przypadku, w czasie gdy ja byłem planowany.

Jego ton nie zmienił barwy głosu, ciało ani drgnęło, a mina została taka sama. Wyglądał tak samo, kłamstwo było wręcz niewidoczne. Póki szatyn nie spojrzał mu w oczy. Krył się w nim błysk obrzydzenia. Czy ktoś mógłby tak gardzić członkiem swojej rodziny?

— Kłamstwo. Patrząc na wasz wiek, bardziej prawdopodobne by było, że to ty powstałbyś pod wpływem alkoholu.

— Skąd takie wnioski, Jeager? — czarnowłosy uniósł brew, zaciekawiony jego teorią.

— Zazwyczaj pierwsze dziecko jest planowane, a drugie albo powstaje przez przypadek, albo także jest planowane. Zaś jeśli pierwsze dziecko powstaje z przypadku, rzadko ludzie godzą się na drugie dziecko, skoro nawet jednego nie planowali. Poza tym Hanji jest od ciebie starsza, a co za tym idzie, musiała urodzić się jako pierwsza. Jeśli rzeczywiście byłaby z przypadku, ciebie prawdopodobnie by tu nie było.

Ackermann patrzył na chłopaka dość zaintrygowany. Jednak wiedział, że dzięki temu już gdzieś zmierzają. Eren mógł logicznie myśleć, a co za tym idzie — uspokoił się. Dzięki temu mógł sobie niedługo przypomnieć, gdzie leży cel tego wszystkiego.

— Ale mimo wszystko sądzisz, że jesteśmy rodzeństwem?

— Nie zdziwiłbym się, gdyby tak było. Wydajecie się być blisko.

— Kłamstwo. Nie wiążą nas żadne więzy krwi — westchnął.

Postanowił jednak ominąć temat narodzin z przypadku. Młodszy nie musiał wiedzieć, że ani Hanji, ani Levi'a teoretycznie nie powinno być. Jej rodzice byli pijani, a jego matka zaszła przypadkiem. Jakże ten świat jest przewrotny.

— Teraz ty — dodał po chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro