Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

THREE: troubles on the way

Astrid nie mogła się skupić. Naprawdę.

Co już samo w sobie było dziwne, bo... Bo Astrid to Astrid. Organizacja to jej drugie imię, a na śniadanie zjadała sałatkę z porządku i systematyczności. Przywykła do tego, że zawsze wiedziała co robić, jak robić oraz kiedy robić, mało tego – robiła to dobrze, a dzień obecny był ziszczeniem się jej najgorszych koszmarów.

Wszystko dosłownie leciało jej z rąk, jakby kompletnie nie miała nad nimi kontroli. Już trzy razy upuściła jeden i ten sam segregator; co najmniej dwa razy musiała oddzwaniać do klienta, bo nie zdążyła odebrać telefonu, w dodatku zapomniała zabrać z domu śniadania, tym samym będąc skazaną na biurowy bufet.

Warto wspomnieć, że była w pracy od niecałych dwóch godzin. No i kalendarz wskazywał poniedziałek, czyli najgorszy dzień jaki istnieje. Poważnie, z chęcią wykasowałaby go z tygodnia, oczywiście w zamian za drugą niedzielę, ale świat był okrutny, a ona realistką, czyli koniec końców musiała jakoś zmierzyć się z tymi pozostałymi – o zgrozo – sześcioma godzinami pracy.

Opadła ciężko na fotel, wypuszczając wstrzymywane powietrze. Bóg jej świadkiem, że gdyby rozmowa z inwestorem-cholerykiem potrwała choćby kilka sekund dłużej, trzasnęłaby słuchawką i spisała wypowiedzenie choćby zaraz.

Odgarnęła grzywkę z twarzy, policzyła do pięciu. Jakoś to będzie, Astrid, spokojnie. Odetchnęła.

Przysunęła się do biurka, otwierając ponownie dokument, który rzekomo wymagał jakichś poprawek. Raport jak raport, niby podstawa jej pracy - parę wykresów, pod spodem zaś niebotycznie ogromna ilość opisów, które należało skontrolować i odesłać do szefa.

Szkoda tylko, że przez dobre minuty wpatrywała się tępo w tekst, nie mając bladego pojęcia o czym czyta. Zupełnie jakby zobaczyła tam słowa w obcym języku, niezależnie od ilości prób przeanalizowania raportu ze zrozumieniem.

Przetarła oczy. Mruknęła coś do siebie, licząc, że trochę się tym ocuci. Co się z nią działo, do cholery? Odwróciła na moment wzrok od ekranu, kątem oka spoglądając na telefon.

— Nie — powiedziała niemal karcącym tonem do samej siebie. Dzielnie się wyprostowała, wracając do pracy (równie dobrze mogliby wysłać jej dokument zapisany pismem starożytnym). Albo ten raport był jakiś wyjątkowo dziwaczny albo ona rzeczywiście miała kiepski dzień.

Zagryzła wargę. Zdążyła dopisać jeden przecinek, kiedy sięgnęła po smartfon, odblokowując go szybkim ruchem, jakby bała się, że ktoś ją nakryje. Weszła w wiadomości. Żadnych nowych.

I dobrze.

Za to prawie rzuciła telefonem, kiedy drzwi do jej gabinetu otworzyły się niespodziewanie, a do środka weszła dziewczyna z blond warkoczem, trzymając w ramionach naręcze segregatorów. Czemu Astrid zachowywała i czuła się, jakby popełniła jakieś przestępstwo? Używanie telefonu w korporacji to przecież norma.

Szpadka uśmiechnęła się krótko, odkładając segregatory – niestety – na biurko Astrid i posłała jej współczujące spojrzenie. Ledwie je zauważyła. Zresztą... Dzisiaj wszystko ledwie zauważała.

Odłożyła telefon na skraj blatu.

— Rejestry z tego miesiąca. Szef chce kilka podpisów — wyjaśniła.

Hofferson skinęła głową, odwzajemniając uśmiech i spojrzeniem odprowadziła współpracownicę do drzwi. Szpadka była jedną z nielicznych osób w Jongerson Company, która nie wyrażała w stosunku do Astrid chęci mordu, co w przypadku ich firmy można by śmiało nazwać cudem. Teoretycznie każdy, kto wplątywał się w bycie przysłowiowym „korposzczurem", powinien być również gotowy na nieustanną walkę o podwyżkę, lepsze stanowisko, czy chociażby ostatnią drożdżówkę z serem w firmowym bufecie, ale nerwowa atmosfera nie ułatwiała pracy nawet tym najsilniejszym.

Z ciężkim sercem przejrzała pobieżnie segregatory, od niechcenia wertując opakowane w koszulki dokumenty. Do czego to doszło, żeby płacili ci za własny podpis? Wyjęła jedną kartkę i... Za cholerę nie wiedziała, co trzyma w rękach. Poważnie, kto to w ogóle pisał? Miała dzisiaj ewidentne problemy z koncentracją i ani oczy, ani ciało nie współpracowało z nią tak jakby chciała.

Sięgnęła po długopis. Przycisnęła go do kartki. Nie pisał.

Przeklnęła pod nosem, powstrzymując się od ciśnięciem nim przez okno. Przetrząsnęła szufladę w poszukiwaniu czegokolwiek poza stosami samoprzylepnych karteczek i kolorowych zakreślaczy, ale zatrzasnęła ją równie szybko jak otworzyła.

Sięgnęła więc po torebkę. Klucze, kosmetyczka, chusteczki, opakowanie gumy do żucia, paragon ze sklepu... I długopis. Wyciągnęła go w niemal zwycięskim geście.
Prawdopodobnie po prostu odłożyłaby torebkę na miejsce, czyli na wieszak, gdyby nie fakt, że na linii jej wzroku znalazł się telefon. Leżał spokojnie i kusił. Super.

Zagryzła wargę. Nie. Nie sprawdzi żadnego cholernego telefonu. Nie znowu.

Usiadła.

A jeśli przed chwilą napisał?

Wróciła do poprawianego dokumentu na laptopie, kiedy podpisy wypełniały już należyte luki w segregatorze.

Niby dlaczego miałby to robić? Albo lepiej – dlaczego miałoby to ją interesować? Ma teraz za dużo rzeczy na głowie, a do romansów jej się nie spieszyło. Ma dwadzieścia sześć lat, pracuje w jednej z najbardziej wpływowych firm w kraju, plus jej dzień jest wystarczająco irytujący, żeby przejmować się tak idiotycznie zaczętą znajomością.

Tekst zlewał się w jedną wielką szarą masę.

Był miły. Znaczy jak na faceta, z którym przesypia się jedną noc po kilku mocnych drinkach. Może sprawdzi... Nie, nie sprawdzi.

— Skup się — warknęła. Jakby to coś miało dać, przetarła twarz dłonią.

Ciekawe, co teraz robi. Chwila, stop. Praca. Tak, praca. Klawiatura poszła w ruch.

Wystarczyłoby spojrzeć na ekran. Tylko tyle i aż tyle. Zaczęła więc bardziej agresywnie naciskać odpowiednie literki, licząc chyba na to, że tłumione ciśnienie jakoś zmaleje. Nie zadziałało, ale przynajmniej próbowała.

Świetnie całował.

Zabrała torebkę, kierując się do wyjścia. Chyba czas na przerwę, mocną kawę i czas z dala od niechcianych przemyśleń.

***

Ekspres do kawy przetwarzał jej zamówienie zdecydowanie za długo, jednak postanowiła cierpliwie czekać. Stukała obcasem szpilki w kafelki, ciesząc się, że na razie nikt z pracowników nie postanowił przyjść do pomieszczenia socjalnego i mogła być sama ze swoimi myślami. Chociaż nie. To bardzo źle. Potwornie źle, właściwie.

Poprawiła torebkę na ramieniu, przelotnie spoglądając na zegar, a potem jeszcze raz na milczący ekspres. Jeśli to cholerstwo zaraz nie zacznie działać to...

— Jest zepsuty. Jutro ma przyjść nowy.

Szpadka stanęła obok blondynki i uśmiechnęła się pocieszająco. Hofferson zastanawiała się, czy jej kiepski humor naprawdę było aż tak widać, czy Thorston miała takie przeczucie. W każdym razie jej obecność w jakimś stopniu ukoiła zszargane nerwy. Westchnęła, bębniąc palcami w bok urządzenia.

— Mam dzisiaj jakiegoś pecha — jęknęła. — Najpierw ten klient, potem raport, długopis-...

— Długopis? — przerwała Szpadka z rozbawieniem, ale Astrid jedynie machnęła ręką.

— Już nawet kawy nie wypiję.

Ciężki dzień, huh?

Zamarła na te słowa, bo mogłaby się założyć, że już je gdzieś słyszała. A myślenie o tej osobie wcale nie pomagało uwolnić się od chęci spojrzenia na telefon. Który mógł zawierać nową wiadomość. Lub nie. Mniejsza. Zamrugała.

— Coś w tym rodzaju — odparła z cieniem cierpiętniczego uśmiechu. - Poza tym, Sączysmark jest dzisiaj nieznośny. Założę się, że to on zlecił mi ten raport do poprawki i przysięgam, że przy najbliższej okazji wcisnę mu go do gardła.

Obie parsknęły śmiechem. Szpadka włożyła trzymany kubek do zlewu. Że też musiał być zielony, no na miłość boską. Odciągnęła od niego wzrok odrobinę za późno, by nie przypomnieć sobie co również miało zielony kolor. Szlag by to.

— Taaak, Smark potrafi być wrzodem na tyłku — zgodziła się. — Chyba ego uderzyło mu do głowy po tym awansie. — Wzruszyła ramionami, jakby godziła się z tym faktem, a Astrid mogła przez ułamek sekundy dostrzec w oczach koleżanki dokładnie to samo zmęczenie, które ona odczuwała każdego dnia.

— Jak ma się ojca prezesa, to się nie dziwę — warknęła Hofferson, chociaż słowa same uciekły jej z ust, zanim zdążyła je powstrzymać. Co poradzić, że sama obecność Jongersona przyprawiała ją o drgawki, bo wszechobecna aura arogancji bezczelnie zakłócała jej przestrzeń osobistą. Nadal nie doszła do tego, jakim cudem wytrzymała z tym facetem tyle czasu. Przecież to jakaś paranoja.

Szpadka westchnęła, kierując się do drzwi.

— Brutalny świat, kochana.

Astrid odprowadziła ją wzrokiem aż do skrzypienia zawiasów, po czym usiadła na krześle, wpatrując się ze zrezygnowaniem w zepsuty ekspres, jakby maszyna mogłaby pomóc jej przetrwać następne kilka godzin za biurkiem. Spojrzała na torebkę, nadal przewieszoną przez jej ramię.

Wypuściła powietrze. Zaczęła śledzić wzrokiem wskazówkę zegara. Zdążyła również wybrać sobie rodzaj kanapki, który kupi na następnej przerwie piętro niżej.

Nie sprawdzi.

Jęknęła.

Sprawdziła.

Nic nowego.

W głębi duszy naprawdę zastanawiała się, co ją napadło. Tak więc przez całą resztę dnia zostawiła telefon wyłączony, co niestety nie przełożyło się na efektywność w pracy. No cóż, widocznie poniedziałek nadal pozostanie u góry listy znienawidzonych rzeczy.

***

Warknęła pod nosem sowite przekleństwo, kiedy po raz trzeci w przeciągu piętnastu minut zobaczyła czerwone światło na sygnalizacji. Wycieraczki walczyły ze strugami deszczu, które siarczyście bębniły w przednią szybę samochodu i Astrid była niemal pewna, że jeśli zaraz nie ruszy, będzie zmuszona ją wymieniać. W dodatku dochodziła osiemnasta, bo czymże by był poniedziałek bez starych dobrych nadgodzin, spędzonych nad poprawianiem raportów niedoświadczonych stażystów?

Opadła ciężko na oparcie fotela, ale zaraz podniosła się z powrotem, czując jak zamykają jej się oczy. Nacisnęła pedał gazu, kiedy w kałużach deszczu odbijało się
– cholera – zielone światło i pojechała do domu, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy ma co zjeść na kolację. Z facetem od pizzy była na „ty", także kto wie, może nawet wynegocjuje jakąś zniżkę?

Jakby życie postanowiło się na nią uwziąć, bo przecież tak właśnie było, pod domem odkryła, że hamulce w samochodzie urządziły sobie protest i całe szczęście, że zaczęła hamować o wiele wcześniej niż było to konieczne. Inaczej wymiana bramy gwarantowana, zresztą razem z maską auta. I jej cierpliwością, która już niebezpiecznie chwiała się na granicy końca.

Wysiadła, wcześniej wygrzebując klucze. Deszcz od razu przemoczył ją do suchej nitki, ale chyba już się tym nie przejęła. Wszystko jedno.

Dopiero po wzięciu długiego prysznica i poleżeniu przez niemal pół godziny w bezruchu, stwierdziła, że być może jest już gotowa wykonać jakąś czynność życiową poza popijaniem czerwonego wina zajadanego pizzą. A tą czynnością było oczywiście przeglądanie telefonu. Przewijała media społecznościowe, oglądała koty uciekające przed ogórkami, porady odnośnie zrobienia idealnego sernika albo filmiki o sekretach smukłej sylwetki. Prawdopodobnie spędziłaby tak całą resztę wieczoru. Prawdopodobnie, bo niemal zakrztusiła się resztką wina, gdy telefon znajomo zawibrował, a nadawcą wcale nie była Heathera. Ani, dzięki Bogu, Sączysmark.

Wpatrywała się tępo w wyświetlacz, czytając jedno słowo w kółko.

Spotkanie?"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro