Ale ja muszę tam być, Madame Pomfrey!
Po trzech minutach byłyśmy już w Królestwie Madame Pomfrey. Usiadłam na jednym z licznych łóżek, a pielęgniarka podbiegła do nas z przerażoną miną. Hermiona stała obok mnie ściskając moją rękę pocieszający geście.
- Panna Granger, Panna Weasley! Co Ci się stało dziecko? - zapytała mnie z zatroskaną miną.
- Troll - odpowiedziałam słabo czując nagle przypływ mdłości.
- Połóż się Rosalio - powiedziała pielęgniarka.
- Pani Pomfrey, bo chodzi o to, że gdy byłyśmy w toalecie zaatakował nas dorosłym troll górski. Uderzył maczugą w kabinę, a my się schyliłyśmy, bo schowałyśmy się w jednej z nich próbując się przed nim schować. I Rose przebiła przedramię szkłem i jeszcze przygniótł je gruz... Starałam się jakoś to opatrzeć ale nie wiem czy mi wyszło. Starałam się też zatamować krwotok...- tłumaczyła Hermiona.
- Dobra robota Panno Granger. Zatamowała panna krwawienie. A teraz do dormitorium - powiedziała Poppy z dumą w głosie.
Kiedy dziewczyna wyszła Pani Pomfrey odwinęła bandaże sprawdzając stany ran. Szybko mi je odkaziła, podała eliksir, by się zagoiły i ponownie obwiązała leżącym w apteczce bandażem. Usztywniła mi również na wszelki wypadek rękę dodając bym się przespała. Zanim znikła w swoim gabinecie poprosiłam cicho o kolację, eliksir przeciwbólowy oraz na mdłości.
- Madame Pomfrey? - wyszeptałam, a kobieta spojrzała na mnie z troską. - Mogłaby pani poinformować moich rodziców?
- Poinformuję jeszcze dziś wieczorem - oświadczyła po czym weszła do gabinetu. Po chwili wróciła z tacą w rękach. - A teraz dobranoc Rosalio.
- Dobranoc - odparłam i zabrałam się za konsumowanie posiłku. Następnie ułożyłam wygodnie poduszkę, przykryłam się kołdrą i zasnęłam.
*Magic Time* - 1 listopada rano (Skrzydło Szpitalne)
Obudziły mnie dość głośne szepty. Zmęczona jęknęłam, podnosząc głowę znad poduszki. Przetarłam zmęczone oczy i rozejrzałam się. Ujrzałam rodziców i osobę, której się nie spodziewałam. Ginny. Nie sądziłam, że rodzice pozwolą jej wejść na teren szkoły przed pierwszym września przyszłego roku.
- Rosie! - krzyknęła dziesięciolatka przytulając mnie mocno.
- Hej Ginny. Dusisz - powiedziałam że śmiechem.
- Nawet nie wiesz jak tęskniłam - odparła puszczając mnie.
Spojrzałam na rodziców. W ich oczach widziałam zmartwienie.
- Wszystko dobrze. Podziękujcie Harry'emu i Ronowi - to oni uratowali życie mi i Hermionie. Hermionie w sumie też podziękujcie - to ona zatamowała pierwsze krwawienie...- i odpowiedziałam im wczorajszą historię.
Minęło parę godzin i moi goście musieli już wyjść. Tuż po ich wyjściu przyszły trzy osoby - Harry, Ron i Hermiona. Podeszli do łóżka, na którym leżałam i pytali o mój stan zdrowia. Hermiona przekazała mi notatki, a ja patrząc na nie stwierdziłam, że będę miała co robić. No cóż... przynajmniej nie będę się nudzić. Granger zaczęła mi opowiadać o lekcjach, ile punktów Gryffindor zyskał lub stracił i tłumaczyć prace domowe.
- ... i Snape stwierdził, że jak wyjdziesz masz się u niego stawić, by zaliczyć eliksiry, które robiliśmy przez czas kiedy cię nie będzie - zakończyła.
- Słucham?! Przecież nie wiem ile mnie może nie być, a eliksirów jest mnóstwo! Harry - powiedziałam z niedowierzaniem - przypomnij mi ile razy w tygodniu są eliksiry?
- Sześć z czego dwie godziny w czwartek - rzekł z niepokojem.
- Po prostu super, ekstra, fantastycznie! - krzyknęłam.
Zadzwonił dzwonek i musieli się zbierać. Tym razem mieli okienko, więc przyszli. Zaczęłam przepisywanie i - nadal nie podnosząc głowy znad notatek - zawołałam:
- Madame Pomfrey? - kobieta wyszła ze swojego kantorka. - Wie pani ile może jeszcze tu zostanę?
- Cztery dni co najmniej - odpowiedziała.
Przeliczyłam w głowie dni tygodnia. Dziś poniedziałek, zostanę co najmniej do piątku. Jęknęłam głośno. Opuszczę co najmniej sześć godzin eliksirów!
- Co się stało? - zapytała pielęgniarka. - Coś cię boli?
- Nie. Tylko prze pani chodzi o to, że profesor Snape kazał mi stawić się u niego jak wrócę, by zaliczyć eliksiry, które robiliśmy jak mnie nie było. A jak zostanę co najmniej do piątku to opuszczę sześć godzin eliksirów i będę musiała zaliczyć sześć eliksirów u profesora - rzekłam z załamaniem.
- Ten Severus przesadza! Sześć eliksirów! - zawołała niezadowolona.
*Magic Time* - 4 listopada rano.
Dziś mecz Gryffindor - Slytherin. Już rano weszłam do kantorka pani Pomfrey i zapytałam:
- Pani Pomfrey... Dziś jest mecz i ...mogłaby pani wypuścić mnie? Tylko na mecz... Proszę...
- Po moim trupie! Zostajesz tu do jutra co najmniej! - powiedziała pielęgniarka.
- Ale proszę pani....
- Nie! - ucięła stanowczo.
- Ale ja muszę tam być, Madame Pomfrey! - błagałam.
- Twoje zdrowie jest najważniejsze. A jak już weszłaś to przy okazji cię zbadam. No idź. Do łóżka - rozkazała.
Z cierpienniczą miną udałam się we wskazane miejsce. Po pół godzinie słychać było hałas z boiska. Przez okna nie było go widać, więc nie miałam szans. Po moich policzkach popłynęły łzy. Z załamaniem zabrałam się za przepisywanie lekcji. Starałam się ignorować wrzaski ale to nie do zniesienia. Starałam się usnąć ale nie dałam rady. Poprosiłam pielęgniarkę o eliksir nasenny ale odmówiła mówiąc, że biorę go za często. Wróciłam, więc do swojego łoża - próbując zasnąć - łkając cicho w poduszkę. Po godzinie drzwi się otworzyły. Stali w nich moi przyjaciele z uśmiechami na ustach. Starałam się zakryć łzy ale nic z tego.
- Rose? Coś się stało? - zapytał Ron.
- Nie nic. Pomfrey wcale nie nie puściła mnie na pierwszy mecz Harry'ego, który tak chciałam zobaczyć - wyszeptałam z sarkazmem.
- Już...Nie płacz. Będzie w tym roku jeszcze wiele meczy - pocieszała mnie Hermiona.
- Ale ten był pierwszym Harry'ego - odpowiedziałam.
- I tak omal do Skrzydła nie trafiłem - bronił ją Harry i opowiedział mi historię z meczu.
Czy Snape byłby w stanie to zrobić? Chciałby zabić Harry'ego?
Madame wypuściła mnie dzień później. Dzięki Merlinowi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro