2. Jesteś dziwny, Henry.
Harry następnego ranka postanowił wybrać się do szkoły pieszo. Pogoda dopisywała, a on nie chciał jej marnować, jadąc autem. Miał nadzieję, że w międzyczasie spotka po drodze Nialla i razem przejdą resztę drogi. Nie informował omegi o swojej decyzji, gdyż ta wyszła dość spontanicznie.
Jednak idąc do szkoły, nie spotkał blondyna, jednak dostał wiadomość, że ten nie może być w szkole ze względu na gorączkę, którą dostał w nocy. Loczek, nie ukrywając, był smutny z tego powodu. Jego najlepszy przyjaciel zostawił go na dzisiejszy dzień. Mimo że Harry był dość znany w szkole ze względu na bycie kapitanem drużyny koszykarskiej, wiedział, że dzisiejszy dzień nic dobrego nie przyniesie.
Westchnął, chowając telefon do kieszeni. Ten niepozorny blondynek potrafił jednym swoim uśmiechem rozświetlić najbardziej ponury dzień Stylesa. Nienawidził momentów, w których zmuszony był siedzieć w ławce sam. Doskonale wiedział, że to nie koniec świata, jednak myśl, że nie będzie miał otworzyć do kogo ust, sprawiała, że ogarniał go dziwny smutek. Niall naprawdę stanowił część jego życia, duszy.
Kiedy przekroczył próg szkoły, jęknął w duchu, widząc pusty korytarz. Do lekcji zostało jeszcze pół godziny, a on po prostu za szybko wyszedł ze swojego mieszkania, które kupił mu ojczym za bardzo dobre oceny w szkole. Z cichym westchnięciem podszedł do szafki, kładąc plecak na ziemię i zaczął otwierać skrytkę.
W myślach układał dzisiejszy plan zajęć. Po szkole postanowił wejść do sklepu, a później udać się na siłownię, aby nadrobić stracone dni. Pod wieczór wziąłby się za naukę oraz wysłanie notatek Niallowi. Żałował, że nie mógł go odwiedzić. Mimo iż się przyjaźnili od zawsze, to jego alfa zareagowałaby na gorączkę omegi podobnie, jak na każdą inną – nie hamowałby się, a przecież nie chciał zrobić przyjacielowi krzywdy. Zagryzł lekko wargę, nie mogąc wykręcić odpowiedniego kodu. Po kolejnych kilku próbach uderzył pięścią o metal, jednakże bez skutku.
– No co jest... – mruknął pod nosem, zaraz się poddając.
Warknął tylko, rozglądając się po korytarzu. Gdy zauważył, że dalej nikogo nie ma, użył swojej wewnętrznej alfy, by otworzyć szafkę z hukiem. Nie mógł uwierzyć, że dopiero to zadziałało na metal przed nim.
Odetchnął, a po chwili uśmiechnął się pod nosem, otwierając skrytkę. Słysząc głos za sobą, niemal podskoczył.
– Nie wiedziałem, że aby otworzyć zwykłą szafeczkę, alfy muszą używać swojej ukrytej siły – prychnął szatyn, oparty o ścianę, znajdującą się nieopodal.
Harry spojrzał na niego, tylko unosząc brew. Wiedział, że jeżeli się odezwie, może tego pożałować, więc wolał udawać, że go nie interesuje omega stojąca niedaleko. Podniósł swój plecak, wyjmując książki, których nie potrzebował i zaczął szukać książek na dzisiejsze lekcje.
– Języka w gębie ci zabrakło? – prychnął, zakładając ramiona na klatce piersiowej. – Czy każda alfa w tej szkole jest taką niedorajdą? Jeśli tak, to macie naprawdę niski poziom. No chyba, że tylko ty jesteś marną imitacją przedstawiciela silniejszego gatunku – mówił, nie będąc świadomym, jak te słowa ranią bruneta.
Zielonooki wiele razy słyszał podobne słowa, za każdym razem uścisk w klatce piersiowej był taki sam. Wiedział, że nie powinien się tym przejmować, jednakże było w tym ziarnko prawdy. Nie zachowywał się, jak na prawdziwego alfę przystało, był wrażliwszy, bardziej otwarty na emocje i szybciej dało się go zranić. Nie wiedział, czy wpływ na to miało towarzystwo Nialla, który był omegą, czy może była to jego wina.
– A może po prostu nie mam ochoty rozmawiać z kimś takim jak ty? – uniósł brew do góry, zamykając szafkę i ruszył powolnym krokiem pod klasę, gdzie powinny za dwadzieścia minut zacząć się zajęcia z klasą Nialla, jak i również tej omegi.
– Każdy chce ze mną rozmawiać. W końcu jestem wolnym omegą – mówił pewny siebie. – Alfy ganiają jak głupie za nami. Ale jak widać tylko te prawdziwe – niebieskooki nie dawał za wygraną, idąc za Stylesem.
– A może ja nie jestem taki jak wszyscy, jeżeli nie zauważyłeś, mam gdzieś czy jesteś omegą zajętą, czy też nie. Po prostu nie mam ochoty rozmawiać z tobą, Lewis – mruknął, poprawiając swój plecak na plecach i zaczął iść po schodach na samą górę.
– Jesteś dziwny, Henry – odparł, specjalnie źle wymawiając jego imię. – Nie wyglądasz na alfę ani trochę, to trochę hańbiące dla waszego gatunku, nieprawdaż? – ciągnął.
– Słuchaj, mam gdzieś, co sądzisz o mnie i moim wyglądzie. Nie znam cię, więc nie oceniam ciebie, ty też mógłbyś. Zajmij się sobą, a jeżeli szukasz rozrywki, pod salą 276 jest pięć wolnych alf, chętnie się tobą zajmą – prychnął, wchodząc na odpowiednie piętro. Miał już dość tej bezczelnej omegi. Jakim prawem w ogóle ona odzywała się do niego w taki sposób. Gdyby wiedział, że rozmawia z przyszłą alfą stada, pewnie by miał inny ton głosu.
– Jeśli chcesz, to potrafisz się odszczekać, nieźle. Robisz postępy. Nie mam ochoty zabawiać się z alfami, nie rób ze mnie jakiejś dziwki – warknął, dorównując mu prawie kroku. – Gdzie twoja blond włosa psinka? Powinna się już do ciebie kleić od – spojrzał na zegarek – dobrych pięciu minut – zaszydził, przypominając sobie niebieskooką omegę, która nie opuszczała bruneta wczorajszego dnia ani na krok. Wyglądali jak pieprzona para, jednak nie byli połączeni.
– Niall? Ma go... Nie twój zasrany interes – prychnął, wyjmując telefon i siadając pod salą. Musiał się uspokoić, a jedyną rzeczą, jaką mógł teraz zrobić, to słuchanie muzyki.
Szatyn, widząc, że udało mu się zdenerwować alfę, uśmiechnął się zwycięsko pod nosem. Uwielbiał wyprowadzać je z równowagi, a Harry był jego idealną, przyszłą "ofiarą". Louis miał nudne życie, dlatego w pewnym stopniu próbował sobie je w ten sposób urozmaicić.
– Waruj, piesku, bo jeszcze zrobisz się czerwony ze złości – zacmokał, siadając na przeciwko niego pod drugą ścianą.
– Jesteś tylko kolejną omegą, która zaczęła pyskować. Uwierz mi, już dużo takich tu spotkałem przez te dwa lata. Na początku jest się takim chojrakiem, ale potem gdy już wejdziesz w wir tej szkoły, zdasz sobie sprawę z dwóch rzeczy. Jedna to taka, że albo zostaniesz omegą z godnością, albo skończysz jak omegi cheerleaderki. Czyli jako dziwka. Dwa, na przyszłość radzę ci uważać, co do kogo mówisz, bo jak byś nie wiedzial, nie jestem kimś z kim możesz zadzierać, omego – warknął, a jego oczy stały się czerwone. Napisał do blondyna z pytaniem, jak się czuje, czy czegoś nie potrzebuje.
– Widzisz, jak się trzęsę ze strachu? – udał w głosie przerażenie, a następnie złapał się teatralnie za serce. – Pan zły Alfa mi grozi, co ja teraz zrobię? – mruknął, a w kolejnej chwili wrócił do poprzedniej pozycji. – Śmieszny jesteś.
– Jesteś nieznośny, nie dziwię się, że jesteś sam – prychnął loczek, widząc wchodzącego nauczyciela do sali, więc podniósł się szybko, ruszając za betą. Nie chciał rozmawiać z tym kimś.
Szatyn pokręcił jedynie głową, wstając, a następnie udając się do klasy.
***
Następnego dnia Harry, słysząc dzwonek na pierwszą lekcję, uśmiechnął się pod nosem. Miał ochotę zatańczyć taniec zwycięstwa, widząc, że ławka przed nim jest pusta. Oznaczało to tylko jedno – Louisa nie będzie dzisiaj w szkole. Brunet pokładał nadzieje na to, że nie przybędzie on na drugą godzinę. Z jego obserwacji wynikało, że omega cenił sobie punktualność.
Niestety jego szczęście nie trwało zbyt długo, bowiem po zaledwie kilku minutach do klasy wszedł lekko zdyszany szatyn, który mrucząc ciche przeprosiny, usiadł na miejscu obok... Harry'ego. Tak Harry'ego, nie na swoim, tylko obok Stylesa. Zielonooki spojrzał na omegę, posyłając jej pełne niezrozumienia spojrzenie. Tak bardzo miał ochotę zabić Nialla za to, się ten jeszcze dzisiejszego dnia musiał męczyć się z tą cholerną gorączką. Skazał go na cierpienie w towarzystwie nieznośnego szatyna!
– Nie pomyliły ci się ławki? – uniósł brew, zapisując temat z tablicy i pisząc datę w zeszycie. Co jak co, ale styles zawsze dbał o estetykę swoich zeszytów i podręczników.
– Stąd lepiej widzę. A co, przeszkadza ci towarzystwo omegii? – mruknął, wyciągając odpowiednie rzeczy na ławkę.
– Twoje tak – burknął do niego. Nie polubił omegi, od kiedy przyszła do szkoły, ale kiedy zaczęła do niego pyskować, skreśliła swoją pozycję na minimalną. Wiedział, że z nią będą same problemy i się nie mylił.
– Urocze, ale w dupie mam, co na ten temat sądzisz, loczku – uśmiechnął się sztucznie w jego stronę, zaczynając pisać w swoim zeszycie.
Harry wiedział już, że to będzie naprawdę długa lekcja, jednak wiedział, że zaraz po niej odreaguje swoją złość na boisku, gdy będzie miał trening ze swoją drużyną.
Do końca lekcji niebieskooki szturchał go bądź zaczepiał na różne sposoby. Widać było, że niemiłosiernie mu się nudziło, jednakże Harry chciał wynieść z tej lekcji jakąś wiedzę. Omega mruczała coś pod nosem, próbowała go poniżyć, lecz ten całkowicie to ignorował. Gdy usłyszał dzwonek, jako pierwszy wybiegł z sali.
Wiedział, że musi udać się w jedno konkretne miejsce i już nie mógł się doczekać, gdy zacznie grać. To był jedyny sposób, by mógł odreagować. Nawet muzyka tak mu nie pomagała jak koszykówka. Dzięki jego zamiłowaniu do tego sportu stał się kapitanem szkolnej drużyny, przez co był naprawdę z siebie dumny.
Nim się obejrzał, już w specjalnym stroju biegł po boisku. Oczywiście miał pozwolenie od trenera na wcześniejsze zaczęcie lekcji, Harry potrzebował własnej rozgrzewki. U wuefistów miał często taryfy ulgowe i w zamian za godne reprezentowanie szkoły mógł wchodzić na boisko, kiedy tylko chciał. Lekcja miała zacząć się za minutę, jednak zanim klasa się przebierze, może minąć nawet dziesięć minut. Styles zanudziłby się na śmierć!
Kiedy przebrany i gotowy do treningu wyszedł na halę, zauważył dwie alfy z jego drużyny, które czekały na niego, by ten rozpoczął rozgrzewkę i powiedział plan działania na dzisiejszy trening.
Niedługo potem zaczęli schodzić się pierwsi uczniowie, aby oglądać koszykarzy w akcji. Czasem przydawało się okienko między lekcjami.
– Dobra, chłopaki! Dzielimy się na dwie drużyny. Jedna z koszulkami, druga bez. Gramy w składzie tym co zawsze. Gotowi? – spytał loczek, biorąc piłkę do kosza i patrząc na swoich pomocników. Zdjął szybko koszulkę, przez co jego klatka piersiowa była na wierzchu razem z sześciopakiem i tatuażami, które chował zazwyczaj.
Pozostali krzyknęli coś, co oznaczać miało zgodę, a następnie zaczęli grę.
Louis, widząc za dworze widowisko, postanowił zobaczyć, co jest grane. Słysząc okrzki i kibicowania niektórych omeg, skrzywił się lekko. Nigdy nie uważał sportu za coś fajnego, jedynym plusem były w większości gorące alfy, którym mógł się przyglądać. Podchodząc bliżej, nie spodziewał się zobaczyć alfy bez koszulki, której dokuczał od dłuższego czasu. Cóż, musiał przyznać, że ten był niesamowicie gorący. Zagryzł mocno dolną wargę, a następnie oparł się ramieniem o słup.
– Styles jest taki seksowny – westchnęła omega, stojąca najbliżej Tomlinsona, który słysząc jej podniecony głos, myślał, że zwróci wczorajsze śniadanie. – Ile ja bym dała, aby wylądować w jego łóżku na jedną noc – dodała ciszej, uważnie śledząc każdy ruch bruneta.
Louis nieświadomie poszedł w jej ślady. Obserwował, jak ten przechwytuje piłkę, kozłuje nią, a następnie wymijając przeciwnika, trafia do kosza. Widział na jego twarzy ten pełen dumy uśmieszek, który zaraz posłał swojemu pomocnikowi z drużyny. Dziewczyny zaczęły piszczeć i bić brawa, jednakże Harry niewiele sobie z tego robił. Czy to dziwne, że szatyn poczuł w sobie dziwnie narastającą złość? Tak jakby... był zazdrosny.
---------
Ogólnie tu będzie dużo Larry'ego
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro