ⒻⒾⓇⓈⓉ ⒹⒶⓎ
Michael usiadł na jednym z krzeseł przy dużym okrągłym stole. Razem z nowopoznanym rudowłosym przebywali w nie dużym oświetlonym pomieszczeniu. Oparł łokcie o stół i splótł palce dłoni tupiąc nerwowo nogą. Nie wiedział co się dzieje, kim są ludzie tutaj i co tu właściwie robi.
W mieście nie miał nic do stracenia. Nie miał rodziny, nie miał niczego poza mieszkaniem i pracą. Dlatego jedyne o co pozostało mu się martwić to jego własny los.
– Tak od tematu, ktoś Cie tu przysłał czy sam tu tak...wpadłeś ? – zapytał Dave wyciągając z jakiejś szafki papiery. Mike popatrzył na niego kątem oka.
– Policjant kazał mi tu przybiec, a przynajmniej tak mi się wydaje. – rzucił i wzruszył ramionami. Nadal się bał, czuł jak trzęsą mu się ręce. Rudowłosy nagle położył przed nim kartkę, kartkę z logiem firmy Apollo.
– W deszczu jest wirus. – oznajmił. Mike ujął kartkę w dłonie, była na nim długa rozpiska z badań, a na samym końcu średnio określona data. To dzisiejszy dzień.
– Jak to, wirus ? – zapytał nie rozumiejąc za bardzo o co chodzi w dziwnych zapiskach na kartce.
– Tak to, nie wiem dlaczego, ale tak po prostu jest. – oznajmił i zabrał mu kartkę sprzed nosa. – Dlatego my z chłopakami postanowiliśmy nie ryzykować i zamknąć się tu, w bunkrze. – dodał chowając kartke. Michael patrzył na niego nie zrozumiale.
– Skąd o tym wszystkim wiedzieliście, ja nawet takich plotek nie słyszałem. – zapytał, nadal nie umiał poskładać faktów w całość.
– Ojciec tamtego małego.. – zaczął wskazując palcem w stronę z której przyszli. – Chestera, był naukowcem z Apollo. – dodał i oparł się dłońmi o stół patrząc na Mike'a. – Nie powiedzieli wam, bo bali się tego, że zapanuje haos. – powiedział.
– Słucham ? Skoro wirus atakuje wszystkich ludzi cała cywilizacja może wyginąć ! – patrzył na Dave'a z nie dowierzaniem i obrzeniem w oczach. Ten tylko w odpowiedzi wzruszył ramionami.
– Nie wiem, ale dzięki temu tacie Chester zdąrzył obczaić nam lokal. – powiedział. Mike starał się przyswoić sobie wszystkie nowe informacje, ale były one na tyle przerażające, że sam chyba tego nie chciał.
– Dave ? Co to za koleś ?! – obaj usłyszeli głos. Nagle w wejściu stanął szczupły mężczyzna z kręconymi włosami. Celował w Mike'a pistoletem. – Jest zarażony ?!
– Nie no co ty. – westchnął z lekkim śmiechem Dave. Mike uniósł ręce w geście obronnym, rudowłosy podszedł do kręconego bruneta i położył mu dłoń na ramieniu.
– To Mike, udało mu sie uciec a ...jakiś policjant kazał mu tu przyjść. – wytłumaczył. Wyższy od niego mężczyzna popatrzył na Michaela wnikliwie po czym powoli opuścił dłoń. Mike powoli wstał również opuszczając ręce.
– Co ? Zamierzasz go zostawić ? – zapytał brunet, Dave zastanowił sie chwile. Mike modlił się w duszy żeby albo to okazał się zły sen, albo żeby rzeczywiście pozwolili mu zostać. Na zewnątrz wariowała ulewa więc nie miałby nawet jak uciec.
– Zwołaj wszystkich do salonu, Mike, ty tu zaczekaj. – oznajmił rudowłosy, razem z brunetem wyszli z pomieszczenia.
Czarnowłosy powoli usiadł i popatrzył pusto przed siebie. Uspokoił się już trochę, ale nadal w środku czuł jak sie trzęsie. Nagle poczuł ja sobie czyiś wzrok. Podniósł głowę, przy drzwiach stał ten sam szatyn, Chester ? Mike popatrzył na niego, wyglądał na bardzo zawstydzonego, nerwowo bawił się palcami i przyglądał czarnowłosemu. Trochę jak małe dziecko, z tą różnicą, że on był już dorosły. Chociaż szło by się wadzić, był naprawde niski i drobny. Mike jednak po twarzy wywnioskował, że musiał być już co najmniej po dwudziestce.
– Hey, spokojnie nic Ci nie zrobię. – uśmiechnął się do niego delikatnie i powoli wstał. Chester od razu wzdrygnął się cofając o krok. Mike spowolnił ruchy. – Nawet nie miałbym czym, jestem nie groźny. – uśmiechnął się szerzej, nie wiedział czemu ale zainteresował go drobny szatyn. On natomiast wbił wzrok w pasek przy jego spodniach gdzie wisiał bryloczek z małym scyzorykiem. Po chwili Michael również zorientował się o co chodzi.
– Boisz się tego nożyka ? – zapytał, Chester powoli przytaknął głową. Michael widząc to odpiął go od spodni i odłożył go na stół następnie odsuwając się od niego. – Widzisz ? Nie chce Ci nim zrobić krzywdy. – oznajmił nie opuszczając koncików ust. Po chwili szatyn odwzajemnił uśmiech.
– Boisz się ? – drobny wytatuowany chłopak po raz pierwszy odezwał sie w stronę czarnowłosego cichym głosem.
– Trochę. – odpowiedział równie cicho. Zapadła między nimi chwilowa cisza.
– Nazywam się Chester. – rzucił opuszczając wzrok. Mike uśmiechnął się i powoli podszedł bliżej niego. Na to szatyn lekko się wzdrygnął, ale nie ruszył się. Czarnowłosy wyciągnął do niego dłoń..
– Cześć Chester, ja jestem Mike. – powiedział posyłając mu ciepły uśmiech. Drobny chłopak odwzajemnił uśmiech nie śmiało i uścinął lekko jego dłoń. Nie puszczali swoich dłoni przez chwile nie odrywając od siebie wzroku.
– Chester ! Mike ! Chodźcie ! – usłyszeli głos Dave'a. Szatyn puścił większą dłoń Mike'a po czym zaczął iść, Michael poszedł za nim.
Obaj weszli do trochę większego pomieszczenia, gdzie stała kanapa i telewizor. Chester od razu wbiegł do pokoju i usiadł na fotelu wręcz zwijając się w kulkę. Mike popatrzył po wszystkich, był tam Dave, ten w kręconych włosach i jeszcze dwóch innych jeszcze obcych mu mężczyzn.
– Także, Mike to Rob i Joe. – oznajmił Dave wskazując kolejno na wysokiego bruneta z dłuższymi włosami i niskiego ...koreana? A przynajmniej tak wyglądał. Uścisneli sobie dłonie.
– No no, czyli mówisz, że chciałbyś zatrzymać się u nas ? – zapytał wyższy, Rob krzyżując ręce na klatce piersiowej. Wszyscy stali wokół Mike'a mierząc go wzrokiem. Poza Chesterem, który wygodnie leżał w fotelu i przyglądał się czarnowłosemu miłym wzrokiem.
– Byłbym chętny. – rzucił Michael patrząc na wysokiego Rob'a.
– Co o tym myślicie chłopaki ? – zapytał Dave. Wszyscy zamilkli, zaczęli intensywnie myśleć.
– Ja go przebadam, ale poza tym wypadałoby sprawdzić jakie ma umiejętności w razie gdyby był nam potrzebny. – oznajmił Rob, Mike patrzył na nich nie pewnie.
– Sprawdźmy w takim razie jak strzela. – rzucił Brad. Wszyscy popatrzyli na niego z znudzonymi minami. – No co, to bardzo istotne !
– Dobrze, niech tak będzie. – westchnął Dave patrząc na Mike'a kątem oka. Michael bał sie trochę testu, nie wiedział jaki poziom narzuci mu Brad.
– W takim razie chodź, Mike. – Brad klepnął go w ramie i wyszedł z salonu. Czarnowłosy rzucił ostatni raz okiem na wszystkich po czym poszedł za brunetem.
Brad podał mu karabin sam biorąc jeden po czym szybkim krokiem udał się do wyjścia z bunkru.
– Chwila chwila, chyba nie chcesz teraz stąd wychodzić? – Mike zwolnił troche gdy zbliżyli się do wyjścia.
– Tylko otworze właz. – rzucił, wspiął się po schodach i popatrzył na Michaela z góry. – Cykasz się ?
– Nie, po prostu uważam, że to nie bezpieczne. – oznajmił wchodząc na schodach obok niego.
– Tak? No to dawaj panie bohater, broń nas. – rzucił po czym szybko otworzył bunkier. Na zewnątrz lało jak nigdy, ale nie to zwróciło szybką uwagę Mike'a. Nagle w stronę bunkru zaczął biec człowiek. Konkretniej kobieta. Wyglądała jak zombie, całe jej ciało było sine, było widać jej żyły. Krzyczała coś pod nosem. Czarnowłosy wręcz odruchowo pociągnął za spust przez co nabój trafił w głowę zarażonej kobiety.
– Kurwa ! – krzyknął. Brad zaśmiał się lekko.
– Przynajmniej teraz wiesz co Ci grozi gdy zmoczysz sie deszczem. – dodał. – Hey, a teraz traf w tamtą wiewiórkę. – oznajmił wskazując na gałąź drzewa trochę oddaloną od nich.
– Ale ona przecież nie jest agresywna, ani zarażona. – rzucił, Brad wywrócił oczami.
– Ta? A zaraz będzie chciała odgryźć Ci krocze więc radze się pospieszyć. – powiedział żartobliwym tonem. Mike wywrócił teatralnie oczami, wymierzył w wiewiórkę. Po chwili zwierze upadło na ziemie przebite nabojem w sam środek.
– Woah! Brawo ! – rzucił Brad z uznaniem patrząc w stronę wiewiórki. – Jednak nie jesteś taki DP kitu.
– Dziękuje bardzo, a teraz chodź bo jeszcze nas zmoczy deszcz. – rzucił, zabezpieczył karabin i oddał go brunetowi wracając do bunkru.
Gdy Brad zatwierdził, że nadaje się on na wybitnego strzelca Rob pobrał mu krew i zrobił badania. Okazało się, że jest w 100% zdrowy. Wieczorem Michael już w dresach i koszulce które zostały mu podarowane siedział w kuchni.
– Cześć. – usłyszał głos Chestera. Uśmiechnął się do niego delikatnie mieszając kawę w metalowym kubku.
– Hej. – odpowiedział, szatyn rzucił mu uśmiech po czym usiadł obok niego.
– Podoba Ci się w bunkrze ? – zapytał bawiąc się bransoletką na chudym nadgarstku.
– Szczerze ? Wolałbym swoje mieszkanie, ale jest nie źle jak na bunkier. – czarnowłosy zerknął na Chestera, mimo wolnie uśmiechnął się szerzej.
– Będziemy musieli tu trochę pomieszkać, więc musisz sie przyzwyczaić. – szatyn popatrzył na Mike'a kątem oka, od kiedy pierwszy raz go ujrzał uznał, że jest naprawdę przystojny. Opuścił ponownie wzrok nie kryjąc jednak uśmiechu.
– Czemu jesteś aż tak zawstydzony Chester ? Nie ugryze Cie. – zachichotał Mike biorąc łyka kawy.
– To u niego normalne. – usłyszeli głos Joe'go który wchodził właśnie do kuchni. – Chester jest bardzo nie śmiały. – dodał odkładając talerz po jedzeniu do zmywarki.
– Macie tu wszystko. – popatrzył na zmywarke Mike. Joe uśmiechnął się lekko opierając o blat plecami.
– Jego tata o nas zadbał, teraz tylko przekonamy się czy będzie w stanie nas uratować. – Joe wbił wzrok w Chestera który speszony zaczął nerwowo bawić sie dłońmi.
– Wybacz, ale nie rozumiem... – oznajmił Mike nie pewnie zerkając to ja Chestera to na Joe'go. Obaj zamilkli na dłuższą chwile.
– Chodź Mike, pokaże Ci gdzie możesz spać. – powiedział drobny szatyn zeskakując z krzesła. Mike dalej przyglądał sie Joe'mu który jakimś dziwnym wzrokiem patrzył na Chestera.
– W porządku. – oznajmił Mike, odłożył kubek do zmywarki i poszedł za nim.
Przeszli przez korytarz gdzie spotkali Dave'a po czym znaleźli się w małym holu z pokojami. Były wręcz mikroskopijne, mieściło się tam tylko nie duże łóżko i jedna szafka.
– Pokoje muszą być małe żeby bunkier nie robił się szerszy bez większego celu, mamy tu ograniczoną ilość tlenu. – tłumaczył Chester. Każdy z pokoi był już zajęty, poza jednym ? Mike uznał, że to trochę dziwne. Akurat jeden pokój, tak jakby czekał na niego.
Chester otworzył jego pokój i zaprosił go do środka. Czarnowłosy rozejrzał się po malutkim pomieszczeniu po czym usiadł na łóżku i uśmiechnął sie delikatnie.
– Dziękuje Chester, podoba mi się. – rzucił, szatyn oparł się o futryne nowoczesnych drzwi i odwzajemnił uśmiech.
– Cieszę się. – odpowiedział, Michael zastanowił się chwilę.
– Chester, mogę mieć do Ciebie pytanie ? – zapytał przyglądając się drobnemu chłopakowi.
– Mhm. – mruknął cicho.
– O co chodziło Joe'mu? ... Z Twoim tatą. – starał się mówić jak najłagodniejszym głosem wiedząc, że szatyn peszy się na temat jego ojca.
– Um, n-no bo... – zaczął, jednak zaciął się po chwili wpatrując się w ziemie i nerwowo bawiąc się dłońmi.
– Ej, w porządku. – Mike wstał z łóżka i podszedł do Chestera kładąc mu dłoń na ramieniu. – Nie musisz mi mówić teraz, jeżeli nie chcesz. – uśmiechnął się do niego lekko.
– D-Dziękuje... – wymamrotał zakłopotany. – Mike... Mogę Cie przytulić ? – zapytał prosząco unosząc wzrok na wyższego. Czarnowłosy popatrzył na niego zdziwiony prośbą, nie spodziewał się czegoś takiego po nie ufnym chłopaku.
– Nooo, myślę, że tak. – oznajmił z lekkim uśmiechem. Chester zareagował na to jak na zielone światło i mocno wtulił się w Mike'a. On natomiast powoli oplótł ręce w okół niego. Stali tak dłuższą chwile po czym Chester delikatnie się odsunął.
– Dziękuje M-Mike, dawno nikt mnie nie przytulił. – wyszeptał wręcz wbijając wzrok w podłogę.
– Nie ma sprawy. – odpowiedział Mike. Stali chwile w kompletnej ciszy po czym Chester uniósł trochę wzrok na czarnowłosego.
– Ja będę leciał... – rzucił cicho.
– Oh, okay. – Michael uśmiechnął się do niego delikatnie. Chester odwzajemnił lekko uśmiech po czym zostawił mężczyznę w swoim pokoju. Mike chwile jeszcze myślał o wszystkim po czym położył się do łóżka i jeszcze długo długo nie spał.
Chester wracał korytarzem z pokoju Mike'a gdy nagle zatrzymał go Brad idący z naprzeciwka.
– No no, nie źle się wam układa z tym nowym. – rzucił z uśmiechem. Chester popatrzył na niego przez przymrużone oczy.
– Nie wiem o czym mówisz. – odpowiedział po czym zaczął iść dalej.
– Widziałem jak się na siebie patrzycie. – zaśmiał się lekko Delson chowając ręce do kieszeni i śledząc Chestera wzrokiem. Niższy szatyn zatrzymał się i popatrzył na niego trochę złym wzrokiem.
– W sumie pasowalibyście do siebie, widać, że on jest ogarnięty, mógłby się chociaż trochę Tobą zająć. – oznajmił Brad, Chester opuścił wzrok zakłopotany. – Hey hey, spoko Chess, nie chodzi mi o to, że jesteś jakiś nie kompletny.
– Jestem. – warknął cicho Chester. Kręcony brunet przyglądał mu się chwilę w ciszy. Drobny szatyn jeszcze chwilę stał w miejscu po czym poszedł dalej i schował się w swoim pokoju.
***
Yyyy
znów nie mam co gadać ;u;
i hope u like it
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro