Albus Dumbledore przybywa do sierocińca z ważną wieścią.
Obudziłam się jak zwykle o 7.00. Wyszykowałam się i zeszłam do kuchni gdzie zrobiłam śniadanie i nakryłam do stołu. Wysprzątałam po cichu cały dom dziecka i udałam się na zasłużoną drzemkę. O 8.30 przerażona wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam do salonu. Bata nie chcę dostać. Byłam tak wystraszona, że zapomniałam o moich urodzinach. W salonie czekał cały sierociniec. Zaśpiewali mi sto lat i złożyli prezenty. Od pani Nicole i Lisy dostałam książkę pt "Jak się przyzwyczaić do nowego domu i nowej rodziny?". Nie wiem o co chodzi. Od Hanny i Mii mam pamiętnik na hasło. Od Lily i Emily dostałam przepiękną bluzkę z napisem " Nie bój się marzyć". I od innych wiele innych rzeczy. Po posiłku pani Nicolette powiedziała:
- Za godzinę będziesz miała gościa. Więc się wyszykuj i pokaż klasę oraz okaż gościowi maniery dobrze?
- Tak jest proszę pani! - odparłam.
Poszłam do pokoju i ubrałam to:
Nagle ktoś zapukał do drzwi, więc powiedziałam uprzejmie:
- Proszę wejść!
Do pokoju wszedł miły staruszek, który rzekł:
- Witam jestem Albus Dumbledore i jestem dyrektorem pewnej szkoły, do której jesteś zapisana od urodzenia. Czy to ty jesteś Rosalie Roxanne Allen?
- Tak proszę pana - odpowiedziałam.
- Dobrze. Pakuj rzeczy - spojrzałam na niego pytająco. - Mam dla ciebie nowy dom. Wszystkiego dowiesz się na miejscu. No chyba, że wolisz zostać tu jeszcze rok co? - zapytał.
Z przerażeniem wypisanym na twarzy zaczęłam się pakować. Dumby, bo tak go nazywam (oczywiście on o tym nie wie) zdezorientowany na mnie spojrzał. Widocznie zdziwiło go moje zachowanie. Po spakowaniu całego mojego dobytku chwyciłam go za ramię i poczułam ukłucie w okolicach pępka. Zaraz zaraz...! My się teleportowaliśmy! Staliśmy teraz przed jakimś domem. Drops zaprosił mnie do środka, a ja nie pewne tam weszłam. Ujrzałam całkiem dużą rodzinkę. Chciałabym taką mieć. Wszyscy byli rudzi tak samo jak ja. Profesor kazał mi słuchać się takiej miłej pani. Pokazała mi gdzie mam pokój i kazała się rozpakować. Po dziesięciu minutach kazano mi zejść na dół. Przy stole siedziała cała rodzina i Trzmiel. Ta sama pani rzekła:
- A teraz powiedz kochana jak się nazywasz i trochę rzeczy o sobie. Prosimy - zdecydowanie nie wiedziała co chciał przekazać stary piernik.
- Dzień dobry. Nazywam się Rosalie Roxanne Allen. Lubię jak na mnie mówią Rose. Mam dziesięć lat. Nie znałam rodziców. Mieszkałam do dziś w sierocińcu im. Królowej Elżbiety II w Londynie. Nie wiem co się stało z moimi rodzicami. Do domu dziecka trafiłam jak miałam rok. Urodziny obchodzę 24 marca. Więcej informacji na mój temat nie znam - rzekłam.
Albus w końcu powiedział:
- I tu jesteś w błędzie Rose - wszyscy spojrzeliśmy na niego zdziwieni. - Na prawdę nazywasz się Rosalie Roxanne Weasley. W zdrobnieniu Rose Roxy Weasley. Jesteś córką Artura i Molly Weasleyów. Masz rodzeństwo są nimi:
Pełnoletni Bill i Charlie,
Czternastoletni Percy,
Dwunastoletni Fred i George,
Dziesięcioletni Ron
I dziewięcioletnia Ginny.
-Ci ludzie tu zebrani to twoja biologiczna rodzina. Mam nadzieję, że ci się tu spodoba.
Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu, a łzy wzruszenia płynęły mi po twarzy tak samo jak pani Weasley. Po porządnych przytulasach dyrektor kontynuował.
- Jest jeszcze jedna kwestia. Szkoła. Będziesz chodzić oczywiście do Hogwartu. O to się nie martw. Rodzice wszystko ci objaśnią.
- Chcesz wody c- c-córciu - z trudem powiedziała ostatni wyraz mama.
- Naturalnie mamo - dziwnie się z tym czułam.
Wzięłam kubek i wypiłam jego zawartości. Byłam tak ucieszona, że mam rodzinę, że kubek mi spadł i się rozbił. Z przerażeniem patrzyłam na rodziców i wydukałam:
- Przepraszam.
Usiadłam w rogu pokoju oczekując na karę. Mama wyraźnie to zauważyła, bo rzekła:
- Po co tam siedzisz kochana jeszcze się przeziębisz?
- Oczekuję na karę - oświadczyłam cicho. Czułam się żałośnie.
- Jaką znowuż karę? Czy o czymś nie wiemy? - zapytał tata.
Przerażona przytaknęłam. W końcu nie mogłam wytrzymać i zaczęłam szlochać. Z bólu, szczęścia i przerażenia. Molly odprawiła dzieci do pokoi i podeszła do mnie.
- Czemu płaczesz Rose? Co się stało? Wszystko dobrze?
- Nie nie jest dobrze. Ta piekielna blizna ciągle boli - mruknęłam.
Zdziwieni przypatrywali mi się w milczeniu.
- Jaka blizna? - zapytał Dyrektor.
- U nas sierociniec był dość nietypowy. Przyjmowano tam dzieci od 3-14 lat. Ja byłam wyjątkiem - trafiłam tam jak miałam rok. Bardzo niegrzeczne i pełnoletnie wyrzucano z hukiem za drzwi. Jak czegoś nie zrobiliśmy lub zrobiliśmy źle kończyło się karą. Każda próba ucieczki była karana coraz gorzej. Można tam było oszaleć. Tylko w weekendy przychodziły normalne panie. Ostatnio w środę byłam roztrzepana, bo przez przypadek nie nakryłam do stołu, zbiłam wazon i weszłam do gabinetu dyrektorki co było KATEGORYCZNIE zakazane. Po tym nieźle mi się oberwało - pokazałam moje rany, czyli rozcięcie na policzku, sine ramię, plecy, brzuch i ślady na twarzy.
Mama i tata z zdumieniem i przerażeniem wpatrywali się w moje blizny. Dyrektor dał mi list. Molly jakiś eliksir, lecz zanim go zdążyłam wypić przez ból stworzony przez rany upadłam na ziemię mdlejąc. Usłyszałam tylko krzyk rodziców, płaczącą mamę i zdezorientowane oraz przerażone rodzeństwo.
Jak myślicie czy to coś poważniejszego? Czy blizny Rose da się wyleczyć? Jaki będą jej relacje między rodzeństwem? Jakoś ale:
POPRAWIONE
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro