ⓓⓐⓨ (③)
Michael nie spał zbyt długo tej nocy. Intensywnie myślał o tym co dzieje się na ziemi, czy ludzie giną a czy jeżeli tak to jak wielu. Gdy siedział na łóżku i rysował na ścianie nagle z nikąd zaczęły przypominać mu się osoby które znał. Koledzy ze szkoły, sąsiedzi, sprzedawca w sklepie na przeciwko domu. Co dzieje się z tymi ludźmi? Czy żyją ? Co z ich rodzinami.
Odrzucił od siebie te myśli, nie chciał popaść w paranoje której wszyscy w tym pieprzonym bunkrze byli bliscy. Chciał jednak wiedzieć coś więcej o tacie Chestera, może on miałby jakieś informacje jak oni mogą bezpiecznie wydostać się na zewnątrz. Sam Chester wydawał się być miły, ale jednocześnie bardzo zamknięty w sobie. Poza tym jeżeli chodzi o Mike'a to zaczął być naprawdę miły, o wiele bardziej niż dla innych. Trochę go to zdziwiło, ale w sumie Chester bardzo mu się spodobał. Chciał dalej kontynuować rozwój relacji z nim.
Nad ranem czarnowłosy zdał sobie sprawę z tego, że cała frontowa ściana w jego pokoju jest zapełniona rysunkami. Był zadowolony z pracy a jednocześnie cholernie zmęczony. Wstał i postanowił udać się do kuchni. Gdy wszedł do pomieszczenia przy stole siedział Phoenix, popijał kawe w srebrnym kubku zaspanym wzrokiem lustrując czarnowłosego.
– Nie śpisz Mike ? – zapytał krótko. Michael pokręcił tylko głową bezsilnie.
– Nie ma opcji, chyba mam jakąś bezsenność. – westchnął i wziął kubek. Kawa pozostawiona w ekspresie powoli wlewała się do nie dużego kubka. Mike oparł się o długi blat kuchenny i popatrzył na kolegę.
– Co się tak gapisz ? – rzucił Dave zerkając na niego.
– Powiedz mi, ale tak szczerze. – podszedł do stołu i oparł się o niego obiema rękoma.
– Wy naprawdę zamierzacie tu tak teraz siedzieć? Nie znacie innego sposobu żeby wydostać się stąd i przeżyć? – pytał, Dave przełknął ślinę. Rudowłosy nie potrafił ukryć stresu który pojawił się u niego poprzez takie pytania.
– Mike, to naprawdę nie jest dobry moment na takie rozmowy. – rzucił tylko na doczepne, wziął kubek i wstał od stołu.
– To kiedy zamierzacie powiedzieć mi co tu się właściwie do cholery jasnej dzieje co ? – zapytał poraz kolejny. Czuł jak ciśnienie mu skacze, przecież to nie normalne żeby mieli siedzieć w tym bunkrze do końca życia. Phoenix westchnął ciężko patrząc na czarnowłosego zdenerwowanym wzrokiem.
– Kiedyś sie dowiesz Mike, nie teraz, nie jutro, nie za tydzień, ale się dowiesz. – odpowiedział, Michael zamilkł i pozwolił niższemu od siebie mężczyźnie odejść. Chwile analizował jego słowa, głowa bolała go od natłoku myśli. Przetarł zmęczoną twarz dłońmi, złapał kubek i w ciszy udał się z powrotem do swojego pokoju.
Gdy nadszedł ranek nikt już nie spał, wszyscy lokatorzy w bunkrze zaczęli kręcić się w różnych celach po podziemnym schronie. Brad ćwiczył strzelanie, Joe i Dave zajęli się praniem, Rob robił coś w swoim laboratorium i tylko Chester i Mike zostali bez zajęcia.
Chester zaprowadził go do pomieszczenia gdzie chodują rośliny. Poprzez dobre naświetlenie pokoju i dbałość o zieleń roślinki mają dobre warunki do rozwoju. Cały pokój oplatały plącza z pięknymi kwiatami. Mike uśmiechnął się rozglądając się i czując się jak w parku w swoim mieście. Dawno nie czuł się tak dobrze. Chester zakładając przedtem rękawiczki zaczął doglądać roślin.
– Ale tu pięknie. – rzucił Michael biorąc głęboki wdech. Do jego nozdrzy dotarł przyjemny zapach kwiatów i trawy. Gdy zamknął oczy wyobrażał sobie las po którym chodził z rodzicami gdy był jeszcze dzieckiem. Chester popatrzył na rozmarzonego mężczyznę z uśmiechem.
– Wiem, czujesz się tu jak na ziemi. – rzucił, odstawił konewke i podszedł do ciemno okiego.
– Tak, cholera, to cudowne. – dodał Michael i otworzył oczy. Chester wyglądał w jego mniemaniu jeszcze piękniej na tle zieleni i kwiatów. Szatyn uśmiechnął się do niego ciepło, nie umiał oderwać się od nie dawno poznanego mężczyzny, co by nie robił cały czas ciągnęło go do niego.
– Mike ? – rzucił po chwili ciszy. Czarnowłosy wpatrywał się w niego z delikatnym uśmiechem.
– Tak ? – odpowiedział. Chester rozchylił usta jakby chciał coś powiedzieć jednak obaj zastygli słysząc dziwny dźwięk dobiegający z drugiej części bunkru. Rzucili sobie nie pewne spojrzenia po czym szybkim krokiem udali się w stronę usłyszanego dźwięku.
Ich przerażenie wzrosło do granic możliwości gdy usłyszeli obce im męskie głosy. Chester czuł jak nogi robią mu się z waty, Mike przyspieszył kroku wyprzedzając szatyna. Gdy już mieli znaleźć sie w głównym pomieszczeniu bunkra zza zakrętu wyskoczył pewien mężczyzna. Był ubrany w czarny mundur, na głowie miał hełm który miał chronić go zapewne przed wirusem. Celował w obu z nich ciężką i dużą bronią.
– Ręce do góry ! – krzyknął. Chester był sparaliżowany, nie wiedział co zrobić. Z reszty bunkru było słychać krzyki i dyskusje reszty chłopaków, parę strzałów. Jedyny z trójki tych osób przytomny pozostał Mike. Przecież nie mógł pozwolić aby Chester czy on dostali kulką w głowę. Jeden moment, Mike przypomniał sobie o broni którą otrzymał od Brad'a. Trzymał ją przy pasku, tak jak kiedyś trzymał scyzoryk. Wyciągnął ją i strzelił. Mężczyzna upadł na ziemie, po chwili z jego ust zaczęła wylewać się krew.
– Japierdole... – Michael oddychał głośno. Poraz kolejny musiał posunąć się do takiego czynu jak zabicie człowieka. Szybko jednak wrócił do sytuacji, popatrzył na przerażonego Chestera.
– M-Mike.. – zaczął szatyn drżącym głosem jednak nie zdołał dokończyć. Obaj zobaczyli Dave'a parę metrów przed nimi.
– Chłopaki ! Bierzcie wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy ! Musimy spieprzać ! – krzyknął w ich stronę po czym pobiegł z torbą na ramieniu w stronę spiżarni. Chester cały się trząsł, kto zdołał wejść do bunkru? Skoro mają uciekać to jak przeżyją na zewnątrz, gdzie szaleje wirus. Miał już łzy w oczach, ale nagle Mike złapał go za ramiona i potrząsnął nim lekko.
– Hey ! Chester ! – czarnowłosy próbował doprowadzić go do porządku. Wiedział, że drobny szatyn jest strachliwy i wrażliwy, dlatego musiał wziąść na swoje barki i jego strach. – Posłuchaj, biegnij do pokoju i zabierz wszystko co Ci potrzebne, ja idę pomóc Dave'owi zabierać jedzenie okay ? – patrzył na niego starając sie zachować spokój. W bunkrze zrobił się haos, światła zmieniły się na czerwone, zaczęły wyć syreny, do tego głośne rozmowy przerażonych mężczyzn.
– B-Boje się M-Mike.. – oznajmił przez łzy szatyn patrząc w czekoladowe tęczówki wyższego. Ten ujął jego twarz w dłonie i wytarł jego łzy kciukami.
– Nie bój się, nie pozwole żeby coś Ci się stało. – zapewnił go, chwile zastanowił się po czym złapał jego nadgarstek i wręczył mu pistolet. – Broń się, jak będzie trzeba strzelaj, dasz rade mały. – mówił do niego na tyle pewnym głosem, że Chester zaczął podłapywać jego przekonanie. Pociągnął nosem, zmarszczył lekko brwi i mocno chwytając broń ruszył w stronę swojego pokoju. Michael natomiast szybko pobiegł w stronę rudowłosego.
Nie tak Mike wyobrażał sobie wyjście z podziemnego schronu.
yea wreszcie udalo mi się to napisać
jest obleśnie
ale
jest
dziekuje
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro