Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

SIXTEEN: the tale about duck and labrador

Heathera miała wprawę w otwieraniu alkoholu, więc Astrid nie czuła wewnętrznej potrzeby pomagania jej przy tym. Nie tyle, że wątpiła w jej umiejętności, co czarnowłosa wolała to po prostu zrobić sama. Nie licząc obecności Króla Demolki, który spacerował po jej kuchennym blacie niczym nomad na Saharze i od czasu do czasu zaglądał do zlewu. Heatherze – wbrew poprzedniemu entuzjazmowi – chyba się nie spieszyło, żeby przedstawiać go Szpicrucie, ale znając ją, była to kwestia czasu. 

— Co jest tak interesującego w mojej lodówce? — W głosie przyjaciółki pobrzmiewało głównie rozbawienie, jednak Astrid doszukała się tam także czystego zainteresowania. Nic dziwnego, bo sama Astrid nie wiedziała, co jest interesującego w lodówce przyjaciółki, w którą bezwiednie się wgapiała. Może dlatego, że jej myśli były gdzieś indziej i coraz bardziej nie dawały jej spokoju. 

Podniosła wzrok na Heather, zajętą umiejętnym korzystaniem z korkociągu. Hofferson nie zauważyła nawet tego, że wcale nie planowały pić żadnego ze swoich zakupów. Wyprostowała się na krześle i machnęła ręką.

— Trochę się wyłączyłam, wybacz. 

Z torebki przewieszonej przez oparcie siedziska wyjęła telefon. Bez problemów znalazła ikonę przeglądarki internetowej. 

— To u ciebie dość częste od pewnego czasu, nie sądzisz? — Astrid w odpowiedzi przewróciła oczami i zdołała się uśmiechnąć, chociaż wzrok dalej wbijała w ekran. 

— Powiem Ci to samo, jak sprawa z Eretem się rozwinie — wytknęła. Heather parsknęła śmiechem. 

— O ile się rozwinie. 

— Daj spokój, chcesz, żeby się rozwinęło. 

Czarnowłosa wzruszyła ramionami, a potem ostatecznie pokonała korek, który odskoczył z charakterystycznym dźwiękiem. Blondynka tylko przelotnie zwróciła na to uwagę. Im dalej przewijała stronę, tym bardziej chciała przestać, chociaż w sumie nie wiedziała dlaczego. Albo wiedziała, ale nie chciała się do tego przyznać chociażby przed sobą.

— Sądząc po tym, co dzisiaj widziałam, wy też zmierzacie w dobrym kierunku — odparła. 

Odstawiła na moment butelkę i sięgnęła do spodni, po czym wyjęła telefon. Ekran miał kilka rys, ale to pasowało do stylu życia Heathery. I znając życie nie wymieni szybki przez następne trzy lata, bo "dopóki coś widać, to nie jest tak źle". Astrid zmarszczyła brwi, jednak zaciekawienie zmieniło się w szok, kiedy zamiast czerni przeciętej srebrną smugą ujrzała… cóż, pamiętny incydent na sklepowym parkingu. Oczywiście Heathera uchwyciła ich pocałunek w całkiem dobrej jakości jak na odległość, która dzieliła ją od Astrid i Czkawki. 

— Zrobiłaś nam zdjęcie? 

Czarnowłosa wzruszyła ramionami. 

— Wysłać ci? Ustawisz sobie na tapetę. 

Astrid parsknęła śmiechem i szturchnęła przyjaciółkę łokciem, kiedy ta znalazła się w jej zasięgu. Pogłaskała również żółwia po głowie, gdy Heathera postawiła go na blacie zaraz obok kieliszków, a  własny telefon wrzuciła do torebki, którą chwilę później zapięła. 

Nie miała ochoty teraz z niego korzystać. Skupiła się na smaku wina, chociaż wydawało jej się wówczas wręcz nieprzyjemnie gorzkie. 

[Tydzień później] 

Nigdy nie pojmowała istoty ciągnącego się czasu, ale w pewnych momentach zaczynała wątpić, czy wskazówki zegara w ogóle przesuwają się w jakąkolwiek stronę. Może i żyła od biura do domu, może i Czkawka woził ją cały ten tydzień, aczkolwiek to nie miało takiego… klimatu. 

Nie takiego, jak ciepły sierpniowy wiatr muskący jej policzki, szum liści drzew, trawa łaskocząca jej kostki i posapywanie Szczerbatka, który chwilę wcześniej znalazł dorodny patyk (pół gałęzi, aczkolwiek patyk to patyk) i teraz dreptał radośnie wokół ich nóg, gdy podążali wydeptaną ścieżką wokół jeziora, niespiesznie kierując się do wejścia na molo.

— Jeszcze raz przepraszam za tamten wieczór — odezwała się nagle i odrzuciła niewielki liść, który do tej pory obracała w palcach. Powiodła za nim wzrokiem, a potem na moment wbiła wzrok w swoje buty odznaczające się bielą na wydeptanej ścieżce.

Bała się spojrzeć na Czkawkę, jednak kiedy to zrobiła, na jego twarzy po raz kolejny nie doszukała się pretensji. Bardziej określiłaby to jako zdziwienie.

— Już ci mówiłem, że nie jestem zły. — Uśmiechnął się lekko, jakby nie chciał jej spłoszyć i jednocześnie dodać otuchy. — I naprawdę nie musisz się tłumaczyć. 

— Wiem, ale… — Jej wzrok skupił się na Szczerbatku i gałęzi podrygującej z każdym krokiem zwierzęcia. Na kilku odstających od głównej dostrzegała liście. — chyba muszę. Dla samej siebie. 

Skinął głową i spokojnie wprowadził ich na drewniane molo, by później mogli usiąść na jego skraju, ze stopami zwieszonymi nad taflą wody. Astrid mimowolnie zaczęła machać nogami, a ciepły wiatr głaskał jej odsłonięte dzięki sukience łydki. Uśmiechnęła się lekko na widok Szczerbatka, który z godnym podziwu zapałem podążał za kaczkami, spacerującymi wzdłuż brzegu. 

Promienie słońca wpadały na jej porcelanową cerę nadzwyczaj łagodnie, ogrzewały jej policzki, a złotym włosom uplecionym w warkocz nadawały połysku. Woda marszczyła się pod wpływem podmuchów wiatru i odbijała gamę kolorów nieba, które z niebieskiego zaczynało przechodzić w różowe, chociaż nie sądziła, że czas upływał tak szybko. Prawie tego nie czuła. 

Czkawka jedną nogę zgiął i podciągnął do brzucha, druga nadal zwisała nad wodą. Podobnie jak Astrid patrzył w przestrzeń, w spokój, w falujące drzewa i latające ptaki. Ani śniło mu się jej poganiać. Cisza też była dobra. 

Cisza, którą Hofferson przerwała, po finalnym zebraniu słów. 

— Nigdy nie czułam wsparcia rodziców. — Wzruszyła ramionami. Rozwiązała buty, zdejmując je potem, żeby móc machać nimi swobodnie nad wodą. — Albo nigdy nie dawali mi go na tyle, żebym je poczuła. Żebym… Sama nie wiem, po prostu wiedziała, że mogę na nich liczyć. A przecież zawsze robiłam to, co mi kazali. — Uśmiech był krzywy i nie miał w sobie żadnej radości. 

— Wcale nie chcesz pracować w biurze, prawda? — Czkawka na nią patrzył, ale ona nie patrzyła na niego. Zamiast tego, wzięła drobny kamyk zaklinowany między deskami molo i wrzuciła go do wody. 

— Nigdy nie chciałam. To trochę tak, jakby próbowali zatrzeć swoje winy tym, co mam teraz. Pieniędzmi i stabilną pracą, które uważają za swoje osiągnięcie. — Westchnęła ciężko, czując jak waga tego wyznania sprawia, że kuli się odrobinę. — Ilekroć z nimi rozmawiam, zdaję sobie sprawę, że czegokolwiek bym nie robiła, zawsze będzie źle, dopóki nie wyjdzie to z ich rąk. Wszystko zawsze układali po swojemu i tylko wtedy względnie im pasowało. — Znowu wzruszyła ramionami, którymi potem objęła kolana, a te podciągnęła pod siebie. — Wybrali mi studia, pracę i praktycznie chłopaka, z którymi chcieli, żebym się związała tylko dla "swojego dobra". — Skrzywiła się na ten cytat, bo naprawdę niczego tak nienawidziła jak tych słów. 

— Twoje dobro to twoje dobro. Tylko ty o nim zdecydujesz. 

Uśmiechnęła się kącikiem ust. 

— To głupie, ale mimo wszystko przyzwyczaiłam się do tej rutyny. Zawsze wpajano mi, że stabilność powinno się cenić i chyba zaczęłam w to wierzyć. Nie jestem… nie jestem przyzwyczajona do zmian, nie potrafiłabym spontanicznie kupić żółwia albo nagle rzucić się na nowe hobby, bo zobaczyłam filmik w internecie. 

Wbiła wzrok we własne dłonie. Pomyślała o Heatherze. Podobało jej się, jak promienie zachodzącego słońca ogrzewały jej nadgarstki. 

— Oni też nie rozumieją i nie chcą zmian. Dlatego na wszystko zawsze mają plan, dlatego nie zaakceptowali tego, że chciałabym zmienić pracę, a związek z Sączysmarkiem skończył się zanim się zaczął. 

Miała wrażenie, że Czkawka przysunął się odrobinę bliżej i nie myliła się. On sam również westchnął, ale oparł brodę na kolanie i kątem oka obserwował ganiającego kaczki Szczerbatka zanim popatrzył na nią. 

— Relacje z rodzicami często są skomplikowane — przyznał. — Zależy, czy któraś ze stron chce to zmienić. — Chociaż nie zadał bezpośrednio pytania, Astrid poczuła, że taki miał zamiar. Zaczęła bawić się kosmykiem włosów, który wydostał się z warkocza. 

— Ja ich nie nienawidzę. Nie potrafiłabym ich znienawidzić, bo… bo to przecież moja rodzina, a jednocześnie jest mi źle z tym, że nawet nie próbują wyciągnąć ręki, zapytać, zrozumieć, nawet jeśli mieliby udawać, że się starają. — Zgarbiła się. — Chyba wciąż mam nadzieję, że się zmienią. 

— To dobrze, że nie spisujesz ich na straty, bo czasem… — Zmarszczył brwi, jakby wypowiedziane słowa mu nie pasowały. Zmienił kierunek. — Kiedy byłem mały, nie za bardzo układało mi się z tatą. Chyba nie potrafiliśmy się dogadać, bo oboje mieliśmy całkiem inny pogląd na życie. Ja próbowałem przekonać go do swojego, on mnie do swojego i tak to się ciągnęło. 

Astrid poczuła się nieswojo z jakiegoś powodu. Dopiero potem zrozumiała, że uczucie było następstwem tego, że czuła się wyjątkowo. Nie musiała pytać, żeby wiedzieć, że mężczyzna nie żyje, wystarczyło popatrzeć na Czkawkę w odpowiednim momencie i odpowiedzi same nasuwały się na myśl. Milczała. Pozwoliła mu mówić. 

— Mama zazwyczaj była bezstronna. Pewnie dlatego, bo zawsze starała się utrzymywać naszą rodzinę jak najbliżej siebie. — Uśmiechnął się lekko, palcami zabębnił w kolano, a powieki przymknął, kiedy wiatr pogłaskał ich policzki. — Ale to ona nauczyła nas rozumieć siebie nawzajem. Po kilku latach nawet nie pamiętałem, o czym były te wszystkie sprzeczki. — Obrócił się do niej bokiem, siadając po turecku, jakby chciał zapewnić jej, że wszystko co mówi, jest prawdą, w razie gdyby w to nie wierzyła. — Teraz może ci się tak nie wydawać, ale to wszystko teraz ma mieć wpływ na dalsze… postrzeganie życia. Po prostu spróbuj się wyciszyć na pesymizm i kto wie, może kiedyś to oni cię zaskoczą? 

Uśmiech bez najmniejszego oporu wkradł się jej na usta. Grzywka lekko zawiewała na policzek, ciepły wiatr sprowadzał do nich morską bryzę, a ona po raz pierwszy od początku tej rozmowy odetchnęła znacznie głębiej i – również po raz pierwszy – istotnie odczuła związaną z tym ulgę. 

— Jesteś w tym naprawdę dobry — przyznała, szturchając go lekko w ramię. Czkawka uniósł brew. 

— Co masz na myśli? 

Wzruszyła ramionami. 

— Dawanie porad. — Też podciągnęła jedną nogę do brzucha i oparła policzek na kolanie. Parsknął śmiechem, unosząc dłonie, jakby chciał powiedzieć, że tak już ma. Przez moment jej myśli zajęła strona internetowa, którą przeglądała u Heathery tydzień temu. — Z pewnością nie wyjdzie mi to tak jak tobie, ale… jeśli miałbyś potrzebę, to wiesz… jestem pod telefonem. 

Skinął głową, ale na nią nie popatrzył. Wręcz tego uniknął. Zamiast tego podrapał się w kark i chyba chciał coś jeszcze powiedzieć (może podziękować), ale w ułamku sekundy między nimi popędziła czarna masa, która później okazała się być Szczerbatkiem. Pies sprintem pokonał molo, by później z impetem wskoczyć do jeziora najwidoczniej w pogoni za płynącą spokojnie kaczką. 

Czkawka podrapał się po brodzie, za to ten chwilowy, pełen zawahania wyraz twarzy sprzed sekundy zastąpiła codzienna pogodność. Nawet nie zdążyła się nad tym porządnie zastanowić, bo została obdarzona jedynie przelotnym, charakterystycznym dla niego uśmiechem, zanim sam zrzucił buty, a przeciągnięcie koszulki przez głowę było tylko kwestią czasu. Prawdopodobnie podjęłaby jakieś działania, ale nie zdążyła powiedzieć choćby słowa.

Zanim zniknął pod powierzchnią wody, zdążyła zauważyć jedynie puszczone w jej stronę oczko. 

Na dobrą sprawę, nie zarejestrowała co się stało, dopóki Szczerbatek zaaferowany zdarzeniem, zaczął oddalać się od upatrzonej sobie (naprawdę przerażonej) kaczki i kierować się w stronę molo, zaciekle przebierając łapami. Astrid uklęknęła na podeście, jednak nie musiała się specjalnie rozglądać. 

Znajoma, teraz już mokra czupryna pojawiła się tuż przed nią. Czkawka odgarnął obiema dłońmi włosy z twarzy, a potem oparł się przedramionami na deskach, centymetr lub dwa od jej kolan i uśmiechnął zachęcająco, ruchem głowy wskazując za siebie, jakby jej działanie w tej sprawie było oczywiste.

— Dołączysz? — zapytał, wyciągając w jej stronę dłoń w stylu, w którym zaprosiłby ją bardziej do tańca, niż pływania wieczorem w jeziorze. — Jest ciepła — dodał, dotykając palcami jej odkrytego kolana, na dowód swoich słów. 

Zmrużyła oczy i przekrzywiła głowę. Odniosła wrażenie, że właśnie od tego momentu zaczęła się ich randka, a poprzedniej rozmowy w ogóle nie było. Spoglądając na niego nie widziała już napięcia, za to pełną swobodę, chociaż przez krótki moment po propozycji kontaktu w razie potrzeby była gotowa przyznać, że uderzyła w czuły punkt, chociaż wcale nie wiedziała dlaczego. 

— Unikasz czegoś, czy mi się wydaje? — Utrzymała żartobliwy ton, ale nawet ona sama nie była pewna, czy pytanie faktycznie było żartem. Trudno było uzyskać odpowiedź na pytanie, kiedy Haddock nieprzerwanie się uśmiechał.

— To ty unikasz wejścia tutaj — odbił, nietrafnie odbierając jej pytanie jako część zabawy. Podparł podbródek o przedramiona, spoglądając na nią z dołu. — Więc? 

Przewróciła oczami i westchnęła. Ale koniec końców zdjęła letnią sukienkę, zostając w bieliźnie, po czym palcami stopy sprawdziła temperaturę wody, kiedy już zrobił jej miejsce. 

— To jest niepoważne — parsknęła śmiechem, na co Czkawka wzruszył ramionami. Dobrze wiedział, że i tak przystanie na ten pomysł. I miał rację. 

— Jakby mnie to obchodziło. 

Woda faktycznie była przyjemna. I w pewien sposób kojąca całe to napięcie związane z rozmową o rodzicach, chyba że po prostu sam fakt wyrzucenia z siebie ciężaru pomógł Astrid emocjonalnie. Podzielenie się poniekąd jej wrażliwością z drugim człowiekiem było dla niej rzadkością, ale Czkawka... Przy Czkawce przyszło to na tyle naturalnie, że aż sama się zdziwiła. 

Końcówka warkocza dosięgała tafli wody, która sięgała Astrid do trochę powyżej pasa, przynajmniej w miejscu, w którym byli obecnie. Przeszła nieporadnie parę kroków, zatapiając stopy w dennym mule, czasem natrafiła na jakąś roślinę, dotykającą kostki, a gdzieniegdzie widziała pomarańczowe ogony tutejszych ryb. 

— I co teraz, panie mądraliński? — zaśmiała się. Złożyła ramiona na piersi, ale potem wyciągnęła dłoń do Szczerbatka, który akurat przepływał obok... ze znalezionym wcześniej patykiem. Gałęzią, tak właściwie. Ale był zadowolony, to najważniejsze. Pogłaskała go po łbie. Swoją drogą, chyba odpuścił sobie kaczki, kiedy zauważył, że te nie są tak chętne do zabawy, jak mu się wydawało. 

Czkawka oblizał wargi koniuszkiem języka i podpłynął bliżej. Wyczuwając dno, stanął naprzeciwko. Założył Astrid kosmyk włosów za ucho i, nawet jeśli dłoń była mokra, wtuliła się w ten dotyk, przegrywając ze swoim zadziornym tonem. 

— Mogę cię pocałować? 

Cokolwiek jej robił, nadal nie nauczyła się mu odmawiać. Chyba że nie chciała, to także wchodziło w grę. Więc tak, pozwoliła mu się pocałować, przypominając sobie, jak dawno nie czuła jego ust na swoich i jak bardzo jej tego brakowało. Prześledziła dłonią obojczyk, gdzie zaniknął już znajomy ślad, a uchylając lekko powieki zobaczyła delikatną opaleniznę od krótkiego rękawa na wysokości ramienia. 

Po raz kolejny – Astrid naprawdę uwielbiała go całować.

***

— Miałeś kogoś? 

Czkawka, który dotąd leżał na plecach, podniósł się na przedramionach, zaskoczony nieco bezpośredniością. Co oczywiście nie znaczyło, że odpowiedź była czymś przekraczającym granice. Wręcz przeciwnie, nie czuł żadnego dyskomfortu, słysząc to pytanie. 

Astrid odwróciła wzrok od Słońca, całkowicie zachodzącego już za linią lasu i jeziora. Przesunęła dłonią po rozłożonej obok sukience i koszulce Czkawki dla sprawdzenia, czy już wyschły. Prawie tak. Zreflektowała się. 

— Przepraszam, może nie powinnam-... 

— Jest w porządku. — Skinął głową. — Tak, miałem jedną partnerkę. Byliśmy razem przez pół roku, ale im dalej to szło, tym bardziej rozumiałem, że nie jest dla mnie. — Zagryzł wargę, odruchowo klepiąc drzemiącego obok labradora po karku. Westchnął, drapiąc się po policzku. — Bo nie znosiła Szczerbatka. 

Astrid otworzyła szeroko oczy. No tego to się nie spodziewała.

— A to możliwe? — zapytała pół żartem pół serio, przypominając sobie jej pierwsze spotkanie z czworonogiem. Lub bardziej z jego językiem, który zaznajomił się z twarzą blondynki niewiele po wejściu do samochodu. 

Czkawka wzruszył ramionami. 

— Najwidoczniej tak. Koniec końców kazała mi wybrać. Więc wybrałem. — Wzrok zjechał na ukochanego przyjaciela, teraz częściowo śpiącego, częściowo oblizującego dłonie właściela z pokładami niewysłowionej miłości. Nawet większej niż zdobyczny patyk. — Jest zbyt ważnym elementem mojego życia. 

Położyła szatynowi dłoń na ramieniu. Chociaż on już to wiedział, postanowiła go upewnić. 

— Dobrze zrobiłeś. 

Uwielbiała również jego uśmiech. 

***

Kiedy skręcali na stację benzynową, zapadł już całkowity zmrok, ale miasto nocą miało swoje uroki. Astrid zauważyła, że zaczęła przywiązywać większą uwagę do rzeczy nieistotnych, jednak na to spostrzeżenie nie mogła zrobić nic innego, jak się ucieszyć. Szatyn na moment otworzył drzwi ze strony kierowcy, żeby zabrać spod siedzenia swój portfel. Oderwała wzrok od mijających ją świateł pojazdów na ulicy. 

— Pójdę zapłacić, zaraz wracam. — Astrid skinęła głową, a on zamknął drzwi, chwilę później również kluczykiem. 

Oparła się wygodniej o zagłówek. Chociaż minęło trochę czasu, nadal chciało jej się śmiać na wspomnienie powrotu z kina, bo... cóż, doskonale pamiętała te siedzenia, razem z porą dnia. Ze śmiechem jednak przychodziło satysfakcjonujące ciepło, czasem zagryzienie wargi, a gdzieś tam nawet podziw choćby dla samej siebie, że przełamała swoje sztywne zasady odnośnie planowania wszystkiego. Już dawno, ale to... Doświadczenie z pewnością znajdowało się na samym szczycie. 

Wypuściła powietrze, przesuwając palcem po desce rozdzielczej. Chociaż wówczas znajdowała się ze strony pasażera, dobrze pamiętała, jak ta wbijała się w plecy, osłonięte czerwoną sukienką. Uśmiechnęła się do siebie. 

I chyba trochę za bardzo wczuła się w te wspomnienia, bo prawie podskoczyła, kiedy nieumyślnie otworzyła schowek naprzeciwko, dopiero sekundę później orientując się, że za mocno docisnęła palec do przycisku. 

Klapka zawisła nad jej udami, a mała, żółta lampka automatycznie oświetliła wnętrze skrytki. I uśmiech Astrid pobladł w momencie. 

***

— Od kiedy tyle ludzi jeździ wieczorami w tej części miasta? Zazwyczaj stanowiska świecą pustkami. 

Astrid uśmiechnęła się kącikiem ust, ale nie odpowiedziała. 

Nawet przed zaśnięciem nie potrafiła wyrzucić z głowy widoku woreczka z logo apteki. Tak samo, jak jego zawartości w postaci plastikowego, pomarańczowego pojemnika z tabletkami. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro