Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

TWELVE: kitchen talks

Szczerbatek spędził w klinice cały, niekończący się, a przede wszystkim niemiłosiernie trudny tydzień. Po kilku dniach na kroplówkach, zastrzykach i Bóg wie czym jeszcze, zapalenie płuc ustąpiło na tyle, żeby był gotowy wrócić do domu.

Ale mimo tego, że koszmar trwał siedem dni, Astrid wydawało się, że o wiele dłużej, wręcz całe miesiące. Jednocześnie, gdyby miała za zadanie streścić pokrótce każdy z nich, nie potrafiłaby, bo te zlały się w jedność już po pierwszych godzinach.

Pamiętała okropny smak kawy z automatu, którego nie pozbędzie się z głowy chyba do końca życia, irytujące jarzeniówki na suficie i trzask metalowych wózków skondensowany z krokami pracowników. Jednak te chwile były mało istotne.

Czkawka był wykończony. Nawet nie zamierzała próbować liczyć, ile razy prosiła go, żeby wrócił do domu się przespać albo coś zjeść przez całe godziny, a koniec końców nieraz zostawali na korytarzu do momentu wschodu słońca, razem czekając na jakiekolwiek dobre wieści. Owszem, zgodził się na powrót do domu, żeby trochę odpocząć, ale po pierwsze taka sytuacja miała miejsce może raz lub dwa, po drugie Astrid była stuprocentowo pewna, że odpoczynek to ostatnia rzecz, na jaką sobie wtedy pozwalał, nawet jeśli skutecznie udawał przy niej, że śpi.

Jeśli już zasnął, sen był tak płytki, że blondynka bała się przejść koło jego sypialni na palcach, żeby tego nie zepsuć.

Tak, to zdecydowanie nie był przyjemny czas. Aczkolwiek Astrid była gotowa przeżyć to jeszcze raz tylko po to, żeby móc patrzeć, jak uparcie ściskana przez tydzień, czerwona obroża na powrót znajduje swoje miejsce na szyi labradora.

— Nieźle mnie nastraszyłeś, mordko. — Fakt, że zawarł w tym zdaniu nutę ulgi, ulżył również Astrid. Czkawka podrapał jeszcze zwierzaka za uchem, machinalnie poprawił obrożę i wyprostował się, w końcu spoglądając na kobietę, która pomachała mu kartą wypisową niczym zwycięskim proporcem. Oboje się zaśmiali, po czym dostosowując tempo kroków do tych nieco chwiejnych Szczerbatka, opuścili budynek.

***

Może było to dziwne, ale kiedy na podłodze zabrzmiały psie łapy, dom od razu jakby... nabrał życia. Astrid nadal wzdrygała się na wspomnienie głuchej ciszy i ciemności, kiedy przeszła przez próg w środku nocy, ale teraz... teraz wszystko rozjaśniało. Słońce wkradało się przez szyby, para kaktusów na kuchennym parapecie wdzięcznie prężyła się w promieniach, wgniecione miejsce na kanapie już wkrótce będzie zajęte, a książka otwarta.

Cieszyła ją ta wizja.

Podążyła za Czkawką, który pilnował Szczerbatka, gdy ten wchodził po schodach. Po dotarciu do pokoju, zwierzak jednak nie ułożył się na swoim legowisku, a nieco niezdarnie wdrapał na łóżko, wyraźnie z tego zadowolony i spoglądał na swojego właściciela, jakby czekał na pozwolenie. Haddock przystanął na ten pomysł z lekkim uśmiechem.

Dobra kawa podstawą dnia, więc Czkawka objął palcami poręcz schodów z zamiarem ziszczenia tych zamierzeń w kuchni i pewnie by to zrobił, gdyby nie dłoń Astrid leżąca cierpliwie na jego ramieniu.

— Ty też powinieneś odpocząć. — Odwrócił się, bo chciał zaprzeczyć. Naczynia w zlewie same się nie pozmywają, czy coś, zresztą wymyśliłby cokolwiek na poczekaniu, żeby nie pokazać, że Astrid ma rację. A miała. — Ja się wszystkim zajmę, po prostu... Idź się prześpij.

Czkawka otworzył usta, jednak koniec końców tylko westchnął.

— Nie chcę nakładać Ci pracy, już i tak wiele dla mnie zrobiłaś.

— Daj spokój. To naprawdę żaden problem. — Uśmiechnęła się, w razie gdyby nie chciał jej wierzyć, bo właśnie takie odniosła wrażenie. — Zresztą, dlaczego miałabym siedzieć sama w mieszkaniu, skoro mogę być tutaj? Przydam się na coś, a seriale obejrzę kiedy indziej.

— Wiesz, w razie czego, ja też mam internet — podchwycił żart i to całkiem sprawnie.

— No widzisz, dogadamy się. A teraz zastąp kofeinę czymś skuteczniejszym.

Zdążyła zobaczyć kolejny od niedawna szczery uśmiech, zanim zeszła ze schodów. Miała nieodparte wrażenie, że zrobił to tylko dlatego, że ona tak powiedziała. Gdyby się z kimś założyła o tę teorię, wygrałaby z palcem w nosie.

Miała dość ambitny plan, ale postanowiła zacząć od rzeczy najprostszych; w tym przypadku padło na umycie naczyń, których solidny stosik piętrzył się w zlewie. Owszem, mogłaby po prostu włożyć je do zmywarki i nie bawić się w zrobienie tego ręcznie, jednak ani nie potrafiła obsłużyć obcej zmywarki ani – nawet jeśli to by jej się udało – naprawdę nie uśmiechało jej się cokolwiek zepsuć.

Zmywanie trochę ją uspokoiło. Odetchnęła, gdy ciepła woda spływała po jej dłoniach, a ona niespiesznie czyściła jeden talerz za drugim, mogąc wreszcie przestać martwić się o Szczerbatka i Czkawkę. Bo tak, martwiła się. Przyznała się do tego przed samą sobą w pierwszą noc spędzoną w klinice, kiedy stała się czyimś oparciem, Czkawka ufał jej na tyle, żeby do niej zadzwonić, a to wystarczyło, żeby poczuła się... Istotna. Cholernie ciężko przyszło jej dodawanie otuchy, gdy sama drżała ze strachu o tą niezwykłą psinę, ale wiedziała, że musi, bo... bo Czkawka tego potrzebował.

A ona nie mogła go zostawić.

***

Nigdy nie ukrywała, że jest kiepską kucharką; to wychodziło samo z siebie, w dodatku na każdym kroku. Właściwie nie raz sama wzbraniała się przed przynoszeniem jakichś skomplikowanych potraw na imprezę (przykładowo u Heathery, czy innej znajomej za czasów studiów), bo doskonale wiedziała, jak marne będą tego skutki (kuchnia do wymiany, jedzenie nadal mało zjadliwe) i zwykle ograniczała się do czegoś łatwiejszego, jednak sprawdzonego.

Minęło trochę czasu, popołudnie nie wiedzieć kiedy zastąpił wieczór, a po obejrzeniu kilku odcinków serialu, Astrid stała przy otwartej lodówce i wpatrywała się w półki z produktami, jakby te były w stanie dać jej odpowiedź na to, co jest wykonalną opcją na kolację. Szło... opornie, żeby nie powiedzieć, że nie szło wcale.

Zatrzasnęła drzwi, bo hej, może jeśli otworzy je drugi raz, pomysł przyjdzie sam? Cóż, nie przyszedł, ale za to miała możliwość popatrzenia na zdjęcie, które zrobiła jakąś godzinę temu. Dokładniej, zdjęcie, na jakim Czkawka jedną ręką obejmuje skulony psi kłębek, a drugą ma ułożoną na głowie labradora, która spoczywa na jego piersi.

Żeby nie było, po prostu poszła do łazienki, a możliwość sama się nawinęła. I tak jakoś samo wyszło, samo też przyczepiło się do lodówki obok poprzedniego wyczynu fotograficznego Hofferson i również samodzielnie podpisało się "śpiące królewny kto?", tym razem na samym przedzie. Swoją drogą, Astrid chyba nigdy nie zrobi już zdjęcia bez jego późniejszego podpisania.

Koniec końców poszła, można powiedzieć, na łatwiznę, bo zdecydowała się na najzwyklejsze kanapki, ale szczerze mówiąc, to wizja faktycznego gotowania czegokolwiek ją przerażała.

Okej, znalazła pomidory w lodówce. Całkiem nieźle. Odłożyła je na aneks, zaglądając do lodówki ponownie.

Zdążyła wynaleźć szynkę, a nawet żółty ser, kiedy usłyszała nieśmiałe dreptanie po panelach. Po chwili nie kto inny jak Szczerbatek zawitał w kuchni, merdając ogonem i usiadł obok nóg blondynki.

— Zrobimy kolację, co ty na to? — zapytała z lekkim uśmiechem. Labrador chyba też czuł się już lepiej. Ogonem machał bardziej energicznie, a ślepia nie były tak przyćmione. — Nie jestem w tym zbyt dobra, ale może we dwójkę pójdzie nam łatwiej.

Oblizanie językiem pyska uznała za odpowiedź twierdzącą. O dziwo znalazła również masło, a pies nosem trącił jedną z szuflad w lodówce, w której znajdowała się sałata. Astrid zamknęła drzwiczki łokciem, odłożyła produkty obok i wyruszyła na poszukiwanie chleba.

Oczywiście był w chlebaku. Nie zauważyła go wcześniej, w przeciwieństwie do Szczerbatka. To się właśnie nazywa praca zespołowa, mało tego – międzygatunkowa.

— Wiesz, naprawdę się martwiliśmy — powiedziała, myjąc pomidora w ciepłej wodzie. Całe szczęście nóż leżał obok, więc nie musiała niczego przegrzebywać. — Czkawka w zasadzie odchodził od zmysłów. — Zaczęła kroić warzywo, czując, jak pies układa się u jej stóp, mrucząc jakby smutno. Pewnie wiedział, że ich nastraszył. — Ale dobrze, że jesteś. Czkawka naprawdę cię kocha — dodała na końcu, spoglądając na Szczerbatka z uśmiechem. Ten pisnął na znak zgody.

Później trwali raczej w ciszy, co jakiś czas przerywanej uderzaniem ostrza noża o deskę. No, nie licząc jeszcze cichego skomlenia, kiedy przyszedł czas na szynkę. Astrid w tamtym momencie zrozumiała cały fenomen "szczenięcych oczek". Najwidoczniej ona także nie potrafiła im odmawiać, bo Szczerbatek dostał co chciał. Jak zwykle zresztą.

Robienie kolacji zajęło jej pewnie więcej czasu, niż przeciętnej osobie, niemniej jednak była dosyć dumna z efektów swojej pracy. Podziwiała pełen talerz, kiedy następne kroki pojawiły się na horyzoncie, ale tym razem nie skojarzyła ich z psimi łapami.

I bardzo trafnie. Czkawka przeczesywał dłonią włosy, jednocześnie będąc na końcowym etapie ziewania, może jeszcze nie do końca wiedział, co się dzieje, ale wyglądał lepiej. Skóra już nie była blada ze zmęczenia, w spojrzeniu z kolei Astrid odnalazła zagubione tydzień temu iskry.

— W samą porę — przywitała się, ruchem głowy wskazując na zrobioną kolację. Szatyn zmrużył oczy, jakby dopiero wracał do rzeczywistości, ale odetchnął po chwili. — Sama robiłam — dodała z nieukrywaną dumą i odsunęła kosmyk włosów z twarzy.

Czkawka dłuższą chwilę nic nie mówił. Rozglądnął się tylko; wędrował wzrokiem po posprzątanej kuchni, pozmywanych naczyniach, po wspomnianych kanapkach, żeby potem zatrzymać się na samej Astrid, która właśnie nalewała herbaty do kubków.

Co miał powiedzieć? Pewnie miał wiele możliwości, ale chyba nie wybrał żadnej. Podszedł tylko do Astrid, czując jak przyjemne ciepło rozchodzi się po jego ciele. Szczerbatek otarł się o ich nogi, dał mu tym samym pewność, że już jest dobrze. Tę samą pewność, którą dała mu również Astrid, gdy tego potrzebował.

— Dziękuję, Astrid — szepnął, kiedy wreszcie przytulił ją, obejmując ramionami jej drobną sylwetkę. Westchnęła w szyję szatyna niemniej zadowolona. Właśnie w tamtej chwili, pełnej spokoju, bezpieczeństwa i ulgi, wszystkie złe emocje odeszły gdzieś za ścianę. — Za wszystko. Za to, że byłaś. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby-...

— Nie myśl o tym. Już nie — przerwała tok zbędnych scenariuszy. Zatopiła dłoń w brązowych włosach, pozwalając pasmom przeciekać przez palce tak swobodnie, jak zwykle to robiły i Czkawka automatycznie rozluźnił się pod tym dotykiem.

— Już nie — powtórzył. Kojący dobór słów.

Stali tak jeszcze przez parę sekund, może minut, objęci w kuchni oblanej wieczornym półmrokiem, labradorem pod nogami, uśmiechami ulgi na twarzach i pewnością, że choćby świat się walił, mogą na sobie polegać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro